Sztuka dostrzegania cudów
Rozmowa z Elżbietą Zechenter-Spławińską o miłości, snach i cudach w życiu codziennym
strona 1/2
Elżbieta Zechenter - Spławińska - poetka, tłumaczka, prozaik. Urodziła się i mieszka w Krakowie. Ukończyła polonistykę na UJ. Dr nauk humanistycznych. Od 1962 roku ukazało się jedenaście tomów jej wierszy. Pisze też powieści i opowiadania dla dzieci i młodzieży. Ostatnio została wydana jej powieść pt. Szansa.
Pani ojciec, Witold Zechenter, był sławnym poetą, prozaikiem i krytykiem literackim. Pochodzi wiec pani z rodziny artystycznej.
Tak, wychowywałam się w rodzinie typowo artystycznej. Mój dziadek był dziennikarzem, współzałożycielem Syndykatu Dziennikarzy Krakowskich. Miał ogromną bibliotekę, którą przekazał mojemu ojcu. W mojej rodzinie bardzo kochano książki, zajmowały one cały pokój ojca. Książek tych nie wolno mi było jednak ruszać. Ja miałam własną biblioteczkę w swoim pokoju i tylko w momentach, gdy ojciec miał dobry humor wolno mi było pogrzebać w jego świętych zbiorach. To on przekazał mi wielką miłość do książek.
W czasach pani dzieciństwa, w rodzinnym domu odbywały się tajne spotkania literackie. Czy pani je pamięta?
Tak, pamiętam je doskonale. To były czasy okupacji. Przychodzili różni ludzie, mówiono o polityce, co mnie zupełnie nie interesowało, ale mówiło się też o literaturze. Młodzi ludzi czytali swoje wiersze. Był wśród nich Adam Włodek, który mnie bardzo lubił i ta nasza przyjaźń przetrwała właściwie do końca jego życia. On też był pierwszym krytykiem moim i wielu innych młodych poetów, którzy dziś są profesorami na uniwersytetach, autorami książek.
To właśnie Adam Włodek wspominał, że pani, jako mała dziewczynka, była "aktywistką" wielu takich spotkań.
Lubiłam recytować wiersze Staffa, Wierzyńskiego czy Tuwima, które znałam na pamięć, gdyż ojciec często mi je czytał. Poza tym grałam na fortepianie i w ten sposób umilałam wszystkim czas. Czułam się kimś bardzo ważnym.
A kiedy zaczęła pani pisać własne wiersze?
Pisałam już w dzieciństwie. Uważałam to za całkiem normalne, że człowiek zapisuje swoje myśli. Ale to było takie sobie wierszykowanie. Tak naprawdę zaczęłam pisać na studiach.
No właśnie, studiowała pani polonistykę. Czy to może pomóc początkującemu poecie?
Nie, ja nawet uważam, że to przeszkadza. Pisze się przecież spontanicznie, a znajomość teorii wiersza może to pisanie utrudnić. Wielu wielkich poetów nie miało nic wspólnego z tą dziedziną, oni wszyscy po prostu dużo czytali.
Jedyną grupą literacką, do której pani należała, była Muszyna. Było to z pewnością ciekawe doświadczenie w pani życiu.
Tak, ale tylko przez pewien czas. Pamiętam, byłam z rodzicami na wakacjach w Muszynie. Pewnego razu zobaczyliśmy na płocie napis, że Jurek Harasymowicz ma wieczór poetycki w remizie strażackiej. Harasymowicz już wtedy był szalenie znaną postacią, wszyscy mówili, że jest to wybitny talent, że zjawił się nowy Gałczyński. Poszłam na ten wieczorek, a na drugi dzień... umówiliśmy się na spacer. I tak zaczęła się moja przyjaźń z Harasymowiczem. Potem nie byłam już w żadnej Grupie. Jestem natomiast związana z Pokoleniem Współczesność, ale tak naprawdę to tylko przynależność formalna. Debiutowaliśmy wszyscy mniej więcej w tych samych latach. I tak oto jestem zaszufladkowana.
Poezja pani porównywana jest do twórczości Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej i Wisławy Szymborskiej. Czy duży wpływ na pani twórczość miały właśnie te poetki?
|