 |
Ciemne strony Miasteczka
strona 1/2
Kiedy rok temu w "Gazecie Wyborczej" ukazał się artykuł o piratach z Miasteczka wydawało się, że handel nielegalnym towarem nareszcie się skończył. Tymczasem u studentów nadal można kupić nie tylko płyty z oprogramowaniem, ale również papierosy, alkohol i podróbki oryginalnych ubrań, za cenę co najmniej o połowę niższą niż w sklepie.
Spotkanie z łącznikem
Klub w Miasteczku Studenckim AGH. Pełno tu ludzi i dymu papierosowego. Przez tę zasłonę dymną ciężko kogokolwiek wypatrzyć. Szukam faceta, dobrze zbudowanego, w zielonej koszuli. Liczę na to, że koszula będzie jaskrawa i zauważę ją mimo panującego półmroku.
Maciek umówił się tu ze mną, bo, jak mówi, to pewne miejsce.
Najciemniej pod latarnią - śmieje się - ciężko byłoby opowiadać o tych sprawach w pokoju akademickim. Tam ściany mają uszy, a i nie wiadomo co jeszcze. To tak jak w Wielkim Bracie, tylko nieco na odwrót, ty ich nie widzisz i nie słyszysz, ale oni ciebie tak. Zaraz by się rozniosło, a po co robić sobie problem. Ty go nie chcesz, a ja tym bardziej.
Maciek w Miasteczku mieszka już piąty rok. Jeśli się gdzieś przeprowadzał, to z trójki (pokój trzyosobowy) do dwójki, bywało też, że zmieniał akademiki.
Najlepiej mieszka się w tych dużych domach studenckich, choć czasem w nich jest niższy standard, ale z kolei tam więcej można.
Co to znaczy, że więcej można? - pytam zaciekawiona.
Proste. Można więcej sprzedać a tym samym więcej zarobić. Po pierwsze, sprzedaje się wśród mieszkańców, a tych im więcej, tym lepiej. Po drugie, mniejsze łapanki na portierni, a co za tym idzie większy ruch w interesie. Krótko mówiąc, jak masz do wyboru: otworzyć działalność w akademiku, gdzie mieszka 600 studentów, a z drugiej strony w wieżowcu z około 1500 osobami (nie licząc waletów), to jasne, że bierzesz ten drugi, bo tu biznes będzie kwitł. Nie mówię, że w tych małych się nie handluje, ale trochę na mniejszą skalę.
Maciek szybko opróżnia kufel. Widać piwo bardzo mu smakuje, a i z praktyką u niego nie najgorzej. Przerywa rozmowę, bo nie lubi gadać o suchym pysku. Przyglądam się mu uważnie, kiedy stoi w kolejce do baru. Prawie cały czas wymienia pozdrowienia. Już wcześniej zauważyłam, że znają go tu wszyscy.
Maciek już po pierwszym semestrze studiów był dobrze rozeznany nie tylko w sprawach naukowych, ale również w interesach, jakie w Miasteczku można prowadzić. Sam próbował swych sił w przynajmniej trzech różnych działalnościach. Początkowo towar brał od starszych kumpli, był więc kimś w rodzaju pośrednika; potem, gdy koledzy skończyli studia, przejął po nich pałeczkę.
Tu wystarczy mieć kilku zaufanych znajomych, a interes będzie się kręcił. Samemu byłoby ciężko, a tak pomogą ci towar zgromadzić, zajmą się sprzedażą, zabiorą część do siebie, żeby to wszystko nie zalegało w jednym ciasnym pokoju, zresztą najlepiej działać w spółce.
Studencki bazar
Zaczynam się denerwować. Właściwie nie dowiedziałam się jeszcze nic konkretnego, a facet kończy już drugie piwo. W takim tempie prędzej usłyszę historię białej myszki i różowego słonia, niż studenta, który dorabia sobie prowadząc nielegalny handel. Sprowadzam - jak mi się wydaje - rozmowę na właściwe tory.
Mówią, że w Miasteczku można kupić wszystko. To znaczy, co konkretnie? - pytam i czekam na rzeczową odpowiedź.
Chyba nie zależy Ci na tym żebym opowiadał o detalistach, których ogłoszenia wiszą na każdym słupie, drzewku, krzaczku... Mówimy o nich popeliniarze i oni nie liczą się w prawdziwym biznesie.
Rzeczywiście, nie chodzi mi o skarpety, buty, paski skórzane, nożyki do maszynek, suknie ślubne i tym podobne gadżety. Tym towarem też handluje się w Miasteczku, ale jest także coś, co budzi więcej sensacji, coś, o czym wszyscy wiedzą, ale oficjalnie nikt nie mówi. Są to płyty z oprogramowaniem, grami i muzyką; alkohol i papierosy z przemytu; podróbki markowych ubrań, które ciężko odróżnić od oryginałów.
Afera sprzed roku
w połowie grudnia 1999 roku w Gazecie Wyborczej opublikowano artykuł o życiu piratów mieszkających w Miasteczku Studenckim AGH. Wśród studentów trudniących się tym procederem wybuchła panika. Pośpiesznie likwidowano interesy, zacierano wszelkie ślady. Wraz ze strachem rosło oburzenie. Pomstowano na autora tekstu, zwłaszcza, że ujawnił dane, które bezpośrednio wskazywały na konkretne osoby.
A w Miasteczku bez zmian
To, że rozmawiam dzisiaj z Maćkiem, świadczy o jednym: interes kręci się nadal. Wprowadzono jedynie pewne środki ostrożności, takie jak brak ogłoszeń na tablicach informacyjnych, oraz obowiązującą wszystkich żelazną zasadę, że nie sprzedaje się płytek osobom obcym. Obecnie działa to na zasadzie: znajomy znajomemu i tak po nitce do kłębka.
Prawda jest inna
Maciek chętnie komentuje artykuł sprzed roku. Twierdzi, że to było wielkie świństwo tak ludzi wystawić. Wielu jego znajomych miało przez to niezłe kłopoty.
Ktoś, kto to napisał, nie zdawał sobie sprawy jak bardzo nam zaszkodzi. Byli tacy, co wylecieli przez to ze studiów, inni stracili prawo do ubiegania się o miejsce w domach studenckich. A przecież płytki nie pojawiły się bez powodu. Nie była to chęć zysku, ale potrzeba. Oprogramowanie jest dla studenta niezbędnym narzędziem pracy. To na nim się uczy, robi projekty potrzebne na zajęcia, pracuje. Przeciętny student nie może sobie pozwolić na zakup oprogramowania od 1 tys. do 4 tys. PLN, tylko pójdzie i kupi tańszą piracką wersję.
|