Beata Łękawska

Wyrodna matka?

Na obiad pieczone liście z kapusty




    Przez wąski ganek wchodzi się bezpośrednio do małej kuchni w kształcie kwadratu. W jednym rogu piec, w drugim - stary odrapany stół z dwoma krzesłami. Pod oknem tapczan, na którym leży przykryta potarganym kocem kobieta w podeszłym wieku. Przez środek kuchni ciasne przejście do następnego pomieszczenia. W drzwiach uderza zaduch i zapach stęchlizny. Ma się wrażenie, że weszło się do sali szpitalnej maksymalnie zapchanej łóżkami. Ale trudno się dziwić. W tym pomieszczeniu śpi dziewięć osób - małżeństwo i siedmioro dzieci.
    Dzieci są w różnym wieku, najstarsze ma piętnaście lat, najmłodsze cztery. Jeden z chłopców z przechylonym mocno do przodu tułowiem i na nienaturalnie wyprostowanych nogach chodzi po pokoju. Wyciąga z szafek ubrania i zakłada je dziewczynce. Pawłowi rok temu ściągnięto gips. Wcześniej przeprowadzono operację. W ten sposób próbowano uratować jego zwyrodnienie biodra. Według zaleceń lekarza kuracja miała potrwać trzy miesiące, przez ten czas zabroniono chłopcu wstawania i chodzenia, nawet przy pomocy kul. To była dla niego jedyna szansa. Po dwóch tygodniach od przyjazdu do domu zaczął chodzić.
    - Miał taką śmieszną, poprzeczkę pomiędzy nogami - pokazuje jedno dziecko - Chodził jak pokraka.
    Matka mu tego nie zabraniała. Cieszyła się, że syn jest bardzo sprytny i potrafi poruszać się z gipsem sięgającym od pasa aż za kolana.

Niepełnosprawny syn w roli matki
    Kiedy szła do pracy, Paweł zajmował się młodszymi dziećmi, które nie chodziły jeszcze do szkoły. Często zabierał je do wózka i spacerował po ulicy. Ojciec krzyczał na niego i nie pozwalał mu opuszczać łóżka, ale Paweł się tłumaczył, że mama mu nigdy nie broni, a ona jest ważniejsza. Najpierw gips się wybrudził, po miesiącu prawie cały popękał. Operacja i unieruchomienie kończyn nie przyniosły żadnych rezultatów. Leczenie zostało przerwane. Paweł nie poszedł do średniej szkoły, mimo że bardzo tego chciał. Jest potrzebny w domu.
    Pan S. - głowa rodziny - twierdzi, że z najstarszego syna ma największą pociechę.
    - Gdyby był zupełnie sprawny, to wszystko by zrobił. Wysprząta, wypierze, ugotuje. A dzieciom to zastępuje matkę. Ja mam rentę i siedzę w domu, ale wielu rzeczy nie dam rady zrobić, bo mam przykurcz mięśni w obydwóch rękach. A żona to szkoda mówić... - przerywa.
    Pani Z. pracuje w domu wczasowym jako sprzątaczka. Cieszy się tam nienaganną opinią. Uważana jest przez kierownictwo za solidnego i bardzo zdyscyplinowanego pracownika. W domu i w sąsiedztwie znana jest od zupełnie innej strony.
    Jej dzieci biegają w porozpinanych kurtkach i bez czapek, mimo zimy. Jeden chłopiec ma buty o wiele za duże, drugi jest w półbutach. Z trzech synów uczęszczających do szkoły podstawowej jeden powtarzał czwartą klasę. Obecnie jest w szóstej i ma na semestr pięć niedostatecznych. Drugi chodzi do zerówki i został przez nauczyciela skierowany do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Jest bardzo słabo rozwinięty, mało i niewyraźnie mówi. Jest też dużo mniejszy w porównaniu z rówieśnikami. Minęło już ponad pół roku, ale nikt do tej pory nie był z dzieckiem u specjalisty. Trzeci narzeka na ciągłe bóle głowy i oczu. Dyrektorka szkoły mówi:
    - To są słabe dzieci, jednak w jeszcze większym stopniu zaniedbane przez rodziców. Tylko w taki sposób można wytłumaczyć fakt, że chłopiec do szóstej klasy nie opanował tabliczki mnożenia. Nikt go nie przypilnował, by się tego nauczył. Matka na wiadomość, że jej syn będzie powtarzał rok, odpowiedziała, że w sumie nic wielkiego się nie stało. Teraz dwóch synów będzie chodziło do jednej klasy, więc może kupić o jeden komplet książek mniej.
    Pan S. powtarza dzieciom, aby się uczyły i odrabiały lekcje. Sam nie umie im pomóc. Nie ma również czasu, ponieważ zajmuje się gospodarstwem albo coś reperuje. Żona po przyjściu z pracy nie sprawdza dzieciom zeszytów, nie pyta, co maję zadane. Często robi sobie popołudniową drzemkę, ogląda telewizje lub zabiera krzyżówkę i idzie do sąsiadki. Wraca późno wieczorem. Rzadko gotuje obiad, czasami robi to Paweł, a w większości przypadków nie mają gorącego posiłku. Pani Z. je obiad w pracy.
    - Nawet kiedy się zabierze do obiadu, to i tak niewielki z tego pożytek. Nieraz potrafi oskubać mięso z kurczaka podczas gotowania. A niedawno usnęła przy smażeniu placków ziemniaczanych i jedynie spaliła patelnię. Dobrze, że nie doszło do większego nieszczęścia.
    Bardzo często nie ma z czego ugotować obiadu. Mają trochę pola i kiedyś chowali jedną krowę. Wówczas przynajmniej było zawsze w domu mleko, ser czy śmietana. Można już było przyrządzić z tego posiłek. Czasami mieli też jakieś cielątko i kury, więc dzieci mogły zjeść trochę mięsa. Odkąd Pani Z. poszła do pracy, powiedziała, że nie będzie się zajmowała gospodarstwem i powoli wszystko zaczęli wysprzedawać. Jej mąż nie chciał tego robić, ale sam, ze względu na swoje chore ręce, nie mógł sobie ze wszystkim poradzić. Potrafił się uporać z koszeniem, grabieniem i innymi czynnościami, ale największe problemy miał z wydojeniem krowy, a tego żona nie chciała robić. Nie było sensu marnować zwierzęcia.

Żona przynosi połowę wypłaty
    Po sprzedaniu dobytku na krótko poprawiła się ich sytuacja materialna. Szybko zaczęli popadać w długi. Pan S. dostaje rentę w wysokości 400zł, jego żona zarabia 1000zł. Do tego dochodzi jeszcze zasiłek pobierany z opieki społecznej na babcię (300zł). Czasami dostają także zapomogę, ok. 200-300zł. Wszystko to jednak nie wystarcza na utrzymanie dziesięcioosobowej rodziny. Głównie dlatego, że Pani Z. przynosi do domu jedynie połowę ze swojej wypłaty, a bywają miesiące, że tylko 200-300zł. Więc jest to mniej, niż wynosi pobierany przez nią zasiłek rodzinny. Pan S. chciał go przepisać na siebie, ale do tego potrzebna jest zgoda małżonki. Ta jednak jej nigdy nie udzieli. Pozostaje jedynie droga sądowa, ale ojciec rodziny boi posuwać się do tak radykalnych środków. Pan S. nie wie, co jego żona robi z pieniędzmi. Ta na pytania, dlaczego tak mało, odpowiada:
    - Ciesz się, że w ogóle tyle. Zarabiam, więc mam do nich prawo.
    Pan S. domyśla się, iż pewną część przeznacza na ubrania dla siebie, ponieważ czasami przynosi coś nowego do domu. Zawsze jednak twierdzi, że dostała je od koleżanki. Nieraz kupuje też dzieciom zabawki, malowanki czy flamastry. A jeden z synów idzie teraz do bierzmowania. Ma tylko jedną parę butów i to zimowych. Marzy mu się garnitur albo przynajmniej nowe spodnie i koszula. Ale chodzi już szczęśliwy, gdyż jedna z sąsiadek sama zaofiarowała mu trochę starszy garnitur po swoim synu. Chociaż raz będzie wyglądał tak ładnie jak jego koledzy.
    Sąsiedzi zarzucają Pani Z. rozrzutność i niegospodarność:
    - To jest skandal, żeby kobieta, która ma taką sytuację w domu, nie posadziła grządki marchewki czy nie okopała ziemniaków. Wszystko się marnuje a dzieci nie mają co jeść - jedna z sąsiadek.
    Niektórzy twierdzą, że ma charakter po swojej matce. Ta także urodziła wiele dzieci, chodziła po domach i zostawiała je ludziom. Pani Z. i jej brata adoptowała pewna starsza kobieta, która teraz już nie żyje. Nie umiała ich jednak wychować, była dla nich zbyt dobra i starała się ustrzec ich przed najmniejszym wysiłkiem.
    Pani Z. nie jest lubiana w okolicy. Potrafi się kłócić z błahego powodu i nie pozwoli sobie nigdy zwrócić uwagi. Rzadko też oddaje pożyczone pieniądze. Nie przychodzi nawet sama prosić, ale przysyła dzieci z karteczką, na której napisana jest interesująca ją suma. Najczęściej chodzi o niewielkie kwoty (ok. 50zł), ale ludzie i tak jej odmawiają. Doświadczenie już ich nauczyło, że nigdy nie odzyskają swoich pieniędzy w ustalonym wcześniej terminie. Jeśli nie będą się długo i natarczywie upominać, to w ogóle ich już nie zobaczą. Mogę jeszcze powiedzieć Panu S., że jego żona ma u nich dług, a ten na pewno go spłaci. Teraz tylko jemu pożyczają, gdyż wiedzą, że on zawsze dotrzymuje raz danego słowa.

Długi w sklepie
    Kiedy Pani Z. nie pracowała, to bardzo rzadko byli zmuszeni do pożyczenia pieniędzy. Teraz bez przerwy zadłużeni są w sklepie. Właściciel się buntuje i nie chce dawać towaru jeśli od razu nie płacą za niego. Ostatnimi czasy sprzedaje im jedynie chleb, margarynę, mąkę czy cukier. Nie ma sumienia głodzić dzieci.
    - Ale z drugiej strony, kiedy mają jeszcze pieniądze, to potrafię za jednym razem nakupić za 70-80zł - mówi sprzedawczyni sklepu - Na liście, z którą przychodzi chłopak, są zupełnie niepotrzebne rzeczy. A wiem doskonale, że za trzy dni będą brać na kreskę. Zamiast siedmiu jogurtów i pół kilograma cukierków daje teraz kurczaka albo kilo kiełbasy. Przynajmniej dzieci zjedzą coś konkretnego.
    Pani Z. robiła w sklepie awantury, jakim prawem nie dano jej artykułów, za które od razu płaciła. Właściciel nie zważa w ogóle na jej osobę. Ma tylko przez cały czas na względzie dzieci. A te obiad jedzą raz na 2-3 dni. Zjadają wszystko, torebka cukru starczy na godzinę.
    Najszczęśliwsze są na święta. Wtedy przyjeżdża ciocia i gotuje posiłki na kilka dni. Sąsiadki przynoszą upieczone ciasto. W ciągu roku ludzie podsyłają mleko, ziemniaki, kiszoną kapustę czy trochę mięsa. Niektórzy zaś przynoszą ubrania, buty, krzesła, tapczany i pościel. Nikt nie wesprze ich finansowo, ponieważ wiedzą, iż matka wszystko roztrwoni.

Ku upadkowi
    Trudna sytuacja tej rodziny, ostatnimi czasy uległa gwałtownemu pogorszeniu.
    - Życie jest coraz droższe. Chłopcy dorastają i potrzebują dobrze się odżywiać. Żona przynosi za każdym razem mniej pieniędzy. Chyba już sobie nie poradzimy - mówi Pan S.
    Niedawno jego dług w sklepie przekroczył 1000zł. Właściciel kategorycznie zażądał zapłacenia całej kwoty na pierwszego. Ale jego renta plus 400zł, przyniesione przez żonę, nie pozwalały na spłatę długu. Babcia dostaje zasiłek dwudziestego. Pan S. postanowił skorzystać ze specjalnej oferty jednego z banków. Wziął na swoje nazwisko bez poręczycieli pożyczkę (1000zł), która miała starczyć na zapłacenie długu. Chciał zacząć wszystko od nowa i tłumaczył żonie, że jeśli przyniesie całą wypłatę w następnym miesiącu, to może uda się im wyjść stopniowo na prostą.
    Ta na wszystko przystała. Po kilku dniach przyszły do domu dokumenty, w których ostrzegano, że jeśli Pani Z. nie wpłaci do kilku dni pierwszej raty, wówczas będzie musiała uiścić całą pobraną w banku kwotę. Okazało się, że żona Pana S. w tajemnicy, kilka dni wcześniej przed mężem, wzięła w innym banku również 1000zł. Nie wiadomo, co zrobiła z tymi pieniędzmi. W każdym razie już ich nie ma.
    Oprócz tego Pani Ż. uprosiła swoją koleżankę z pracy, aby wzięła za nią pożyczkę w wysokości 400zł. Wprawdzie zobowiązała się do regularnego spłacania, ale nie zapłaciła jeszcze pierwszej raty. Musiała to zrobić za nią koleżanka.
    Pan S. dowiedział się o tym wszystkim przez osoby trzecie. Pojechał do koleżanki Pani Z., gdyż chciał ją przeprosić. Obiecał, że jeśli będzie miał jakieś pieniądze, to zaraz spłaci chociaż część długu. Starał się dowiedzieć, na co jego żona może wydawać takie kwoty, ale niczego się nie dowiedział. Koleżanka, powiedziała jedynie, że niektórzy twierdzą, że spotyka się z jakimś mężczyzną. Sama jednak tego nie widziała i o niczym takim też nie mówiła jej pani Z. Ale ona raczej nigdy nie opowiada o sobie i o swoich problemach.
    Pan S. próbował rozmawiać z żoną. Ta jednak nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności i pozostaje głucha na wszelkie tłumaczenia. Istnieje jedynie możliwość pozbawienia jej praw rodzicielskich. Pan S. myśli o tym coraz częściej.
    Jest początek miesiąca. 300zł przyniesionych przez żonę starczyło na pokrycie rat w banku. Za swoją rentę zapłacił połowę długu w sklepie. Babcia dostanie zasiłek dopiero dwudziestego. Radna obiecała pomóc w uzyskaniu zapomogi z opieki społecznej. Może to wystarczy, by wyjść na czysto. Ale co robić do dwudziestego? Na śniadanie dzieci dostały po kromce chleba z margaryną. W szkole drożdżówkę. Ale obiadu chyba nie będzie. Wczoraj były smażone liście z kapusty.



Beata Łękawska

Powrót

Strona Główna STUDIUM@WWW (wydanie nr 4) - Gazety Internetowej Studium Dziennikarskiego.