Katarzyna Janiszewska
"Gazeta Krakowska", 28 stycznia 2006
Egzamin z życia
Angelika, której twarz, a właściwie, to, co z niej zostało po straszliwym wypadku, poznała cała Polska, spędza w szpitalu już dziesiąty miesiąc. W czwartek lekarze z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu zdjęli jej ostatnie opatrunki. Ale to nie koniec gehenny. Poparzoną dziewczynkę czeka jeszcze długa rehabilitacja
Nic nie zapowiadało tragedii. To był dzień, jak każdy inny. W małym domku w Krzyżkowicach pod Opolem, życie toczyło się zwykłym torem. Był zimowy, niedzielny poranek. Małgorzata Muniak przygotowywała się właśnie do wyjścia do kościoła. Nagle matkę zaalarmował przeraźliwy krzyk dziecka...
Przeklęty 13 marca
Godzina jedenasta rano. Na małej kozetce w końcu zimnego, szpitalnego korytarza siedzi Małgorzata Muniak, matka małej Angeliki. Stres ostatnich miesięcy mocno się na niej odbił. Angelika jest właśnie na ćwiczeniach rehabilitacyjnych, więc pani Gosia ma chwilę, żeby porozmawiać.
- Przez pierwsze dwa miesiące po wypadku, każdy dzień był walką o jej życie - wspomina tamte straszne chwile. - Długi czas lekarze nie dawali córce żadnych szans. Mówili nawet, że mam czekać na ostatni telefon. Czekałam. Podskakiwałam ze strachu na sam dźwięk dzwonka. Bałam się podnieść słuchawkę. A jak już odebrałam telefon i okazywało się, że to nie to najgorsze, czego się spodziewałam siadałam i płakałam. Płakałam ze szczęścia.
Pani Małgorzata do dziś dokładnie nie wie, co się wydarzyło tamtego dnia. Nadal ciężko jej o tym mówić. Angelika zeszła z siostrą na dół do ubikacji, a ona została na górze z dwoma synkami. Później dziewczynki przeszły do kuchni. I tam właśnie rozegrał się dramat.
- Kiedy zbiegłam na dół zobaczyłam, że moje dziecko się pali - opowiada roztrzęsiona. - Wcześniej nigdy nie podchodziły do kuchenki gazowej. Nie wiem, co ją podkusiło, żeby nastawić ten czajnik. Boże, gdybym wiedziała, że wydarzy się taki dramat, gdybym tylko podejrzewała, poszłabym za nimi. Cały czas to sobie wyrzucam, że może mogłam inaczej zareagować, szybciej - mówi łamiącym się głosem i zaczyna płakać. Nawet po tak długim czasie wspomnienia tamtych strasznych przeżyć są nadal żywe i bardzo bolesne. Pani Małgorzata nie może powstrzymać łez.
- Kiedy dotarłam na dół, córka się paliła, krzyczała przeraźliwie, żebym to z niej zdjęła. Pierwsze, co zrobiłam, to pobiegłam z nią do wanny, pod prysznic. Strasznie płakała, prosiła: mamusiu nie zostawiaj mnie, nie odchodź, nie mogę mówić, a ja odpowiadałam: dobrze Dżelunia, dobrze, nie zostawię cię, jestem przy tobie. Później wezwałam pogotowie. Natychmiast trafiły na intensywną terapię w Opolu. Cały szpital został postawiony w stan gotowości. Dziewczynka była strasznie wycieńczona, cały czas chciało jej się pić, była odwodniona.
- To było straszne przeżycie. Widziałam, jak lekarze ścinali spaloną skórę. Angela była praktycznie całkiem "goła", wszystko było na wierzchu. Cały czas zadaję sobie pytanie dlaczego to się zdarzyło akurat nam? Czy to jakiś egzamin z życia? Czy damy radę i przetrwamy? Nie mogę tego zrozumieć. Ten wypadek nie powinien był się wydarzyć. Dałabym wszystko, stanęłabym na głowie, żeby tylko cofnąć czas, odwrócić ten przeklęty 13 marca! Wolałabym, żeby to wszystko mnie spotkało, żebym to ja cierpiała, a nie moje dziecko - mówi załamanym głosem.
Idę do Dusi
Przed wypadkiem Angelika była bardzo radosna, spontaniczna, miała wiele koleżanek. - Zawsze była bardzo lubiana - opowiada jej mama. - Taka nasza Dżelusia. Przytulanka, nasz pupilek. Uwielbiała jeździć na rolkach i na rowerze górskim, który teraz czeka w domu na jej powrót ze szpitala. Była bardzo wysportowana. Robiła gwiazdy, mostki, nawet na ulicy. W szkole uczyła się dobrze, więc pobyt w szpitalu to dla Angeliki nie powód, żeby zaniedbywać szkołę. Cały czas się uczy, bierze prywatne lekcje. Jej ulubiony przedmiot to matematyka.
- Tak to prawda - potwierdza Angelika. - Jakby pani wiedziała, jak ja nie lubię pisać - mówi, ale dzielnie wpisuje się do pamiętnika koleżanki ze szpitala. - A tu jest aż 37 pytań!
Angelika jest mocno związana z rodzeństwem. Razem z mamą dzwoni do domu sześć, siedem razy dziennie. Cała trójka bardzo przeżyła wypadek siostry. Dziewczynka bardzo za nimi tęskni, a oni za nią. Na ścianie w szpitalnej sali wiszą ich zdjęcia.
- Jak dzwoniłam ostatnio do domu moja mama opowiadała mi, że najmłodszy Mateuszek ubrał buty, wziął torbę i wybierał się do Krakowa. Idę do Dusi - mówił.
Nie czas na zabawę
Dzień w szpitalu to dla Angeliki przede wszystkim ćwiczenia, zabiegi i rehabilitacja. Zaraz po wstaniu pani Małgorzata przygotowuje dla córki kąpiel w specjalnych emulsjach. Następnie smaruje Angelikę maściami i idą na śniadanie. O godz.10 jest kąpiel bąbelkowa i wirówkowa, 10.20 - jonoforeza i laser. Potem krótka przerwa na drugie śniadanie i dziewczynka maszeruje na ćwiczenia rehabilitacyjne: trzy razy dziennie, po 40-60 minut. Angela w towarzystwie mamy zjeżdża windą i przemierza długi korytarz, by dotrzeć na salę gimnastyczną. Gdzieś na korytarzu słychać głośny płacz. Ale to nie Angelika płacze. Ona dzielnie wykonuje wszystkie ćwiczenia, jakie przygotowały na dziś panie rehabilitantki: wiosłowanie na specjalnej maszynie, wchodzenie i schodzenie po schodkach.
- Ćwiczy bardzo chętnie i robi duże postępy - mówi mgr Lidia Dorożyńska, fizjoterapeutka Angeliki. - Jest dzieckiem bardzo ambitnym i dorosłym w swoim postępowaniu. Ma świadomość tego, że nie ma czasu na zabawę, że każdy jej ruch ma jakiś cel. Jest bardzo pracowita, bo chce jak najszybciej wrócić do swoich rówieśników, chce odzyskać dzieciństwo, które zostało jej brutalnie zabrane.
Dziewczynka bardzo dobrze zaaklimatyzowała się w szpitalu. Ma zaufanie do personelu, wie, że współpraca przyniesie efekty. Pamięta dzień przyjęcia i widzi postępy, jakie poczyniła. Gdy tu przyjechała była cała przykurczona, zwęglona. Miała problemy nawet z leżeniem na łóżku. A teraz? Bawi się, je, potrafi wykonać koło siebie podstawowe czynności, a nawet sama chodzi.
- Czasami korzysta z wózka, by szybciej dotrzeć do jakiegoś celu: na salę, do bufetu - tłumaczy mgr Lidia Dorożyńska. - Widać też dużą więź między nią a matką. Mama stara się jej pokazywać dobrą stronę ciężkiej pracy. Przekonuje, że muszą zrobić wszystko, by jak najszybciej wrócić do babci, rodzeństwa, do szkoły.
Mamo, jesteś beksa
Angelika przeszła już ponad czterdzieści operacji. Każda, okupiona ogromnym bólem i strachem, a mimo to dziewczynka dzielnie się trzyma. To także ogromny stres dla jej mamy. - Kolejne operacje to dla mnie nerwy, nieprzespane noce - mówi pani Małgorzata. - Wiele godzin spędzonych na korytarzu pod drzwiami sali operacyjnej. I to oczekiwanie, czy się powiedzie. Córka też się bała. Ale jest silna i daje sobie radę. Często to nawet ona mnie pociesza. Powiedziała mi kiedyś: Mamo, jesteś beksa. A ja na to, że już nie płaczę, że jesteśmy razem i wszystko będzie dobrze. Staram się ukrywać łzy, ale czasem to silniejsze ode mnie.
Przy każdej operacji dziewczynce towarzyszy Miś Kubuś, którego dostała od telewizji opolskiej. Zresztą cały pokój Angeliki jest w maskotkach. W większości to prezenty od ludzi, którzy w ten sposób chcieli okazać swoje wsparcie.
- Angelika to bardzo szczere dziecko - mówi Agata Talip, mama czteroletniego Mateuszka, który leży z dziewczynką na sali. - Ma mnóstwo zabawek i chętnie się nimi dzieli. Gdy syn był po operacji przynosiła mu maskotki, pokazywała jak grają. Wiedziała, że cierpi, pamiętała jaki to ból i chciała, żeby chociaż trochę o tym zapomniał. Gdy pierwszy raz ją zobaczyłam, spod bandaży widać było tylko oczka i... wielkie cierpienie.,
Ja nie muszę
Z biegiem czasu opatrunki znikały, można było zobaczyć nosek, usta. Angelika z dnia na dzień coraz bardziej ożywała. Teraz często bawi się razem z Mateuszem. - Na początku gdy syn uległ poparzeniu myślałam, że tego nie przetrzymam, że nie zdołam nic przy nim zrobić - opowiada pani Agata. - Ale jak widzę Angelikę i jej mamę, od razu robi mi się raźniej. Obie są bardzo dzielne. Jestem pełna podziwu dla Gosi, bo to dla niej straszne cierpienie i krzyż na drogę. To właśnie Angelika pokazywała mi jak smarować maścią synka. Ciociu, mówiła, to trzeba wklepywać, masować, żeby się wchłaniało, a nie polewać! Jak jej teraz o tym przypominam, to odpowiada: Ja nie muszę.
Bo dla dziecka takie smarowanie to straszny ból. Całe ciałko Angeliki, to jedna wielka rana. Pani Gosia bardzo ostrożnie zaczyna nakładać maść. Z wielką uwagą wykonuje każdy ruch. Boli, ale dziewczynka dzielnie wszystko wytrzymuje. Następnie mama delikatnie owija nóżkę bandażem i wkłada w specjalną łuskę. Później obie jadą na obiad. Bo apetyt Angelice dopisuje. Potrafi np. zjeść całą tabliczkę czekolady na raz! - Najbardziej córka lubi placki ziemniaczane, rosół, sałatkę z kapusty pekińskiej i kluski śląskie - opowiada pani Małgorzata w drodze na stołówkę. - Nie przepada za to za zupą pomidorową z ryżem. W ogóle ryżu w zupie nie lubi.
Stołówkowe zapachy, jakie zaczynają roznosić się po korytarzu, to znak, ze zbliżamy się do celu.
Inny świat
Po obiedzie czas na mały spacer. Żeby się trochę rozerwać mama i córka robią rundkę po całym budynku. Najbardziej Angelika lubi odwiedzać kwiaciarnię. Głównie ze względu na panią Anię, z którą się bardzo zaprzyjaźniła.
- Na początku była strasznie zamknięta w sobie - opowiada Anna Turlej. - Z czasem się otworzyła. Teraz to już nawet rozrabia. Dużo czasu spędza w naszej kwiaciarni. W weekendy przychodzi i chce nam pomagać. Dajemy jej zawsze coś ometkować, ułożyć. Dla Angeliki to wielka frajda, a przy tym czuje się potrzebna. Bo co ma robić na oddziale? A jak sobie krąży po szpitalu, to dla niej całkiem inny świat, nowi ludzie. Przed ostatnią operacją widać było, że się denerwuje. Nie chciała od nas wyjść. W końcu powiedziała: Czekam na panią jutro na intensywnej. Przyszłam. Leżała z zamkniętymi oczkami, ale pokiwała główką, że wie, że jestem. To naprawdę świetne dziecko. Bardzo ją polubiłam, bo jej się po prostu nie da nielubić.
- Ktoś, kto czegoś takiego nie przeżył, nie wie, co dziewczynka przechodzi - mówi Marta Piechówka, właścicielka kwiaciarni. - Chociaż dzieci są często cierpliwsze niż dorośli. Matka strasznie mocno to przeżywa, praktycznie nie odstępuje Angeliki na krok.
- Cały czas pamiętam, jak poszłyśmy raz z córką do kwiaciarni - wspomina pani Małgosia. - To było dzień przed pierwszą operacją. Wygoniła mnie stamtąd i kazała nie podglądać. Za własne pieniążki kupiła różę. Wręczyła mi ją przy wszystkich i powiedziała: - Mamo, kocham cię! Cały czas ją tutaj mam - opowiada wzruszona, pokazując zasuszony kwiatek.
Kwestia czasu
![]() |
Egzamin z życia, zdj. Jacek Kozioł. Mała Angelika i jej mama są wreszcie szczęśliwe. |
Po obiedzie i wizycie w kwiaciarni, Angelika wraca na oddział. W małym pokoiku na pierwszym piętrze jest ciepło i przytulnie. Po korytarzu chodzą pielęgniarki i doglądają małych pacjentów. Cały oddział jest bardzo jasny i kolorowy, żeby dzieci dobrze się tu czuły. Za oknami już ciemno, ale Angelika jeszcze nie śpi. Wieczór, to czas na zabawę. Razem z mamą oglądają bajki na DVD, grają w karty: w remika, w makao, rysują, układają puzzle. Bo puzzle to największe hobby dziewczynki.
- Przepisujemy też do specjalnego zeszytu wszystkie sms-y, jakie córka dostaje od wielbicieli - opowiada mama Angeliki. - Już dwa zeszyty A4 tych wpisów się uzbierały.
W kwietniu mama i córka opuszczają szpital. Co będą robiły dalej?
- Nareszcie wrócimy do domu! Jestem taka szczęśliwa, że lekarze uratowali jej życie, że możemy się śmiać, chodzić razem na spacery. Już wiem, że operacja się udała i córka będzie miała ładną, gładką buzię. Wiem też, że nie będzie musiała się wstydzić przed innymi dziećmi. Nie będą się z niej śmiać. Będzie mogła z podniesioną głową wyjść z domu i nie wstydzić się samej siebie. Teraz to już tylko kwestia czasu, żeby wszystko się zagoiło.
- Ja też mam plany - mówi z przekonaniem Angelika. - Pojedziemy do Opola do lekarzy, żeby im podziękować!