 |
Dawaj nowość!
(Tytuł to starodawne wezwanie do wymiany towarowej - pochodzące z zamierzchłych czasów, gdy na polskim rynku zaczęły pojawiać się pierwsze magnetowidy i pirackie kasety video. Najbezpieczniejszą odpowiedzią na to hasło był odzew: Jest Bolo i duży Murzyn, przypuszczalnie chodziło więc o film Krwawy sport, reż. Sheldon Lettich)
Zdarza się czasem, że do jakiegoś człowieka przylatuje wróżka (czy dobra - to kwestia sporna), macha swoją magiczną różdżką i zmienia ową nieszczęsną istotę w Młodego Felietonistę. Nie każdemu Młodemu Felietoniście (zwanego w dalszym ciągu tego tekstu MF) będzie dane zostać kiedyś Starym (albo, wyrażając się zgodnie z zasadami poprawności politycznej, Dojrzałym) Felietonistą, obdarzonym czcią oraz mirem przez MF i innych czytelników jego lekkich elaboratów. MF nie wie tego, ale ta niewiedza mu nie doskwiera. Na razie staje bowiem w obliczu innych problemów, z jego obecnej perspektywy nader palących i swędzących, by użyć terminów z dziedziny alergologii.
Jednym z owych problemów jest tytuł. Tytuł - to tytuł. Rzecz bardzo ważna, a bywa, że i najważniejsza. Nie może być nachalny, bo czytelnik uzna MF za prostaka albo co najmniej człowieka bez finezji. Z drugiej strony, zbytnie wyrafinowanie również może zaszkodzić. Leniwy odbiorca bowiem, gdy da się mu pretekst, może stracić zainteresowanie tekstem, w zamian poświęcając się pożyteczniejszym niż czytanie cudzych wypocin zajęciom (jak na przykład podrywaniu panienek z okienek lub obalaniu kolejnych butelek z nieprzypadkowo wybranymi płynami). MF tłumaczono, jak (nie)powinien brzmieć dobry tytuł prasowy (dobrze, by zawierał rzeczownik, a nie zawierał rymów itp.). Jednak MF zazwyczaj wie swoje, chcąc przynajmniej poparzyć się na WŁASNYCH błędach. Zapominając o regułach, szuka czegoś, co mu się spodoba. Przekopuje się przez mądre cytaty z Freuda, Marksa, Konfucjusza, Jezusa Chrystusa i Kmicica, ale nadal nie znajduje niczego, co pasuje do jego chybotliwej piramidy ze słów. W końcu rezygnuje z dopasowania tytułu do treści, której jeszcze nie ma, zdając się na ślepy los. Wybiera więc jakieś wyrażenie wzięte z sufitu, które wydaje się pasować. Ponieważ jednak ego MF znajduje się powyżej górnej strefy stanów średnich, pieczołowicie stara się on dokonać dekonstrukcji przekonania potencjalnego czytelnika (jednego z tych, których absurdalny nagłówek jeszcze nie przepłoszył), że ma ów tytuł z treścią jakiś daleki, ale dla wtajemniczonego obserwatora zauważalny związek. To ważne, bo MF lubi być czasem uznany za nonkonformistę krytycznego wobec własnych poczynań (podobno to dobrze robi na nerki). Prawda bywa jednak taka, ze MF uświadamia sobie, że jeśli jeszcze jedną godzinę spędzi na rozważaniach o tytule, to zabraknie mu czasu na domyślenie do owego tytułu całej reszty felietonu...
... co skonstatowawszy, przechodzi wreszcie do kwestii tematu. Powiedziano MF, że może napisać na KAŻDY temat, w DOWOLNYM stylu... Jego myśli zrazu skakać poczynają jak młode koźlęta na zielonych pastwiskach, umysł wędruje coraz dalej i dalej. Co tam "zwykły" felieton, skoro można o wszystkim; będzie metafelieton, albo meta - metafelieton, lub zgoła coś jeszcze bardziej meta - , jeszcze doskonalsza manifestacja świadomości istnienia twórcy i mocy tworzenia kolejnej świadomości w postaci świadomego siebie dzieła, które już samo generować może kolejne poziomy metaświadomości...
W końcu niedożywiony MF spada ze swojego krzesełka, co przerywa boleśnie jego egzystencjalny trans. Niedoszły autor natychmiast uświadamia sobie, że nie takie meta- nie tacy zawodnicy wymyślali. Zresztą i tak żaden czytelnik nie ostałby się przy lekturze takiego świadomościowego Big Maca, nawet najszlachetniejszy odbiorca mógłby cisnąć toto w kąt, w zamian wybierając choćby drapanie się po, powiedzmy, plecach. MF staje zatem przed wyborem trudniejszym, niż mógłby sobie wyobrazić. Paradoksalnie - wszak żyje w czasach, gdy wystrzałowy temat leży na każdej ulicy, czy też, nader często, na każdym dostępnym śmietniku. MF próbuje zatem poszukać jakiegoś klucza porządkującego, przypomina sobie mądre teksty z teorii gatunku, odprawia modły do świętych patronów felietonu. Oddaje się pod opiekę i obronę Norwida, Wańkowicza i Kisiela, próbując napisać coś z lekka konserwatywnego, ale ze smaczkiem, lekkostrawnego, lecz z nauką moralną. Łatwiej jednak coś sobie założyć, niż wykonać. Być może MF zaczyna ogarniać zazdrość wobec znanych i uznanych DF, którzy felieton piszą małym palcem lewej nogi, podczas drzemki, posiłku lub innej czynności fizjologicznej. Zresztą, skoro po temat wystarczy się schylić... Czy kobieta - świadek zabójstwa Jacka Dębskiego to Inka czy Halinka? Czy ma 20, 25, czy może 26 lat? Czy Manuela zostanie usunięta z programu Big Brother? Wspaniałe tematy, godne epickiego pióra. Ot, schwytano właśnie grasującego w okolicach Miastka osobnika podającego się za... kominiarza! Brawo, Mistrzu, czekamy na opinię! MF może ogarnąć czasem podziw większy niż zawiść. Oto jeden z Autorów Bardzo Znanej Gazety dostał zlecenie napisania tekstu podczas wakacji na Cyprze. Nie dość, że nie narzekał, to jeszcze rzecz dostarczył w terminie. I to jaką! W felietonie zdemaskował Stefana Wiecheckiego ps. Wiech jako.... antysemitę! Geniusz! Geniusz ci on prawdziwy! MF czytał Wiecha, swojego ulubionego Twórcę, przez całe niemal życie, ale czegoś takiego nigdy by nie wymyślił. W końcu, zapewne dlatego jest zaledwie tycim - tycim MF. Z całej zgryzoty ów nieszczęśnik znowu doznaje gonitwy myśli i ...
... wychodzi z podprzestrzeni swojego umysłu na 2 - 3 dni przed ostatecznym terminem oddania felietonu. Z pewnym trudem zestawia sobie katalog wymówek, które pozwoliły mu całkowicie usunąć z pola widzenia niewygodny obowiązek. Jeśli jest studentem - chodził na uczelnię, a potem wkuwał do kolejnych kolokwiów i egzaminów. Jeśli już studia ukończył - rzucił się w wir pracy, a o pracę dziś trudno! Harował więc ile sił, walczył z ludźmi i materią. W domu przypominał sobie, że od dawna już nie sprzątał, albo nie kontaktował się z dobrymi przyjaciółmi, że zaniedbał Internet i komputery (he he - zaniedbał komputery! Ciekawe, co wobec tego z książkami!??). Chyba, że wybrał standardową wersję krajową i cały ten czas przebalował. Jak by nie było, tematu nadal brak, ale nie tylko jego...
Puenty bowiem również nie sposób wyciągnąć z cylindra jak królika. Na szczęście MF przypomina sobie również, że żyje w czasach postmodernizmu; konkluzja nie jest w nich przesadnie wymagana, a zdarza się, że bywa źle widziana. Z ulgą zatem idzie na łatwiznę i czuje się zwolniony z obowiązku pouczania odbiorców. Niech umysł czytelnika będzie jak rząd i wyżywi się sam...
Podsumowując - MF nie ma tytułu. Da więc byle jaki, ale chwytliwy. Nie ma tematu - ale czyż heroiczne zmagania z samą perspektywą / ideą / koniecznością / obowiązkiem (niepotrzebne skreślić) napisania felietonu nie stanowią same w sobie fascynującego tematu? O puencie już było. Czyli w sumie - felietonu jakby nie było, a przecież jest. Fakt, że MF przy okazji zmienił temat w ziemię jałową - ma drugorzędne znaczenie w sytuacji, gdy przecież dotrzymał terminu! Co będzie jednak z następnym tekstem, i następnym, i kolejnym (jeśli w ogóle ...)? Cóż może na takie dictum odpowiedzieć MF? Tylko jedno, rzecz jasna: Pomyślę o tym jutro!
|