Studium Dziennikarskie AP w Krakowie
R    E    K    L    A    M    A
Reklama
Wydanie piąte, rok akademicki 2001/2002  
Wywiad Fotoreportaż Reportaż Felieton
Maja Szelerewicz  
Strona główna

Prace studentów

Historia Studium

Organizacja zajęć

Linki

Autorzy

To jest Afryka - drzwi są zawsze otwarte...

Rozmowa z Jean Chrysome Sanza Mulangu, historykiem, doktorantem UJ, obywatelem Demokratycznej Republiki Konga

strona 1/2

Demokratyczna Republika Konga uzyskała niepodległość w roku 1960. Wtedy też Belgowie masowo zaczęli opuszczać wasz kraj, co spowodowało drastyczny brak fachowców wszystkich dziedzin. Dlatego rząd kongijski zwrócił się z apelem do państw Europy, Azji i Ameryki, z prośbą o szkolenie młodych Zairczyków, na co odpowiedziała między innymi Polska, fundując stypendia dla miodych Afrykanów. Pan był jednym z tych, którzy zdecydowali się studiować w naszym kraju. Czy początki były trudne, nie znał Pan nawet języka?

Tak, znalazłem się w Polsce nie znając nawet słowa po polsku. Przyjechałem w latach sześćdziesiątych, najpierw do Łodzi, gdzie trafiała większość zagranicznych studentów. Tu rozpoczynaliśmy intensywną naukę języka, co trwało 9 miesięcy. Potem część z nas wyjeżdżała do innych miast Polski: Warszawy, Krakowa, Szczecina, Wrocławia, Gdańska i innych, część pozostawała na miejscu. Ja zdecydowałem się na Kraków, gdzie wybrałem studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Skończyłem je w 1971 roku.

I następnie wrócił Pan do ojczyzny - Zairu (dziś Demokratyczna Republika Konga), aby tam wykorzystać wiedzę zdobytą w Polsce?

Wróciłem do kraju, aby wiedzę zdobytą w Polsce przekazać moim rodakom. Żeby pracować z obywatelami zairskimi i cudzoziemcami dla rozwoju mojego kraju. Najpierw uczyłem historii w szkole średniej, następnie zostałem asystentem w Katedrze Historii uniwersytetu w Lumumbashi. Tam pracowałem 5 lat, a potem otrzymałem propozycję zatrudnienia w Instytucie Badań Naukowych, działającym przy Ministerstwie Szkolnictwa Wyższego, Studiów Uniwersyteckich i Badań Naukowych. Tam pracuję do dziś jako attache de recherche w sekcji historycznej. Prowadzimy tam własne badania, wydajemy książki, podręczniki czy artykuły naukowe. Byłem też doradcą ambasadora i tłumaczem przy ambasadzie Polski w Kongo. Teraz po 25 latach wróciłem do Krakowa, aby obronić na UJ doktorat.

A więc dyplom z Polski umożliwił Panu odniesienie sukcesu zawodowego w Kongo?

Gdy wróciłem do Kongo w latach siedemdziesiątych, miałem pewne problemy z uznaniem dyplomu. Zresztą nie tylko ja, ale większość moich rówieśników, którzy studiowali w komunistycznych krajach. To była pewnego rodzaju dyskryminacja. Wówczas większość firm była w rękach ludzi z Europy Zachodniej - dlatego jasne było, że nie chcieli zatrudniać absolwentów uczelni komunistycznych. Ci, którzy ukończyli np. uczelnie francuskie, nie mieli problemów ze znalezieniem pracy, my musieliśmy udowodnić, że coś umiemy. Teraz jest już na szczęście inaczej. Absolwenci polskich uczelni zostali zaakceptowani. Dyplom polski ma swoje znaczenie i wszyscy moi koledzy odnieśli sukces zawodowy.

Dlaczego więc wybrał Pan studia w Polsce, a nie w jednym z krajów Europy Zachodniej?

Po prostu: kraje komunistyczne otwierały drzwi dla Afrykańczyków, Azjatów, ludzi z Ameryki Łacińskiej. Udzielały pomocy naukowej poprzez stypendia, za które nasz rząd nic musiał płacić.

Mimo, że powrócił Pan do Afryki, nie zapomniał Pan o Polsce i cały czas działa Pan na polu aktywizacji współpracy miedzy Polską a Kongiem. Również w życiu osobistym bardzo mocno związany Pan jest z naszym krajem - pańska żona jest Polką.

Z Krakowa przywiozłem do mojej ojczyzny dwa skarby: dyplom ukończenia studiów i moją żonę - Polkę. Stworzyliśmy razem w Kinszazie dom, w którym mówi się po polsku, kultywuje polskie obyczaje, a nawet polską kuchnię. Mamy siedmioro dzieci i każde z nich bardzo dobrze mówi po polsku. Obecnie piątka już studiuje w Warszawie, dwójka pozostałych przygotowuje się do tego.

Czym zajmuje się pańska żona w Kinszasie?

Jest nauczycielką, uczy dzieci języka polskiego.

A więc w odległym Kongo ktoś chce się uczyć mówić po polsku?

Oczywiście. Działa tam szkoła Le Complexe Scolaire Lupina - nosząca imię byłego ambasadora Polski w Zairze - A. Michała Łupiny. Powstała ona w l996 roku i choć jest placówką prywatną, uznana została przez Ministerstwo Oświaty Powszechnej i może wydawać świadectwa maturalne. Ma trzy oddziały: przedszkolny, szkoły podstawowej i średniej. Tam jednym z języków, którego się naucza, jest polski. Głównym zadaniem i celem szkoły jest popularyzowanie Polski, uhonorowanie kraju, w którym my zdobyliśmy wykształcenie. Dzieci uczą się tam języka, ale poznaja też kulturę i obyczaje znad Wisły. Jest to dobre przygotowanie dla tych, którzy chcieliby w przyszłości studiować w Polsce, albo pracować w polskich firmach działających w Kongo. Tam właśnie uczy moja żona - Wiesława Marianna. Była też jedną z inicjatorek powstania takiej placówki.

Jak dużo dzieci uczy się w tej szkole?

Na początku było ich około 200, teraz jest około 500. Oczywiście oprócz żony pracują tam inne Polki, które mąją mężów Kongijczyków.

Czy studia w Polsce cieszą się popularnością wśród mieszkańców Konga? Ile młodych ludzi decyduje się na wyjazd do naszego kraju?

Cieszą sic ogromnym zainteresowaniem. Młodzież chce przyjeżdżać, ale niestety problemem teraz są ograniczone stypendia. Lecz mimo to przylatują. Jest ich mniej więcej od 10 do 15 osób rocznie.

Część z nich na pewno zostaje w Polsce, część wyjeżdża do innych krajów, ale są też tacy, którzy wracają do ojczyzny. Jak liczne jest obecnie środowisko absolwentów polskich uczelni w Kongo?

Teraz jest to około sześćdziesięciu osób. Ale właśnie - wielu wykształconych nad Wisłą Kongijczyków (Zairczyków) nie powróciło do ojczyzny, mieszka gdzie indziej. My jednak w Kinszasie stale utrzymujemy ze sobą kontakt. Działa tu od 1981 roku Koło Absolwentów i Stażystów Polskich Szkół Wyższych, które grupuje absolwentów i stażystów mieszkających w Kongo. Ja oczywiście też tam należę i jestem doradcą w zarządzie Koła.

Na czym polega działalność Koła?

Zbieramy się regularnie, raz w miesiącu, a co trzy miesiące dołącza do nas ambasador RP. Zawsze jest on pierwszym honorowym członkiem naszego Koła. Często te spotkania mają charakter towarzyski, opowiadamy sobie o pracy, rodzinie, dowcipkujemy. Jednak łączy nas zainteresowanie Polską, tym co się tu dzieje, wymieniamy się informacjami na ten temat. Natomiast przy okazji polskich świat narodowych czy religijnych organizujemy imprezy. Zapraszamy wówczas przedstawicieli ambasady i Polonii. Albo to oni cos organizują i zapraszają nas. Jesteśmy wszyscy jedną polską rodziną i nawet potocznie na nas, mówią - ci Polacy.


2
2 3 Copyright 2002 Studium Dziennikarskie AP