Jacek Klimczak
Wróć do Sorrento ...
Stoję na peronie, który zdążył już nieomal zupełnie opustoszeć. Pociąg pośpieszny do Wrocławia, z którego przed chwilą wysiadłem zniknie za moment za zakrętem torów. Stacja, chwilowo ożywiona jego przyjazdem, na powrót pogrąży się w małomiasteczkowym letargu, który jest tutaj chyba stanem normalnym. Rdzewiejący szereg archaicznych parowozów, prowadzące do nikąd bocznice kolejowe, czy opuszczone hale jakiegoś zakładu potęgują wrażenie pustki. Nic tu po mnie, ale zanim odejdę zapytam jeszcze parę osób.
- Nie wiem kto to jest.
- Zupełnie nie mam pojęcia.
- Nie jestem w stanie wytłumaczyć.
Takie i podobne odpowiedzi usłyszałem, pytając o niego. A przecież rozmawiałem przeważnie z ludźmi starszymi. Z pewnością większość z nich mijała się z nim nieraz na ulicach miasteczka. Musiało tak być. Krzeszowice to zbyt mała miejscowość, aby móc kogoś przez parę lat nie spotkać. Zwłaszcza, że jak wydawało mi się, takich jak on "cudaków" pokazują sobie miejscowi z zainteresowaniem palcami. W końcu uznany poeta to nie codzienność wśród mieszkańców prowincji. Tymczasem odpowiedzi kolejnych osób sugerują coś innego. Trochę zniechęcony dochodzę do rynku i dopiero tutaj znajduję jakiś ślad jego istnienia.
- Czycz? Tak słyszałem o nim. - mówi mężczyzna zza lady sklepu spożywczego. - Mieszkał albo pochodził z Nawojowej Góry. Jakieś książki pisał, między innymi o tych okolicach.
Tyle. Wszystko to w ciągu jakichś dwóch minut z wyraźnym wahaniem w głosie. Jeszcze próbuję rozpocząć rozmowę o "jakichś książkach", ale nadaremnie. Czy są one dobre?
- Tego to ja dokładnie nie wiem - i to już jest koniec rozmowy.
Stanisław Czycz wkraczał do literatury w blasku sławy. Zaraz po debiucie wziął udział w głośnej "Prapremierze pięciu poetów", ogłoszonej przez "Życie Literackie". Wkrótce wydał tomik, będący przedmiotem recenzji czołowych krytyków i opublikował opowiadanie "And". Był to prawdziwy wstrząs artystyczno-obyczajowy, który wywołał lawinę komentarzy i jeszcze bardziej rozsławił autora. Potem jednak, wraz z upływem lat, wrzawa wokół Czycza przycichła. Publikował coraz rzadziej, choć to, co się ukazywało, wcale nie ustępowało najgłośniejszym dokonaniom autora. Doskonałym przykładem jest, wydana pod koniec lat osiemdziesiątych, powieść "Nie wierz nikomu". Ostatnie lata życia pisarza upłynęły na cierpieniach, zarówno psychicznych jak i fizycznych. Schorowany, z dala od bieżącego życia kulturalnego, trochę jakby w zapomnieniu, umarł w roku 1997. Dzieło jego zdołało utrwalić się w świadomości krytyki. Jako pisarz, Czycz żyje nadal, co do tego nie ma wątpliwości. Mnie zainteresowała natomiast pamięć - pamięć ludzi, o których pisał, zwykłych mieszkańców Krzeszowic. Czy jest jeszcze w niej dla niego miejsce?
Stoję przed Krzeszowickim Ośrodkiem Kultury, na parterze którego mieści się biblioteka. Budynek wygląda całkiem przyzwoicie, zaś dochodzące z okien na piętrze dźwięki muzyki i głos prowadzącego jakąś próbę świadczą, że nazwa ośrodek kultury nie jest na wyrost. Wchodzę do biblioteki. Spodziewałem się widoku znudzonej bibliotekarki, popijającej kawę, tymczasem panuje tu całkiem spory ruch. W czytelni wolne są tylko dwa stoliki, w wypożyczalni co chwilę ktoś się pojawia. Podchodzę do chłopaka, który właśnie wychodzi z pomieszczenia na zapleczu. Kiedy słyszy nazwisko Czycz, rozkłada bezradnie ręce, lecz po chwili prowadzi mnie do pomieszczenia obok, gdzie bibliotekarka porządkuje zbiory. Postać poety nie jest jej obca. Zapytana, o książki, pokazuje katalog, w którym figurują trzy pozycje: "And", "Nie wiem co ci powiedzieć" oraz "Nie wierz nikomu". Czy ktoś je czyta?
- Tak, interesują się nimi zarówno młodzież, jak i dorośli.
Pokazuje mi tekturową teczkę, w której gromadzi prasowe wycinki, dotyczące Czycza i sławniejszego profesora Kazimierza Wyki, który był krzeszowiczaninem. Charakterystyczne, że nawet te najstarsze, poświęcone Czyczowi datowane są już po jego pogrzebie. Przyjechała wtedy telewizja i mieszkańcy Krzeszowic siłą rzeczy musieli się dowiedzieć, że wśród nich wychował się poeta
Wszystko, co napisał osadzone jest dokładnie w realiach rodzinnej okolicy, choć nigdy nie wymienił słowa Krzeszowice. Pisał Miasteczko, rzadziej Sorrento, jednak każdy, kto je zna, nie może mieć wątpliwości, co do prawdziwej nazwy. Topografia terenu i rozmieszczenie poszczególnych obiektów są tak dokładnie opisane, że na podstawie książek bez trudu można wędrować śladami autora. Pomimo upływu kilkudziesięciu lat, oblicza tych miejsc niespecjalnie się zmieniły. Przybyło domów, pojawiły się bloki. Pewnie nikt już nie czatuje w krzakach na skracających sobie przez tory drogę, zaś w miejscu kawiarni "Turystyczna" znajduje się apteka. Oprócz tego rodzaju zmian niewiele rzeczy wygląda inaczej. Czekająca na cokolwiek, co ubarwiłoby monotonię miasteczka, młodzież nadal przesiaduje na ławkach w pobliżu kapliczki z napisem "Pod Twoją obronę...". Z jej frontu wystaje kran, z którego powinna cieknąć lecznicza siarczanka. Kran jest suchy, w betonowej niecce gniją w kałuży jesienne liście. Na ławce w pobliżu siedzi grupa dziewczyn, mają około dwadzieścia lat. Palą papierosy i głośno rozmawiają. Zaczynam rozmowę, ale po chwili juŻ wiem, że od nich nic się nie dowiem. Tak już będzie dziś do końca, przy każdej próbie zagadnięcia kogoś z młodszych mieszkańców Miasteczka.
W krzeszowickim parku, stoi pałac, ongiś własność Potockich. Zbudowany w wieku dziewiętnastym stanowił prawdziwą perłę architektury. Po wojnie przeszedł pod opiekę państwa i podobnie jak większość podobnych obiektów, nie wyszło mu na dobre. Dziś z roku na rok popada w coraz większe zniszczenie. Straszy zabitymi deskami oknami i nic nie zapowiada, aby miały nastać dla niego lepsze dni. W czasach, kiedy można tu było spotkać Stanisława Czycza jeszcze nie był ruiną. Potwierdza to mężczyzna w średnim wieku, który powoli, jakby ważąc słowa, powraca pamięcią do czasów i postaci, które mnie interesują.
- To był pisarz i to dobry. Ale ja go znałem tylko z dawnych czasów. Bo potem to on mieszkał w Krakowie. Wcześniej przychodził do parku i do pałacu, gdzie było studium nauczycielskie i taki klub, a tam studentki i studenci, więc on tam zaglądał ze swoimi kolegami. Pod koniec życia bardzo chorował. Znam takiego człowieka, to jest były nauczyciel ogólniaka, który był takim jego opiekunem przed śmiercią. A czy jest znany? W tej chwili, jakby pan spytał o Czycza przeciętnego człowieka z ulicy, to nawet nie będzie wiedział kto to, ale nauczyciele i w ogóle cała inteligencja, powinni wiedzieć.
Potwierdza się to w chwilę później, kiedy pytam o poetę spacerujących po parku. Jeśli ktoś sprawia wrażenie bardziej wykształconego, najczęściej nazwisko pisarza nie jest mu obce, choć z reguły nie wie na jego temat za wiele. Niektórzy jednak znają jakieś pojedyncze szczegóły.
- To był literat, mieszkał potem na Krupniczej i zdaje się był z tego pokolenia, co James Dean i nasz Hłasko.
Opuszczając park, spotykam jeszcze starszą kobietę. Nazwiska, które wymieniam nie zna, ale chętnie rozpoczyna rozmowę, która trwa kilkadziesiąt minut. Ciekawie opowiada o Krzeszowicach, zachęcając mnie do tego, abym tutaj zamieszkał. Dziewczyny są tutaj piękne, a i tych bogatych nie brak. Za chwilę jednak zupełnie zmienia nastrój rozmowy. Dzieli się strachem, którym napełnia ją czasem myśl o zbliżającej się śmierci, po czym prosi o przypomnienie nazwiska, które mnie interesuje.
- Już wiem... Stanisław Czycz. To było, jak go chowali może trzy lata temu. Ludzi było dużo i przemawiali... Ja nawet nie wiedziałam kto to, dopiero jedna kobieta mi powiedziała: To była pani na pogrzebie Czycza? Bo pokazali mnie w telewizji i na zdjęciach w dwóch gazetach. Widzi pan, już mi się skojarzyło, kto to jest ten Czycz.
Grób pisarza na krzeszowickim cmentarzu. Zwykły kopczyk z wbitym weń krzyżem, ogrodzony niewielkim płotkiem w żadnym stopniu nie zdradza, że tu właśnie spoczywa znany literat.
- O, było narodu, że hej! Nawet po pogrzebie przyjeżdżali. - mówi człowiek będący od dwudziestu siedmiu lat grabarzem. Nie jest wcale zdziwiony, gdy pytam o poetę. - Ksiądz odsyła wszystkich do mnie, bo nikt nie wie, gdzie kto leży.
Pogrzeb, który odbył się latem 1996 roku, rzeczywiście musiał być nie lada wydarzeniem. Przyjechały telewizja i prasa, pojawiło się mnóstwo postaci za świata kultury. Dopiero wtedy wiele osób dowiedziało się o osobie pisarza.
Wracam z cmentarza przez park. Dziewczynę, która siedzi w zamyśleniu na ławce, zagadnięta, uśmiecha się bezradnie i mówi, że nie potrafi mi wytłumaczyć, kim był człowiek, o którego pytam. Później się okazało, że właśnie pisała ... wiersz.
Dom rodzinny pisarza. Kiedyś w Nawojowej Górze, dziś, na skutek przesunięcia granic miasta, znajduje się w jego obszarze i to przy ulicy Stanisława Czycza. Ulica zawdzięcza swoją nazwę przyjaciołom poety, którzy zebrali podpisy okolicznych mieszkańców i przekonali do swojego pomysłu Radę Miasta. Dom jest dziś zapuszczony, otoczony krzakami bzu obok niewielkiej rzeki, sprawia wrażenie pogrążonego we śnie. Na podwórku nie widać żadnych oznak życia. Drogą obok przechodzi starsza kobieta, prowadząc na smyczy hałaśliwego, małego psa.
- Proszę pani, ja się interesuję Krzeszowicami. Zbieram różne materiały o mieście i, pytając o znanych ludzi pochodzących stąd, parę razy natknąłem się na nazwisko Czycz. Mogłaby mi pani wytłumaczyć, kto to był?
Od razu zostaję wyprowadzony z niewiedzy. To nie wystarcza. Pytam, czy pisarz był chociaż trochę znany. Moja rozmówczyni jest wyraźnie poirytowana.
- Eee, no znany był. Pani Szymborska wypowiedziała się przecież o nim w telewizji. Bo oni razem w tej samej grupie byli. - A potem już spokojniej. - Mieszkał na rogu, w tym domu. On był starszy ode mnie, to co ja mogę powiedzieć. Później wyjechał do Krakowa. Ja znałam Stasia i jego brata Władzia i mamę ich bardzo dobrą... Ale ich znałam, jak chodzili tą drogą kłamali się...
Jeden z bohaterów, występujących w książkach Czycza, śpiewał: "Wróć do Sorrento, ja czekam cię...". Poeta, nie powróci, tych, którzy mogliby czekać, jest już coraz mniej.
Jacek Klimczak