Studium Dziennikarskie AP w Krakowie
R    E    K    L    A    M    A
Reklama
Wydanie piąte, rok akademicki 2001/2002  
Wywiad Fotoreportaż Reportaż Felieton
Piotr Subik 
Strona główna

Prace studentów

Historia Studium

Organizacja zajęć

Linki

Autorzy

Dziennikarstwo SUBIeKtywnie, czyli i ty zostaniesz pismakiem

Pisane dla Woytka Jarczewskiego, redaktora naczelnego Plus Ratio

Wojtek goni mnie już dwa miesiące o ten tekst, a jakoś nie mam do niego daru. Znaczy się do tekstu, a nie Wojtka. No cóż, święta minęły - a miało być jeszcze na przed świętami - więc do roboty!

Kręcić się to ma, mniej więcej, wokół tematu: I ty zostaniesz dziennikarzem! Podobnie jak Indianinem - różnica jest tylko taka, że aby się stać Indianinem, trzeba być czerwonym, a żeby zostać dziennikarzem, nie można być zielonym. Powinniśmy posiąść choćby umiejętność sklecenia poprawnie kilku zdań. Przydałyby się też podstawy ortografii, ale w dobie komputeryzacji wielkim problemem to nie jest. Aha! I jeszcze jedno: studia dziennikarskie nie są wymagane, choć niewątpliwie, mogą się stać naszym atutem (o rany, szczyt naiwności!).

W zawodzie dziennikarskim najgorzej jest zacząć (to tak jak z niniejszym tekstem!). Przede wszystkim, odradzam pisanie li tylko i wyłącznie do szuflady. Po pierwsze, kiedyś i tak skończy się w niej miejsce, a po wtóre - warto by ktoś, prócz autora, jeszcze okiem na te teksty rzucił. Najlepiej krytycznym - nie ma to jak dobra, konstruktywna krytyka. Trzeba też zastanowić się: co, gdzie i o czym mamy pisać.

Student wybór ma ogromny - począwszy od gazetek parafialnych, skończywszy na pismach specjalistycznych. Po drodze są oczywiście i periodyki studenckie - tu przyjmą nas z otwartymi ręcami. A jeszcze lepiej od razu trafić do ambitniejszej redakcji - najlepiej regionalnego, albo ponadregionalnego, dziennika. Tutaj z pewnością nauczymy się tego, co przyda się w naszej późniejszej - oby! - pracy zawodowej.

Nie należy się zrażać - początkowo nasze teksty albo nie będą w ogóle się pojawiały, albo - wydrukowane na łamach - tylko podpisem przypominać będą te stworzone przez nas. Pamiętajmy, zawsze jest ktoś kto wie lepiej, lepiej pisze, lepiej rozumuje, lepiej się zna. Jeżeli jesteśmy innego zdania, długo w redakcji miejsca nie zagrzejemy. Musimy zaufać starszym kolegom, choć często ich rutyna bezcześci wręcz naszą twórczość.

Zewsząd będziemy też słyszeć - Ale trzeba mieć znajomości, żeby się tam dostać! Gwarantuję, wcale nie trzeba. Można wejść do redakcji prosto z ulicy - o ile oczywiście uda się zmylić czujność zwykle pilnujących jej ochroniarzy - i przy odrobinie szczęścia, ktoś się nami zainteresuje.

Nie miejmy złudzeń - etatów nie ma. Tak nam powiedzą w każdej gazecie. Ale może za rok, półtora... Najpierw jednak obsadzeni zostaniemy we wdzięcznej roli dziennikarza na butach. To tu, to tam, trzy obsługi w trzech różnych miejscach miasta naraz. Z wywieszonym jęzorem, z głową pełną informacji i pomysłów gnamy do redakcji, siadamy przy komputerze, piszemy, a... to i tak się nie zmieści. Nie ma się co martwić, nie pierwszy to raz i nie ostatni. Musimy się to tego przyzwyczaić. Znów są ci, którzy wiedzą lepiej...

Z czasem zaczynamy się do wszystkiego przyzwyczajać. Zwłaszcza do skracania naszych tekstów. Z początku zwykle uznajemy je za świętość - każda litera, każdy wyraz zdają się być potrzebne. Ale słyszymy - Wy młodzi... itd. I charakterystyczny stukot klawisza delete w klawiaturze komputerowej. Niech nie dziwi nas, że nagle zniknie połowa przygotowanej przez nas informacji. Widocznie tak miało być.

Z czasem, to normalne w pierwszych miesiącach współpracy z redakcją, zaczynamy się nadmiernie angażować. Zapisanie całej kolumny (dla niewtajemniczonych, bo po tych studiach to nigdy nic nie wiadomo, to strona gazety) dziennie nie sprawia nam trudu. Przed oczyma przelatują ilości znaków, wierszy na szpalcie, akapity, śródtytuły, i tak dalej. Zapominamy o jedzeniu, znajomych, dziewczynie (tudzież chłopaku, zależnie od płci i orientacji seksualnej). To znak, że należy odpocząć.

A kiedy przestaje starczać miejsca na nasze teksty, to nieomylnie znak, że konieczność odpoczynku osiągnęła apogeum.

Po jakimś roku zaczyna nam przechodzić. Nie, nie zamiłowanie do pisania. Potrzeba pośpiechu. Żeby zdążyć, żeby być pierwszym. I tak się przyzwyczailiśmy do tego, że konkurencja przepisuje nasze informacje i publikuje nazajutrz. To nic, że dokładnie z takim samym tytułem, to nic, że praktycznie nie zmieniając w treści nawet jednego zdania. Mamy przez to satysfakcję - jesteśmy tak dobrzy (co za skromność!), że nas powielają. I przynajmniej wiemy, że ktoś nas czyta. I nie martwmy się, że zabraknie nam tematów. Najwyżej zmienimy dział, albo zaczniemy pisać o sporcie - mimo, że kompletnie się na tym nie znamy i dotąd nas to nie interesowało. W dziale sportowym jest zawsze najwięcej roboty (między nami mówiąc, tfu.., pisząc, zwykle na sporcie najlepiej też można zarobić).

Dżentelmeni nie mówią o pieniądzach, ale... Poważne dzienniki raczej płacą. Tak samo renomowane tygodniki oraz pisma ambitniejsze. Zawsze to jakieś dodatkowe grosze - czasem nawet całkiem niezłe - na akademik, obiady, czy rozrywkę.

W gazetkach studenckich, parafialnych i samorządowych - bo o tych jeszcze nie wspomniałem - na obrastającą mitami wierszówkę, chleb powszedni dziennikarza, raczej liczyć nie można. Po publikacji pozostaje nam satysfakcja, ale i tak lepsze to, niż rozpychanie, ponad rozsądek, naszej szuflady...


2
2 3 Copyright 2002 Studium Dziennikarskie AP