 |
Okiem pedagoga
Rozmowa z Jerzym Trelą - aktorem i nauczycielem krakowskiej PWST
Czy praca w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej daje Panu tyle samo satysfakcji co gra na scenie? Dlaczego Pan się zdecydował na pracę z młodymi ludźmi?
To jest zupełnie inna praca - praca w szkole a praca w teatrze, mimo że mają jakiś nierozerwalny związek ze sobą. Dlaczego się zdecydowałem? Długie lata nie mogłem się zdecydować na to, żeby pracować w szkole. Zacząłem tę pracę prawie dwadzieścia lat temu, a zawód uprawiam już trochę dłużej. Nie jestem w stanie odpowiedzieć Pani wprost, czy taką samą satysfakcję sprawia mi praca w szkole. Są to dwie zupełnie różne rzeczy. Sprawia mi satysfakcję praca w szkole, nie większą niż praca w teatrze. Praca w szkole jest pochodną od tego. W pewnym sensie jest to mój obowiązek: podzielić się swoim doświadczeniem, doświadczeniem moich kolegów, doświadczeniem reżyserów, z którymi miałem do czynienia, z młodszymi moimi przyszłymi kolegami, czyli studentami szkoły teatralnej.
Jakimi metodami posługuje się Pan przy pracy z młodymi aktorami? Czy zaleca Pan na przykład pisanie monologów wewnętrznych?
Nie, nie jestem teoretykiem, nie można grać pisemnie. W związku z tym nie robię takich eksperymentów, żeby próbować korespondencyjnie grać na scenie, tylko staram się przekazać im doświadczenie i wiedzę praktyczną na temat tego zawodu, bo to jest istotą i sensem mojego bycia tu.
Skąd bierze Pan pomysły, by ze studentami wyreżyserować ten a nie inny spektakl? Dlaczego często sięga Pan po Czechowa?
Staram się w miarę możliwości wybierać taką literaturę, która może być bliska studentom i taką literaturę, z którą oni do tej pory nie mieli do czynienia. Poza tym uważam, że Czechow to literatura - jedna z najlepszych na świecie, napisanych właśnie na scenę, gdzie są wyraźnie, w sposób realistyczny i bardzo perfekcyjnie pokazane ludzkie charaktery, nad którymi oni mogą pracować. Ja nie szukam, nie próbuję uczyć ich jakiejkolwiek formy, dlatego, że uważam to za zgubne. Oni muszą nauczyć się podstaw, a zrobią to tylko na najlepszym materiale literackim.
Jakimi kryteriami kieruje się Pan przy doborze studenta do danej roli?
Przede wszystkim próbuję łączyć ich osobowość z osobowością postaci. Nie staram się obsadzać ich przeciw swojej osobowości, nie chcę aby student musiał udawać, ja chcę żeby on był.
Jakie cechy powinien posiadać młody człowiek, żeby zostać dobrym aktorem?
Proszę Pani, Boga niech się Pani o to spyta, to Pani powie.
W 1975 roku zagrał Pan Starego Wiarusa w Warszawiance Wyspiańskiego. Wspomina Pan o bardzo ciekawym i niekonwencjonalnym sposobie na tę rolę, a mianowicie, że przed spektaklem wytarzał się Pan w błocie i dopiero wszedł na scenę...
Nie tylko w błocie. Przy Placu Szczepańskim parkowały autobusy z wycieczkami i turyści załatwiali tam swoje potrzeby, wytarzałem się więc w tych kałużach nie wiedząc, że to był mocz. Wszedłem na scenę i tak ładnie zaśmierdziało. Oczywiście było to żartobliwe z mojej strony, chciałem sobie zrobić żart dla kolegów, którzy stali w oknach i patrzyli. Było to związane ze słynnym epizodem, chodziło o Solskiego, który przed wejściem na scenę i zagraniem tej samej roli, chodził z kolei wokół Teatru Słowackiego.
Czy obecnie młodzi aktorzy są tak pomysłowi? Czy uczy ich Pan takich oryginalnych rozwiązań?
Próbuję na miarę swoich możliwości. Natomiast byłbym bardziej usatysfakcjonowany, gdybym widział więcej inwencji w nich samych. Oni bardzo chcą pracować, tylko są jakby bezradni, ciągle czekają. Myślę, że może to jest sprawa pokolenia, oni nie mają w sobie tego pędu, że trzeba poszukiwać samemu, trzeba proponować, bo takie będzie ich życie, że będą musieli to robić. To jest taki zawód i jeżeli oni nie przyzwyczają się do tego w szkole, to bardzo trudno będzie im się przystosować później w życiu, w teatrze, w filmie. W tym zawodzie muszą mieć w sobie więcej inwencji i czujnie łapać uwagę, jeżeli ja im ją daję. To nie jest moja fanaberia, lecz wynika to z dobrej woli i doświadczenia, którego nabyłem. Kiedy widzę, że młody człowiek pomija to, co mówię, nie jest na to chłonny i nie jest twórczy, martwi mnie to i mam wątpliwości czy jest sens abym tu przychodził.
Czy obecna rzeczywistość polityczna i czas, w którym żyjemy wpłynęły na młodych artystów, czy młodzi ludzie bardzo różnią się w stosunku do wcześniejszego pokolenia?
Polityka nie ma nic wspólnego ze sztuką. To sztuka ma dominować politykę, a nie odwrotnie. Taka jest funkcja artysty w świecie, w każdych uwarunkowaniach, artysta ma być silniejszy od polityki.
Tak, ale mamy przecież liczne zmiany, artyści nie są na przykład ograniczeni przez cenzurę...
Każdy kij ma dwa końce... Z jednej strony nie są ograniczeni przez cenzurę, z drugiej strony tak zwany wolny rynek stwarza nową jakość konkurencyjności, trzeba być po prostu dobrym, żeby wejść na ten rynek. Dawniej zabezpieczano każdemu kończącemu szkołę, etat w teatrze, teraz muszą o to powalczyć. Powalczyć czym? Pracą i talentem.
Jak Pan wspomina swoich pedagogów? Kto był dla Pana autorytetem?
Było ich kilku: Jerzy Kaliszewski, Eugeniusz Fulde, Burnatowicz. To byli moi nauczyciele, z którymi miałem do czynienia w szkole. Od każdego nauczyłem się czegoś innego i od każdego starałem się wyciągnąć to, co uważałem u niego za najlepsze.
Dziękuję za rozmowę.
|