Reportaż opublikowano w "Gazecie Wyborczej" - wyd. z dn.04.05.2000
Dariusz Rak
Mnich nie pyta o spadochron
Jeżeli prawdziwie szukasz Boga, kameduli czekają fot.M.Makowski - Gaz.Wybor.
Przed drugą wojną światową zakon, liczył 40 eremitów, obecnie jest nas 12 i w najbliższym czasie ta liczba chyba się nie zwiększy - obawia się ojciec Ambroży, przeor zakonu kamedułów.
Zakonnicy wprowadzili się na Bielany w 1604 roku. Od tego czasu wiele się zmieniło. - Nasi pierwsi eremici jeździli na kapitułę generalną do Rzymu na osiołku, teraz lata się samolotem - opowiada ojciec Ambroży, przeor od lat czterech. Także jego posługa wygląda inaczej niż poprzedników.
Rozmowę przerywa dźwięk telefonu. Ojciec Ambroży, niewysoki, krótkowłosy, ale z ogromną brodą, wyciąga spod białego habitu komórkę. - To wymóg obecnych czasów i mój jedyny kontakt ze światem - tłumaczy.
Decyduje powołanie
To jedyny na świecie klasztor kamedulski, który od początków swej działalności nie został zamknięty. Przebywa tu dziewięciu eremitów o ślubach wieczystych, trzech w nowicjacie oraz jeden aspirant. Jak zapewnia przeor, o tym, kto zostanie kamedułą, decydują powołania, których ostatnimi czasy jak na lekarstwo.
- Młodzi ludzie mają coraz większe możliwości. Cały świat stoi przed nimi otworem, a nie wszyscy widzą tam miejsce dla Boga. Nasza kongregacja ma bardzo surową regułę, to także nie jest bez znaczenia. Co ciekawe, kandydatów nie brakuje. Pisze do nas wiele osób. Cóż, skoro większość z nich już po przeczytaniu listu muszę odrzucić. Selekcja jest bardzo trudna. Duża część piszących to chorzy psychicznie, upośledzeni lub po prostu starzy. Ostatnio przysłał list 69-letni lekarz medycyny, jeszcze mu nie odpisałem - opowiada ojciec Ambroży.
Musi mu jednak odmówić. - Wśród nas jest już dwóch braci w podeszłym wieku, wymagających stałej opieki. Opiekują się nimi kolejni dwaj bracia, a nas jest tylko dwunastu ... Mogą być różne motywy wstąpienia do klasztoru, ale tym prawdziwym musi być szukanie Boga. - Nasze życie, życie mnisie można porównać do lotu samolotem. Pań Bóg mówi: wsiadaj! A na wysokości 12 tys. metrów każe: skacz! I mnich nie pyta się o spadochron, tylko skacze. Całkowicie zawierzyliśmy Bogu i takich kandydatów szukamy. Tylko oni mają szansę dotrwać do ślubów wieczystych i na zawsze podporządkować się klasztornemu życiu.
Rytm dzwonu
Zanim złoży się śluby wieczyste, należy przejść okres próbny, obłóczyny oraz dwa lata nowicjatu. Następnie składa się trzyletnie śluby czasowe i dopiero potem można zostać pełnoprawnym eremitą. O surowości reguł, według których żyją, świadczy fakt, że tylko jeden na czterdziestu kandydatów przystępuje do ślubów wieczystych.
Całe pustelnicze życie upływa w milczeniu. Na modlitwach, rozmyślaniu i czytaniu Pisma Świętego. Tylko pięć razy w roku mnisi mogą bez przeszkód rozmawiać, a nawet grać w szachy, chińczyka lub tenisa stołowego. Także pięć razy do roku mogą opuścić klasztorne mury. Kontakt ze światem zewnętrznym odbywa się za pomocą listów. W eremie nie ma telewizora ani radia, a telefon służy tylko w nagłych wypadkach. Bracia zrywają prawie całkowicie łączność z rodziną.
Dzień rozpoczyna bicie klasztornego dzwonu, o 3.30. Piętnaście minut później rozpoczyna się pierwsza godzina czytań. Potem jest Anioł Pański i lectio divina. O wpół do szóstej odzywa się następny dzwon na jutrznię, po której odprawiana jest msza św., a po niej liturgia dziękczynienia oraz modlitwa przedpołudniowa. Około wpół do ósmej - pierwszy posiłek.
Po śniadaniu - praca, trwająca do jedenastej trzydzieści. Kwadrans później dzwon zwołuje na modlitwę południową i Anioł Pański. Dalej jest obiad i poobiednia sjesta do godziny 14. Po niej - popołudniowa modlitwa liturgiczna i znów praca. O 16.45 ostatni posiłek, po nim lectio divina, nieszpory, Litania loretańska, Anioł Pański.
Później wszyscy udają się na krótkie czytanie do kapitularza i na kompletę. Ostatnia modlitwa (Psalm 130) jest odmawiana za zmarłych. Pokropieni wodą święconą mnisi rozchodzą się do cel.
Śmierć na klęczniku
Według pierwszej reguły, w eremie mieli przebywać tylko ci mnisi, którzy się modlą. Natomiast na dole, w monasterze, przygotowujący się do życia eremickiego. Wtedy zakonnicy byli samowystarczalni. Tylko kilka razy w roku bracia z monasteru dostarczali im żywność i opał. Obecnie każdy z braci ma swoje obowiązki. Jeden jest furtianem, drugi zajmuje się ogrodem, trzeci sprzątaniem w kościele, inni drobnymi naprawami oraz opieką nad chorymi i konającymi współbraćmi.
W historii zakonu zdarzały się przypadki, kiedy śmierć bezpośrednio łączyła się z modlitwą. Jak opowiada przeor Ambroży, kiedyś jeden z eremitów został dłużej na klęczniku. Gdy podszedł do niego brat zakrystian i chciał przypomnieć, że czas zamykać kościół, okazało się, że tamten skonał.
Po śmierci zakonnika współbracia myją zwłoki, ubierają w odświętne szaty i modlą się przy jego łożu. W procesji przenoszą ciało do kościoła, a następnie do katakumb, gdzie spocznie w ściennej niszy.
Przeor jest pełen obaw o przyszłość podziemnego cmentarza, ponieważ w niedługim czasie, ze względów sanitarnych, bracia będą musieli być chowani na pobliskim cmentarzu parafialnym.
Kosztowny erem
Na Srebrnej Górze trwają prace renowacyjne klasztoru i eremów. Krzątają się ekipy remontowe, a przed bramą stoją samochody dostawcze. Ojciec Ambroży pokazuje już odnowione pomieszczenia, z których największe wrażenie robi ogromna kuchnia, wyposażona wedle najnowszych standardów. Można w niej przygotowywać posiłki nie dla dwunastu, ale dla sześćdziesięciu osób.
Pięknie prezentują się także domki pustelnicze, które zaopatrzono w dębową stolarkę i najlepszej jakości tynki. Jak podkreśla przeor, stare eremy były pokryte kilkudziesięcioma gatunkami toksycznych grzybów, więc długie przebywanie w nich groziło chorobami.
Koszt remontu jednego domku to ponad 250 tys. złotych. Ojciec Ambroży uważa, że tylko najwyższej jakości materiały pozwolą na bardzo długi okres eksploatacji. Może nawet na kolejne cztery stulecia.
- Sądzę, że lepiej wydać raz większą kwotę, niż odnawiać wszystko co kilka lat. Skąd bierzemy na to wszystko pieniądze? Pomaga nam wiele organizacji z całego świata. Darczyńców znaleźliśmy też dzięki postowi Wiesławowi Waledziakowi. Na pomoc możemy liczyć także ze strony kardynała metropolity krakowskiego Franciszka Macharskiego. Staramy się również sami szukać sponsorów - odpowiada przeor. - Liczę, że niedawno wydany album ze zdjęciami Adama Bujaka zwróci uwagę na unikatowy charakter naszego klasztoru.
Ojciec Ambroży z ufnością patrzy w przyszłość. Choć prac renowacyjnych czeka jeszcze bardzo wiele, ma nadzieję, że w najbliższym czasie większość z nich zostanie wykonana. Jednak niekoniecznie to on będzie kontynuować rozpoczęte inwestycje - jesienią zbierze się w Rzymie generalna kapituła, która zadecyduje o wyborze nowego przeora.
Dariusz Rak