Studium Dziennikarskie AP w Krakowie
R    E    K    L    A    M    A
Reklama
Wydanie piąte, rok akademicki 2001/2002  
Wywiad Fotoreportaż Reportaż Felieton
Agnieszka Bosek 
Strona główna

Prace studentów

Historia Studium

Organizacja zajęć

Linki

Autorzy

Reportaż nie z tej ziemi. Za chlebem, za mężem

strona 1/2

Rzym. Z ziemi włoskiej do Polski

Żar leje się z nieba. Stoimy przy rzymskim dworcu autobusowym Tiburtina. Parking jest przepełniony. Mamy pełnię sezonu - środek lata, więc wszyscy przewoźnicy międzynarodowi są zadowoleni. My również. Im więcej kursów, tym więcej pieniędzy - dziś każdy o to zabiega. Dlatego istnieje firma, w której pracuję, dlatego autobusy kursują codziennie, dlatego tutaj jesteśmy - ja i moi dwaj kierowcy - i zabieramy tych ludzi.

Jestem pilotką autobusu liniowego. Wczoraj przyjechałam do Włoch z czterdziestoma pasażerami. Niektórzy spragnieni wrażeń i niebanalnych przeżyć, inni wracający do starego kieratu. Można mówić co się chce, ale to prawie ziemia obiecana, dla naszych rodaków. Nie ma co też ukrywać, że większość z nich to kobiety.

Dzisiaj o godzinie 12.00 wyruszamy w drogę powrotną do Polski. Jestem zmęczona i nieprzyzwyczajona do takich upałów, ale jak przystało na porządną i sumienną pilotkę dopełniłam swoich obowiązków. Autobus lśni czystością, wszystko jest tak jak należy, jesteśmy przygotowani do przyjęcia nowych pasażerów. Ale to często nie wystarcza. Zawsze znajdzie się ktoś tak wybredny i narzekający, że przez całą drogę nie daje spokoju. Sam natomiast na każdym postoju spóźnia się dwadzieścia minut, narażając i tak już mocno nadszarpnięte nerwy załogi i pasażerów.

Jeden z kierowców, pan Józef, przygotowuje bloczki, którymi będzie numerował bagaże. Drugi, pan Jurek, poprawia krawat, zakłada ciemne okulary. Tylko patrzeć jak pojawią się nasze rodowite paryżanki - mówi znudzonym głosem. Ja raczej podekscytowana zbliżającą się podróżą i tym co mnie czeka, nie jestem aż tak zgryźliwa i złośliwa. Oblewają mnie siódme poty, biegam po autobusie i wszystko sprawdzam po raz dziesiąty. Trzymam w ręku listę pasażerów, myślę sobie o tych ludziach i o tym, jak nam ta podróż wspólnie minie. Spodziewam się wszystkiego, tego nauczyło mnie własne doświadczenie, opowieści kierowców i innych pilotek.

Panie Jurku - mówię, patrząc na listę - mamy prawie komplet pasażerów, czterdzieści pięć osób i oczywiście prawie same kobiety.

Wiem że jadą na parę dni do domu. Dla jednych to radość, dla innych przymus. Nie kryją również tego, że pobyt, jak to same mówią, w Italii i praca jest dla nich szczęśliwym losem wygranym na loterii. Już się dobijają do drzwi z wielkimi torbami, torebkami, z biletami w rękach.

Patrzę może trochę z zazdrością na te ich stroje, makijaże, fryzury i wyluzowany styl bycia.

Pani Jadwiga, grubo po pięćdziesiątce, ubrana jak nastolatka. Obcisła bluzeczka z dekoltem, wytapirowane włosy, niebieskie cienie na powiekach suto położone, pierścionki, bransoletki dzwonią figlarnie. Śmieje się szeroko i bardzo dużo i głośno mówi. Już nawiązała znajomość z sąsiadką z siedzenia obok. Wyglądają jak dwie krople wody, opalone i gadatliwe. Obok nich polsko - włoska rodzina z dziećmi. Jadą do babci - mówi ona, dzieci rozrabiają i słowa po polsku powiedzieć jakoś nie mogą. Jest także starsze małżeństwo (Polka i Włoch). Ona tak szczerze roześmiana i ciągle mnie zaczepia, koniecznie chce z kimś porozmawiać dla odmiany po polsku, a mąż przecież nie umie.

Wszyscy już są. Pełno ludzi i rozmów, telefonino dzwoni jeden za drugim. - Pronto! Il mio zuccherino (mój słodziutki) - słyszę głos jakiejś kobiety. Zaraz wyruszamy. Proszę, aby autobus opuściło dwóch osiłków Włochów, którzy odprowadzili jedną dziewczynę i jakoś spokoju jej nie dają. Próbuję wszystkich ogarnąć, policzyć, uciszyć i ostudzić emocje. Odruchowo liczę same kobiety. Jest ich dwadzieścia dziewięć, przekrój wieku mniej więcej od osiemnastu do sześćdziesięciu pięciu lat.

Ruszamy. Targają mną mieszane uczucia. Z jednej strony słyszę narzekania na sytuację w kraju, z drugiej zaś radość z powrotu do niego. Pytają mnie co się teraz dzieje, jaka jest pogoda. Tak zaczyna się rozmowa, ale po chwili to już prawie monolog. Pani, tu jest inne niebo, inna ziemia - mówi sześćdziesięcioletnia pani Zofia, skromnie ubrana, jak na powrót do kraju. Kiedyś była główną księgową, dziś jest emerytką dorabiającą we Włoszech. Musi pracować, musi być tutaj, bo życie kosztuje. Syn student, dwie niepełnoletnie córki, mąż pijak, kto ich utrzyma? Mimo wielu nieprzyjemności ta praca jest dla niej wielkim dobrodziejstwem i błogosławieństwem. Ja wszystko zniosę, nawet fochy i złośliwości tej ich córuni - mówi o swoich chlebodawcach. Przecież mnie czasem szlag trafia jak zostawia swoje majtki z okresu na stole w swoim pokoju! Ale to nic, ja to przetrzymam. Kto mnie starą weźmie teraz do pracy? Nikt. Jestem więc tutaj gospodynią, pokojówką, sprzątaczką, po prostu taką wynieś - podaj - pozamiataj.

Rozmawiam z nią, ale już po chwili włącza się inna kobieta (około czterdziestu lat), też chce sobie ulżyć, na to wygląda. Jest bardzo wzburzona mówi, że uciekła, najzwyczajniej w świecie. Rodzina, u której pracowała zupełnie zburzyła jej sielankowy obraz pobytu we Włoszech. Byłam naiwna, jadąc tutaj. Ale i tak jestem z siebie dumna, bo wytrzymałam tylko dwa tygodnie - mówi roztrzęsionym głosem. Złośliwość jej dwudziestoparoletniej pracodawczyni była dosyć wyszukana. Na przykład rozlewała brudną wodę na dopiero co umytą podłogę lub z balkonu polewała nią taras. Często też budziła ją o trzeciej w nocy, by nakazać prasowanie mężowych koszul. Chcieli ze mnie zrobić niewolnicę. Zamykali mnie w domu, poniżali! - kobieta ma łzy w oczach.

Wiem z innych źródeł, że zazwyczaj Polki mają wolne czwartki (popołudnia) i niedziele (przed południem). Wtedy mogą się spotkać, porozmawiać, wyżalić. Kupują polskie gazety i żywność, przekazują również przesyłki do Polski. Próbują jakoś współdziałać i pomagać sobie na tej obcej ziemi. Szczególnie tym, którym się nie powiodło, szukają nowej pracy, pocieszają, podnoszą na duchu. Często jednak zdarzają się odwrotne sytuacje. Zamiast wsparcia i ratunku rodaczka rodaczce może w nieuczciwy sposób podkupić dobrą pracę. Nieciekawa jest również sprawa dotycząca ubezpieczenia. Prawie nikt go nie wykupuje, każdy ma nadzieję, że to nie on się poważnie rozchoruje albo ulegnie wypadkowi. Podczas tego kursu zrobiłam anonimową ankietę. Była tylko jedna ubezpieczona osoba - mężczyzna, który pracował we Włoszech na kontrakcie, zajęła się tym więc jego firma. Pozostałe osoby pracowały na czarno i wykupienie ubezpieczenia było dla nich zbyt dużym wydatkiem.


2
2 3 Copyright 2002 Studium Dziennikarskie AP