 |
Itaka
strona 1/2
Przyjaźń zawarta w dzieciństwie to jedyne, co nie umiera wcześniej niż my (Henryk Mann)
Ostatnio odwiedziłam moją starą podstawówkę - trójkę. Kiedy byłam dzieckiem, wydawała mi się o wiele większa, tymczasem zastałam mały budynek i wąskie korytarze z niskimi sufitami, mikroskopijną wręcz salę gimnastyczną no i oczywiście naszą małą, starą klasę, z kościotrupem - w prawym rogu, tuż obok tablicy. Miałam wrażenie, że trójka z biegiem lat skurczyła się, co jest właściwością sędziwych ludzi, ale jest bardziej prawdopodobne, że to ja po prostu urosłam i zmieniły się proporcje. Z tą szkołą związane są wspomnienia - moje i moich bliskich, o których tutaj napiszę. Napiszę o sile przyjaźni, o tej więzi emocjonalnej, która jest w nas i która - mam nadzieję - nie podda się dorosłej rzeczywistości, u progu której stoimy. Której nic nie pokona.
My
Znaliśmy się wszyscy już od podstawówki. Unka (Anka), Gocha, Bart (Bartek), Kwiczka (Marta), Lopez (Michał) i ja - wybraliśmy różne szkoły średnie i wydawać by się mogło, że - jak to często bywa - nasze drogi rozejdą się gdzieś i nigdy nie będzie już tak, jak było. Że zamyka się za nami pewien etap życia, a w nowym nie będzie już na nas miejsca. Ale wbrew rzeczywistości byliśmy nadal razem. Aż pewnego deszczowego popołudnia (w marcu 1996 roku), siedząc u Marty, doszliśmy do wniosku, że nasze życie jest jakieś chaotyczne i bierne, a przede wszystkim odtwórcze. Oglądaliśmy chyba jakiś film, w którym paczka przyjaciół organizowała sobie cotygodniowe wspólne kolacje i my także zapragnęliśmy jakiejś regularności spotkań. Chcieliśmy jednak coś dać z siebie, wiedzieliśmy, że czegoś nam w życiu brakuje. Marta była urodzoną aktorką, Lopez grał na pianinie i klarnecie, Anka miała talent plastyczny, ja trochę pisałam - każdy z nas potrzebował czegoś więcej niż tylko wspólnych spotkań. Chcieliśmy coś stworzyć, wykreować, czegoś dokonać. Byliśmy pełni zapału, ufności, nadziei na przyszłość, pragnęliśmy nadać kolorów codziennej szarzyźnie, zmienić monotonię naszego życia. I tak narodził się pomysł stworzenia grupy teatralnej. Naszej Itaki, którą do dzisiejszego dnia nosimy w naszych sercach.
LCK
Odkąd pamiętam Dom Kultury w Libiążu nie dość, że straszył obskurnym widokiem, to przede wszystkim nie spełniał swojej roli. Nie można było mówić o jakimkolwiek rozwoju kulturalnym, gdyż budynek był najczęściej... zamknięty na cztery spusty. Był bardziej imitacją kultury, niż miejscem jej realizacji. Wszystko zmieniło się po roku 1989: poczynając od nazwy (Libiąskie Centrum Kultury), poprzez wygląd zewnętrzny (żółto - zielone tynki), aż po jego funkcję (w końcu zaczęło działać magiczne miejsce jakim jest kino). Jednak pomimo pewnych zmian, czegoś tam brakowało. Być może ludzi, którzy tchnęliby w to miejsce nowe życie. I wtedy - siedząc w deszczowy dzień u Marty na poddaszu - doszliśmy do wniosku, że właśnie my będziemy tymi, którzy podejmą się tego wyzwania. W tym celu w marcowy dzień, po zajęciach szkolnych, wybraliśmy się do władz LCK. Niepewni ich reakcji, byliśmy niezwykle przejęci i podenerwowani. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze - nasza inicjatywa spotkała się z dużą przychylnością dyrekcji. I w ten sposób idea nabrała jakiegoś konkretnego kształtu. Odtąd co piątek o 16.00 spotykaliśmy się wspólnie. Czy robiliśmy to po to, aby dać upust naszym aspiracjom twórczym, czy po to, aby spotkać się dla samej możliwości pobycia ze sobą? - szczerze mówiąc nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. To nieistotne. Dziś ważne jest to, co wynieśliśmy z tych piątkowych prób, z rozmów (niekoniecznie o sztuce) i co tak naprawdę przez ten czas stało się między nami. I jak to dziś fantastycznie procentuje.
Itaka
Przyszliśmy kiedyś na próbę. Pani Anetka, która sprawowała nad nami opiekę, w pewnym momencie słusznie zauważyła, że nie mamy nazwy. Grupa teatralna bez nazwy? Zaczęła się burza mózgów. I w końcu ktoś rzucił hasło - Itaka. I tak już zostało. Itaka - jako mityczna wyspa, ukochana ojczyzna i królestwo Odyseusza, do której powracał przez 10 długich lat. Za którą tęsknił i marzył o niej co noc. Itaka jako miejsce, do którego także i my dążymy, do którego tęsknimy, którego poszukujemy przez całe nasze życie. Mityczna kraina szczęścia i ukojenia. I tak staliśmy się po raz drugi. My - członkowie Itaki.
Próby
Najtrudniejsze były początki. Każdy z nas bał się ogromnie pierwszego publicznego występu. Zaczęliśmy bardzo ostrożnie - przygotowaliśmy Lokomotywę Juliana Tuwima na pierwszoczerwcową uroczystość Dnia Dziecka. Szalone próby od rana do wieczora - jakby to miało być jakieś monumentalne przedstawienie, a nie zwykły wierszyk dla dzieci. My jednak podeszliśmy do tego bardzo serio. Na szczęście wszystko przebiegło pomyślnie, a my po tym pierwszym razie byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Czuliśmy się, jakbyśmy dokonali czegoś wielkiego. Bo i też na miarę naszych możliwości to było naprawdę coś szczególnego. Lokomotywa najbardziej utkwiła mi w pamięci.
|