Studium Dziennikarskie AP w Krakowie
R    E    K    L    A    M    A
Reklama
Wydanie piąte, rok akademicki 2001/2002  
Wywiad Fotoreportaż Reportaż Felieton
Katarzyna Przebinda 
Strona główna

Prace studentów

Historia Studium

Organizacja zajęć

Linki

Autorzy

Strażnicy przeszłości

strona 1/2

Tragedia sprzed lat przechodzi w zapomnienie. O wydarzeniu, które wstrząsnęło przed półwieczem małą wioską, dziś pamiętają nieliczni.

Początek 1945 r. Wojna dobiegała końca. Przez maleńką wioskę Jachówkę, położoną u stóp Beskidu Makowskiego, przebiegała linia frontu. Świsty kul i odgłosy wybuchających granatów przypominały o bliskiej obecności ostatnich oddziałów niemieckich.

22 stycznia w okolicy pojawili się Rosjanie. Mieli przywrócić pokój, zająć się rozbijaniem wrogich grup. Od razu jednak narobili zamieszania. Zabili kilku Niemców i straszyli miejscową ludność represjami. Twierdzili, że oddziały niemieckie będą cofać się z Makowskiej Góry właśnie do wsi. Radzili wszystkim młodym mężczyznom ucieczkę. Choćby do wolnego już Krakowa. Kilkunastu chłopaków zdecydowało się opuścić wioskę. Liczyli na to, że będą mogli wrócić już bez obawy o własne życie. Uciekali przed Niemcami. Przypadek sprawił, że prosto ich w ręce wpadli. Ale wtedy jeszcze nic nie zapowiadało tragedii...

Władysław Najdek, sołtys Jachówki, dobrze pamięta tragedię sprzed latWładysław Najdek i Antonina Koźlik, bohaterowie tego reportażu, nie spodziewali się, że spotkają się w takich okolicznościach, że przeżyją coś, czego prędko nie zapomną. Wydarzenie, którego szczegóły będą im się śnić jeszcze po pięćdziesięciu latach.

ON: Miał wtedy siedemnaście lat. I jak kilku jego rówieśników chęć przeżycia... przygody, poczucia dreszczyku emocji. Kiedy stało się jasne, że Niemcy mogą się mścić za swoich zabitych, ktoś rzucił hasło: Uciekajmy! Był czwartek. Szybko zebrała się grupa. On wśród kilkunastu chłopaków i chłopów, żonatych już niektórych. Zaopatrzony w prowiant (świeżo ugotowany kawał mięsa i zamrożony ser) oraz błogosławieństwo rodziny wyruszył. Całą noc my chodzili po wierzchach, bo artyleria niemiecka strzelała z Makowa na Baczyn. My się posuwali w stronę Bieńkówki po górze Babica. Wyglądało tak, jakby nad nami latały kule niemieckie. Zaszli my do Bieńkówki na sołtystwo i stamtąd my się wrócili - wspomina. Wrócili się do Palcoka (pseud. Jana Kachnica). Chcieli przeczekać do rana. Ale tam śmierdziało. On z kilkoma kolegami postanowił podejść jeszcze kawałek. Na Dział. Stały tam dwa domy. Jeden z nich zamieszkiwała siedmioosobowa, biedna rodzina. Drugi Ona.

ONA: Antonina Koźlik do dziś płacze na wspomnienie wydarzeń ze stycznia 1945 rokuMieszkała w domu na szczycie góry od ponad czterdziestu lat. To był jej dom rodzinny. W nim się wychowywała, w nim wychowywała swoje dzieci. W czasie wojny przez niego przewinęło się kilka oddziałów wojska i liczne grupy partyzantów. Przyzwyczaiła się już do tych nieoczekiwanych wizyt. Wiedziała, że goście z reguły chcą tylko coś do zjedzenia i kawałek miejsca do przespania się. Myślała, że tym razem będzie tak samo.

ON: Była czwarta może piąta rano. Na drodze nagle pojawił się oddział. Dwudziestu ośmiu uzbrojonych w bergmanny Niemców. Chcieli tylko wiedzieć, jaki stan panuje we wsi. Czy są w niej Rosjanie. Dwóch z nich mówiło po polsku. Wypytali i puścili. Ale tylko na chwilę...

ONA: Przyszli nad ranem. Mała grupka chłopaków z Jachówki. Chcieli odpocząć. Nie zdążyli jednak dobrze się rozsiąść, kiedy wpadł do domu oddział Niemców. Kazali wszystkim przejść do jednego pokoju i usiąść koło pieca. Zabrali im jedzenie i co cenniejsze części ubrania. I czekali na resztę, która, jak się okazało, zaraz nadeszła. Kiedy wszystkich już złapali i ograbili z jedzenia, porozchodzili się po domu. Też chcieli odpocząć. Na strych wysłali jednego wartownika z radiostacją. Miał pilnować...

To był niewielki, ale bardzo dobrze uzbrojony oddział niemieckich żołnierzy. Dwudziestu ośmiu - twierdzi On (zdążył ich policzyć podczas pierwszego spotkania w polu). Trzydziestu jeden - mówi Ona (tak usłyszała, krzątając się między okupantem). Żadne jednak nie wie, skąd się znaleźli na Dziele, skoro główne siły Niemców stacjonowały po przeciwnej stronie, na Makowskiej Górze. Jedno jest pewne: dom państwa Koźlików miał stać się ich przystanią w drodze do swoich. I stał się nią. Tyle, że nie na jeden dzień.

ONA: Ktoś mi mówił, że było ich 31, ale część była w drugiej chałupie, choć nie mieli tam nic do jedzenia. Takie biedne chłopaki byli. Potem ich tu do nas przyprowadzili. Aż zapłakałam nad nimi. Takie młode chłopaki, niektóre krwią zalane... W sieni siedział taki jeden Niemiec, jeden z dwóch, co mówili po polsku. Dajcie mi co jeść, strasznie mi się chce jeść - mówi do mnie. To tyle jedzenia zabrali, a wam nic nie dali? - zdziwiłam się. No nie dali. Miałam sześć jaj, poszłam i ugotowałam je. Dałam mu, niechże je. Ja sama nie zjadłam. Dałam temu chłopakowi. Niech mu tam. Niemiec, wróg, ale głodny. Tak on mnie pogłaskał, nawet chciał ukochać i gada: Idźcie dajcie krowom jeść. Ja tu popilnuję, nie puszczę żadnego do stajni.

ON: Mówi, że nie bał się wtedy śmierci. Wsłuchiwał się w kroki wartownika chodzącego po strychu. I myślał o ucieczce. Zresztą jak wszyscy pozostali. To, że Niemcy chcieli ich zabić, wyszło na jaw później. Jeden z kolegów, Dobosz, znał niemiecki. Podsłuchał, jak mówili: Rozstrzelamy ich w samo południe. Ale nie od razu powiedział, że wie. Chciał oszczędzić towarzyszom dodatkowego strachu. W końcu jednak musiał przetłumaczyć słowa Niemców. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się z nimi stanie.

ONA: Niemcom chciało się pić. Jan Nieciąg zgłosił się na ochotnika. Miał przynieść wody ze studni. Zabrał dwa wiadra. Napełnił je, przyniósł do domu i powiedział, że idzie po następne. Niemcy nie byli zbyt czujni. Zajęli się piciem wody, robieniem herbaty. Nikt go nie pilnował. Żaden też nie zauważył jego braku. A Jan uciekł. Poleciał po pomoc. Najpierw do Palcoka, a potem do wsi. Wszędzie opowiadał, co się dzieje na szczycie, u Koźlików. A we wsi byli Rosjanie...


2
2 3 Copyright 2002 Studium Dziennikarskie AP