Wywiad z Wojciechem Zielińskim
strona 1/2
Wojciech Zieliński - pracownik redakcji sportowej Warszawskiego Ośrodka Telewizyjnego, komentator sportowy, komentował finałowy mecz turnieju siatkarskiego igrzysk olimpijskich w Montrealu w 1976 roku, był bliskim przyjacielem Huberta Wagnera, legendarnego trenera polskiej reprezentacji siatkarskiej.
Jak pan przyjął wiadomość o nagłej śmierci Huberta Wagnera?
Bardzo boleśnie. Odeszła od nas legenda. To jest bardzo smutne i dramatyczne. Cokolwiek miało się w tych najbliższych dniach przytrafić polskiej siatkówce było związane z Hubertem. Jurek miał wystąpić teraz w nowej roli. Miał zamiar starać się o fotel prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
Jakim trenerem był Hubert Wagner?
Był trenerem wielkim, kompletnym, wymagającym, nawet czasami okrutnym, ale sprawiedliwym. Wyniki zaczęły bronić metod pracy Wagnera. Wydawało się, po co im te dwunastokilogramowe pasy, po co im te godziny spędzone na siłowni, po co im tyle tych kilometrów przebiegniętych w górach. Tak Wagner ładował im akumulatory, które w najważniejszych momentach nie zawodziły.
Czy wszyscy wytrzymywali te warunki?
Były różne dramatyczne sytuacje, jak wyeliminowanie Wieśka Czai, który wolał grać w II lidze niż w najlepszym wówczas w kraju krakowskim Hutniku i studiować na AGH. Uważał, że nie da sobie rady w Krakowie. Nie znajdziemy na to odpowiedzi, ale ciekaw jestem jak zaprezentowalibyśmy się w Montrealu z Wieśkiem w składzie. Następnie dożywotnia dyskwalifikacja najlepszego rozgrywającego Staszka Gościniaka. Niektórzy sądzili, że to samobójstwo. Tak jakby przed mistrzostwami świata w Hiszpanii w 1982 r. zawiesić Zbyszka Bońka. Takie ruchy wykonywał Wagner. W ten sposób też uodporniał drużynę.
Czy to prawda, że Wagner miał trudny charakter?
Nie był to prosty charakter, nie był to łatwy charakter, nie był to przyjemny charakter i wszyscy, którzy go znają wiedzą o tym. Miał swoje skrzywienia i swoje zakręty, ale z tych zakrętów wyszedł, bo cóż to za kierowca, który nie potrafi brać trudnych zakrętów.
Również dzięki panu kibice przezywali wspaniałe chwile, gdy komentował pan finał igrzysk olimpijskich w Montrealu. Jak wspomina pan to spotkanie?
Wszyscy mówią, że była to moja najlepsza transmisja. Ja mam inne zdanie. Chciałbym przypomnieć inną transmisję: meczu z Kubą. Satelita na podstawie wcześniejszych meczów zamówiony był na dwie godziny, które minęły przy stanie 9:6 w piątym secie. Dostałem sygnał ze studia, że mam relacjonować radiowo. Była to niesamowita walka, olbrzymia dramaturgia i to była chyba moja najlepsza relacja.
W finale również emocji chyba nie brakło?
Walka toczyła się do czwartego seta, do kilku meczboli obronionych przez Polaków. Później to była rzeź niewiniątek. W piątym secie po zmianie stron przy stanie 8:7 nastąpił odjazd Polaków, a towarzysze ku radości całej Polski zostali w blokach.
|