Reportaż opublikowano w "Gazecie Wyborczej" - wyd. z dn.21.04.2000




Aneta Piech
Ilona Wilk


Wielkanocne kręcenie

Teatr Telewizji. Widowisko Mikołaja Grabowskiego

fot.P.Ulatowski - Gaz.Wybor.




    Mokra, ale uśmiechnięta Anna Seniuk podchodzi do okna i żegna widzów. Tak ma się zakończyć opowieść o obyczajach związanych ze świętem Wielkiejnocy.

    Sobota, g. 9.45. Kolejny dzień sesji zdjęciowej. Wchodzimy do wnętrza krakowskiej restauracji "Chłopskie Jadło". Pośrodku niskiej, ciemnej izby drewniany stół. Na nim ogromna patelnia z jajecznicą z pieczarkami. Wokół patelni prawie cała ekipa telewizyjna.
    Marian Opania przed rozmową z nami prosi Grabowskiego o przypomnienie tekstów, na podstawie których powstał scenariusz. Stojąc nad jedzącym reżyserem, wylicza: - "Opis obyczajów" ks. Kitowicza, "Rok Pański" Zofii Kossak, "Obyczaje i postaci Polski szlacheckiej" Kuchowicza ...
    - No i jeszcze ""Kalendarz polski" Szczypki. I oczywiście krotochwila Marii Czeskiej-Miączyńskiej "Jak to Wielka Sobota post wyganiała" - dodaje Grabowski.

Podłożyłbym parę bomb
    Opania podchodzi do naszego stołu pod ścianą. Dopiero kiedy już siedzi obok, dostrzegamy charakteryzację - duże krzaczaste brwi, wąsik i prawie współczesny garnitur. Pytamy, czym jest dla niego Wielki Post, święto Zmartwychwstania. -Wychowałem się w bardzo tradycyjnej, katolickiej rodzinie i wszelkie obrzędy, święta znaczą dla mnie bardzo wiele, bo służą scementowaniu tego, co najważniejsze, czyli rodziny - mówi Opania. Irytuje się, gdy stwierdzamy, że nastolatka zupełnie nie obchodzą jakieś tam staropolskie obyczaje.
    - W dobie tego krwiożerczego kapitalizmu, zapatrzeni w nie zawsze pozytywne wzorce Zachodu, zapominamy o tym, co nasze, polskie i często wartościowe. Chętnie bym podłożył parę bomb pod te wszystkie McDonald`sy, Fishburgery - krzaczaste brwi groźnie się marszczą.
    Początek zdjęć. Za ekipą zdjęciową przenosimy się do trzeciej izby, gdzie rozlokował się już reżyser z obsługą techniczną. W przylegającym do niej pomieszczeniu na ławce siedzą Anna Seniuk i Marian Opania. Za nimi zielony piec w czerwone kwiaty. Święte obrazy wiszą pod pułapem izby. "Chłopskie Jadło" pomyślane zostało jako odpowiednik tradycyjnej chłopskiej chałupy. Bo to właśnie "Lud polski przeżywał święto Wielkiejnocy barwnie i okazale, dziesiątki obyczajów do życia powołując i je wytrącając", jak napisano w scenariuszu. Gdy przyglądamy się scenografii, aktorzy powtarzają tekst, wspierając się kartkami. - Dajcie trochę dymu - woła reżyser i dziwaczne urządzenie wypuszcza z siebie smugę dymu. - Cisza! Kręcimy! Kamera! - Poszło! - odpowiada Grabowskiemu człowiek za kamerą, stojący na wprost aktorów.

Ania już to gra
    Cisza. Dym. Milczenie. Słyszymy prawie oddech Anny Seniuk. Jest trochę spięta. Wreszcie, lekko wzdychając, zaczyna:
    - Wielkanoc - największe święto chrześcijaństwa.
    - Święto triumfalne, niosące radość odrodzenia, nadzieję spełnienia obietnic. Wszystko, co niebo dotychczas zesłało, proroctwa, dziwy i cuda, Objawienie i Wcielenie, było przygotowaniem do momentu, gdy śmierć zostanie pożarta w zwycięstwie, a nastąpi Zmartwychwstanie - kontynuuje Opania. - Stop, stop! - krzyczy Grabowski i wpada do izby z aktorami, by poprawić to, co mu się w ich grze nie podobało. - Słuchaj, czy mam zagrać takie napięcie, że zaraz wystąpię? - pyta Marian Opania. - Tak, tak, zagraj, właściwie Ania już to gra. I dajcie więcej dymu - wszystko zrobi się takie delikatniejsze - woła reżyser z sąsiedniej izby. I jeszcze raz - Kamera! - Poszło! - Cisza! - Wielkanoc, największe święto chrześcijaństwa ... - słuchamy urzeczone, bo dopiero teraz tak naprawdę zaczyna docierać do nas treść tych słów. Nagle, stojąca przy progu dymiarka, głośno stękając, wypuszcza z siebie obłoki. - No nie, tak dalej być nie może. Wynieście to stąd - wścieka się Grabowski. - Ty, a może by tę ławkę ustawić bardziej z boku - pyta ktoś o ławkę, na której siedzą aktorzy. - Nie, nie, właśnie o to chodzi. Niech oni siedzą tak kompletnie banalnie na wprost, patrząc widzowi prosto w oczy. Kamera jeździ po twarzach - mówi reżyser.

Nikogo nie chcemy oszukiwać
    - Kamera! - Poszło! - Wielkanoc... Tym razem udało się. Jednak nie. Ktoś donosi, że nagrał się też przejeżdżający samochód. Grabowski się denerwuje. Potem mówi: - Ale dobra, nam to właściwie nie przeszkadza. Przecież nikogo nie chcemy oszukiwać, że dzieje się to w jakichś zamierzchłych czasach. To ma być prawie współczesna polska, prowincja.
    Wychodzimy. Znużyło nas powtarzanie w kółko tego samego. Oni zostaną tu jeszcze kilka godzin.
    Niedziela, g. 9.30. Scena teatru STU. Aktorzy znani z "Opisu obyczajów" kręcą się między garderobami. Jan Frycz z papierosem siedzi w holu nad jakąś kartką.
    Przeglądamy scenariusz. Teraz naprawdę dowiadujemy się, jakie obyczaje zostaną pokazane w widowisku. Szukamy śledzia, którego według Kitowicza pod koniec postu wieszano na suchej wierzbie - za karę, "że przez sześć niedziel panował nad mięsem, morząc żołądki ludzkie słabym posiłkiem swoim Śledź, śledź..." Nie, śledzia chyba nie będzie. Będą za to pochody biczujących się kapników, robienie kukły Judasza, aby ją następnie zniszczyć, oraz zwyczaj uderzania przez księży psałterzami i brewiarzami o ławki w kościele na znak "tego zamieszania, które stało się w naturze przy męce Chrystusowej".
    Tymczasem na scenie, która ma symbolizować kościół, trwa ustawianie dekoracji. Mamy wrażenie, że mnóstwo ludzi kręci się tutaj bez celu. Zresztą chyba nie tylko my. Chodząc nerwowo po scenie ze scenariuszem w ręku, Grabowski woła:
    - No kręćmyż wreszcie. Już prawie jedenasta, a prawie nic dzisiaj nie zrobiliśmy.
    Tworzenie scenografii chyba jednak jeszcze trochę potrwa. Wychodzimy.



Aneta Piech
Ilona Wilk

Strona WWW     strona WWW - 'Gazeta Wyborcza'

ReportażOpublikowano

Strona Główna STUDIUM@WWW (wydanie nr 4) - Gazety Internetowej Studium Dziennikarskiego.