Studium Dziennikarskie AP w Krakowie
R    E    K    L    A    M    A
Reklama
Wydanie piąte, rok akademicki 2001/2002  
Wywiad Fotoreportaż Reportaż Felieton
Anna Wiosłowska 
Strona główna

Prace studentów

Historia Studium

Organizacja zajęć

Linki

Autorzy

Wielkie polowanie

Co roku, gdy drzewa zaczynają kwitnąć, trawka się zieleni, a w powietrzu czuć powiew wiosny, spragnieni wypoczynku na łonie natury mieszkańcy miast ruszają na podbój nowych terenów. Wyjazdy te od dłuższego czasu przypominają mi wyprawy człowieka pierwotnego na polowanie. Należy zaznaczyć, że obiektem łowów staje się niemalże wszystko: towar w sklepie, lepszy widok z okien hotelu czy nawet po prostu to, kto pierwszy dotrze do celu. Zachowania odbiegające od powszechnie przyjętych norm (inna sprawa, że rzadko respektowanych z powodów, o których będzie mowa później) rozpoczynają się już w czasie etapu pierwszego, czyli przygotowania do wyprawy.

Jednym z najważniejszych miejsc, które odwiedzają myśliwi tuż przed wyprawą jest oczywiście hipermarket. Już na parkingu nie ma czasu na sentymenty, grzecznościowe ukłony. Kierowca musi wykazać się nie lada umiejętnościami, by zaparkować gdzieś swój wóz. Przyglądając się licznym próbom pozostawienia pojazdu w nadającym się do tego miejscu, zauważyć można pewną prawidłowość: kierowcy wykazują ducha sportowej rywalizacji. Dlaczego akurat w tym miejscu? Nie wiem, ale pojedynki o to, kto komu zajedzie drogę bądź sprzątnie wolne miejsce sprzed nosa to dziś powszedni widok.

Tutaj pożyteczna rada: zanim podczas naszej wyprawy za miasto trafimy pod supermarket i próbujemy pod nim zainstalować na chwilę nasz dobytek, pamiętajmy o wyrzuceniu z siebie przed wyjściem z domu licznych epitetów, wyzwisk, przekleństw. Nie pomoże nam to wprawdzie w znalezieniu wolnego miejsca (o ile w ogóle takie będą), ale na pewno pozwoli odreagować, gdy wciąż będziemy ubiegani przez innych, sprytniejszych myśliwych.

Naturalnie przygoda trwa dalej, ale już w budynku hipermarketu. Najpierw próbujemy znaleźć wolny kosz na zakupy ( metoda podobna do tej z parkingu: jeśli nie ubiegniesz - innych nie będziesz miał z czym rrobić zakupów). Gdy pokonamy i tę trudność, okaże się, że to, po co przyjechaliśmy, właśnie się skończyło, a do kas są potworne kolejki. Nie zrażeni przeciwnościami losu, po raz piąty szukamy naszych rozbrykanych pociech, by wreszcie z uczuciem satysfakcji wsiąść do auta. Oczywiście bez zbytniego pośpiechu (w duchu zacierając ręce z uciechy, że ktoś czeka na nasz wyjazd z miejsca na parkingu - taki narodowy zwyczaj...). Opuszczając parking wymieniamy jeszcze kilka głośnych uwag na temat właścicieli terenu oraz kilku innych głów stad udających się na polowania.

W tym momencie rozpoczyna się etap drugi - opuszczenie miasta. Sprawa nie byłaby skomplikowana, gdyby nie fakt, że inni myśliwi też mają na to ochotę. Na życzliwość kierowców mogą liczyć co najwyżej ci, którzy udają się w stronę przeciwną. Albowiem kierunek za miasto budzi instynkty gorsze, niż te, które manifestują się podczas próby zakoczowania pod sklepem. W tym czasie atmosferę podgrzewają informacje radiowe o stale powiększających się korkach.

Właśnie w takich warunkach nasi rodacy udają się na wytęsknione weekendy. Nawet perspektywa kilkugodzinnej podróży nie zniechęca do wyjazdu. Świadomość wrażeń, które mają nadejść sprawia, że w głowie myśliwego zapala się nowe światełko: jak najszybciej do celu. Efektem tego bywa wrażenie, iż jesteśmy na rajdzie samochodowym lub też (czasami) na kursie prawa jazdy. Nie należy myśleć w tym momencie, że skoro jest jakiś rajd, to rywalizujemy na nim fair. Myśliwi to ludzie twardych charakterów i nie lubią zmieniać swoich przyzwyczajeń. Poza tym są w drodze, a nie na rajdzie... Sprawa kursu prawa jazdy jest o tyle prostsza, że uczestniczący w nim kierowca jedzie wolniej (i to też nie zawsze), ale raczej nie niebezpiecznie.

Gdy dotrzemy na miejsce powinniśmy móc rozkoszować się pięknem otaczającego nas środowiska i skakać z radości, że inni spragnieni wrażeń mieszkańcy miast nie uczynili z nas celu swoich łowów.

Myli się jednak ten, kto myśli, że to finał wielkiego polowania. Przecież czekają nas jeszcze całe dwa dni atrakcji. I tak na przykład: okazuje się, że nasz pokój z widokiem na okolicę jest już zajęty, bo przyjechaliśmy kilka godzin za późno. Trzeba więc znaleźć inne miejsce wypoczynku. Głowa stada biega więc jak szalona(y) od pensjonatu do pensjonatu, by wreszcie wywalczyć dla swej gromadki zaciszne miejsce z dala od wioski (świeże powietrze i kilkukilometrowe spacery doskonale działają na samopoczucie). Naturalnie wszędzie czyhają podstępni właściciele posesji dyktujący horrendalne ceny (choć planowaliśmy zdobywać, to przecież nie za takie pieniądze), złośliwi restauratorzy i inni amatorzy weekendu za miastem.

Kolejne dni upływają więc na bieganinie za miejscem, gdzie można zjeść obiad czy kolację, w kolejkach do kas biletowych. Relaks, jaki planował myśliwy wraz z rodziną, przeradza się w nerwową bieganinę, człowiek patrzy na człowieka spod oka.

Zamiast więc myśleć o miłym spędzeniu czasu zaczynamy uporczywie myśleć o tym, by wrócić jak najszybciej do swoich małych M. By wreszcie mieć chwilę spokoju, nie walczyć o każde miejsce przy stole czy na basenie.

Polowanie trwa. Co tydzień, niezmiennie. Myśliwych jakoś nie ubywa. Zastanawiam się więc, czy kiedykolwiek uda nam się wyjść z ery maczugi i krzesania ognia? Pewne jest to, że aby tego dokonać, wszyscy musielibyśmy mieć na to ochotę.


2
2 3 Copyright 2002 Studium Dziennikarskie AP