Z Marsylii
|
w świat
Wywiad z Konsulem Generalnym
Republiki Francuskiej w Polsce, Yves'em Barellim
|
- W jaki sposób można zostać dyplomatą?
- Myślę, że nie ma uniwersalnej, odnoszącej się do
wszystkich odpowiedzi. Każdy kroczy własną, indywidualną drogą. Jeśli
o mnie chodzi, pragnienie powstało w dzieciństwie: zawsze lubiłem
podróże, choć moja rodzina od lat mieszka w jednym miejscu - w
Marsylii. Fascynacja podróżami zrodziła się z zainteresowania
geografią teoretyczną. Już jako małego chłopca interesowały mnie mapy
- mogłem się w nie wpatrywać godzinami. Jako licealista, startowałem
w telewizyjnym konkursie z zakresu geografii, historii i kultury
obcych krajów. Każdego tygodnia tematem było inne państwo. Mnie
przypadł wówczas kraj Europy Środkowej, Czechosłowacja.
- Czy konkurs ten wywarł na pana duży wpływ?
- Oczywiście, ponieważ będąc młodym jest się bardzo
podatnym na wszelkiego rodzaju wpływy. Z pewnością nie bez znaczenia
był tu fakt, iż przewodniczącym jury był ambasador Republiki
Czechosłowackiej w Paryżu. Był to mój pierwszy w życiu kontakt z
dyplomatą. Pan ambasador okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem
poświęcił mi, jako laureatowi, wiele czasu, między innymi opowiadając
o swoim zawodzie. Wtedy to zaświtała mi myśl, że może kiedyś i ja
zostanę dyplomatą. Rzeczwiście, po studiach w zakresie nauk
politycznych w mojej rodzinnej Marsylii, zdałem egzamin wstępny do L'
Ecole Nationale de l Administration (Narodowa Szkoła Zarządzania -
najbardziej reputowana we Francji placówka kształcąca przyszłych
polityków). W latach 70-tych pełniłem funkcję attache Republiki
Francuskiej przy ONZ w Nowym Jorku, potem zostałem vice-ambasadorem w
Pradze. Od października 1995 roku mam szczęście być konsulem
generalnym w Krakowie.
- W jaki sposób znalazł się pan w naszym mieście?
- Po części jest to związane z osobistym wyborem, po
części zaś wypływa z przypadku. Zwykle przy ubieganiu się o dane
stanowisko dyplomatyczne, zainteresowany przegląda listę stanowisk,
które nie zostały jeszcze obsadzone, lub właśnie wakują, czy to za
granicą, czy w krajowych służbach administracji publicznej. Następnie
należy zgłosić swoją kandydaturę, zaznaczając kolejność wyboru; na
przykład: w pierwszej kolejności wybieram Kraków, w drugiej -
Budapeszt.
- Jak postrzega pan Polskę dnia dzisiejszego?
- Polska kultura sięga zamierzchłych czasów. Ona to
stanowi wasze ogromne bogactwo. Żywotność tej kultury jest
szczególnie widoczna w mieście takim jak Kraków. Jestem przekonany iż
miejsce Polski w europejskim krajobrazie staje się coraz ważniejsze,
także w aspekcie ekonomicznym.
- W jakiej mierze wysoka pozycja w dyplomacji wiąże
się ze zdolnościami, a w jakiej z protekcją?
- To dosyć złożone pytanie. Właściwie nie ma na nie
gotowej odpowiedzi. W każdym kraju panują inne polityczne obyczaje.
Dobór ludzi na odpowiedzialne stanowiska w polityce lub ekonomii
wynika z zasad stosowanych w poszczególnych krajach, często zaś jest
wynikiem przypadku. Doboru tego dokonuje się na podstawie określonych
kryteriów. mogą nimi być, na przykład: posiadanie danego dyplomu czy
pomyślne zdanie egzaminu kwalifikującego do zawodu dyplomaty. W
innych przypadkach kryteria te nie są tak jasno sprecyzowane, co może
czasem powodować wrażenie, jakoby główną rolę odgrywały tu tzw.
"plecy". Należy jednak wyraźnie rozgraniczyć osobiste znajomości od
walorów jakie z danego kandydata czynią faworyta. Dana osoba może zostać wybraną,
ponieważ jej kompetencje i zalety są powszechnie znane i cenione.
Przy rekrutacji do ważnych funkcji państwowych w interesie
dokonujących wyboru leży, by promowani urzędnicy odznaczali się
wysokim poziomem przygotowania zawodowego.
- Co oznacza dla pana słowo "kosmopolityzm"? Czy
nasuwa skojarzenia z wykorzenieniem z rodzimego środowiska, czy też
przeciwnie, z pełniejszym wymiarem życia?
- Nie podoba mi się to słowo, w istocie jest ono
puste, ponieważ bycie "obywatelem świata" jest jednoznaczne z byciem
znikąd. Jeżeli oznacza to posiadanie tylko powierzchownej kultury i
tzw. światowego obycia, wówczas na pewno kosmopolityzm jest tożsamy z
"byciem znikąd". Prawdziwy internacjonalizm zaczyna się na własnym
podwórku. Tylko skądś się wywodząc, mając określony punkt wyjścia,
można naprawdę zrozumieć ludzi żyjących pod innymi szerokościami
geograficznymi. Mimo bowiem najrozmaitszych różnic, człowiek zawsze
pozostaje człowiekiem. Jeśli na przykład bycie Francuzem ogranicza
się do odwiedzania wyłącznie salonów 16 dzielnicy Paryża i
ministerialnych gabinetów - wówczas naprawdę można mówić "o byciu
znikąd". Jako przykład podam fiasko koprodukcji filmowych, mających
pretensje do uniwersalności. Ich producenci, kręcąc poszczególne
sceny w różnych miejscach na ziemi, wymazali z nich wszystko, co
mogłoby się kojarzyć z lokalnym kolorytem. W rezultacie filmy te nie
opowiadają o niczym, są powierzchowne. Zamiast wejść na rynek
światowy, w rzeczywistości nie obchodzą nikogo, bo nikogo nie
dotyczą. nie chcę wymienić konkretnych tytułów, ponieważ nie uprawiam
krytyki filmowej, nie leży to w mych kompetencjach. Najistotniejszą
rzeczą jest to, by wiedzieć skąd się idzie. Powiedziałbym, iż jest to
niezbędny warunek, jeśli chce się dokądś dojść.
- Skąd zatem wiedzie pana droga?
- Zawsze z Marsylii.
- Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Justyna Dura
Trębacz z Krakowa
rozmowa z Kazimierzem Czerwem - hejnalistą z
Wieży Mariackiej w
Krakowie
Codziennie o pełnych godzinach przechodzący przez Rynek Główny
w Krakowie turyści i mieszkańcy miasta patrzą wysoko w górę.
Spoglądają na wyższą Wieżę Mariacką i czekają aż pojawi się
trąbka, z której na cztery strony świata rozlegną się dźwięki
słynnego na całą Polskę hejnału.
- Niektórzy mówią, że nie tylko w Polsce jest
zwyczaj grania
hejnału?
- Nie wiadomo, czy w innych krajach był taki
zwyczaj. Pewne jest
jedynie to, że hejnał przybył do nas z Węgier, wraz z królem
Ludwikiem Węgierskim lub - nieco później - z królową Jadwigą.
Służył wtedy jako rodzaj pobudki wojskowej. Był grany na
ogromnych trąbach, nie na małej trąbce. Być może zwyczaj ten
był rozpowszechniony na Węgrzech i dopiero później u
nas.
- Czy od samego początku istnienia hejnału jest on
grany co
godzinę?
- Nie. Najpierw był grany rano i wieczorem.
Prawdopodobnie
dopiero w ciągu XVII wieku przyjął się zwyczaj grania sygnału co
godzinę i tak pozostało do dnia dzisiejszego.
- Dużo wiemy o legendzie i samym hejnale, może teraz
porozmawiamy
o czasach współczesnych. Jak zaczęła się Pana przygoda z tą
ciekawą pracą?
- Moja przygoda rozpoczęła się 11 stycznia 1993
roku. Podczas
pogrzebu w mojej miejscowości grałem na trąbce. Był tam
najstarszy hejnalista - pan Skowronek, który stwierdził, że
mogę go zastąpić, gdyż on musi się już pożegnać z pracą.
Propozycja wydała mi się ciekawa. Udałem się na przesłuchanie
do Liceum Muzycznego. Zrobiłem jeszcze kilka badań i kurs
pożarniczy. Po wykonaniu tych wszystkich czynności zostałem
przyjęty.
- Ilu hejnalistów jest zatrudnionych razem z
Panem?
- Oprócz mnie jest jeszcze sześciu, plus jeden
rezerwowy w razie
nagłych wypadków. Służba trwa 24 godziny i później mamy 48
godzin wolnych.
- Czy trudno jest wykonać melodię hejnału?
- Nie. Cała melodia hejnału opiera się tylko na
pięciu tonach.
Nie trzeba mieć szczególnych predyspozycji. Ja osobiście nie
ukończyłem żadnej szkoły muzycznej.
- Podobno teraz stawiane są większe wymagania?
- Tak. Obecnie, aby móc zostać hejnalistą, trzeba
ukończyć Szkołę
Muzyczną. Wymóg ten został wprowadzony stosunkowo niedawno.
- Miliony ludzi w całej Polsce słucha codziennie
sygnału
nadawanego z Warszawy w I programie Polskiego Radia o godz.
12.00 w południe. Czy sygnał jest grany na żywo?
- Oczywiście, że tak. Za piętnaście dwunasta
hejnalista
wygrywający hejnał włącza tubę mikrofonu. Po usłyszeniu z
Warszawy sześciu sygnałów, oddzwania się dwanaście razy,
uruchamia się dźwignię, włącza mikrofon, który jest bardzo
czuły na dźwięk (dlatego tak wyraźnie słyszane są kroki) i
hejnalista zaczyna grać w cztery strony świata. Dodam jeszcze,
że najpierw - a było to w 1927 roku - grano hejnał tylko w
lokalnym programie Krak, a rok później w ogólnopolskim.
- Właśnie, w jakie strony świata hejnalista gra
melodię?
- Najpierw w stronę Wawelu, dawniej mówiono, że dla
króla, na ul.
Św. Jana, na Floriańską oraz na Plac Mariacki (dla
funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej, której obecnie
podlegamy).
- Gra Pan w cztery strony świata, która strona jest
szczególnie
przez Pana lubiana?
- Najbardziej lubię grać w stronę Placu Mariackiego.
Nie jest to
z mojej strony żadne lizusostwo. Jest tam zawsze bardzo dużo
turystów. Panuje dobra atmosfera. Turyści, zwłaszcza latem,
biją brawo, machają rękami i krzyczą "bis, grać jeszcze", a to
jest dla mnie bardzo miłe.
- Wszyscy spoglądają z zaciekawieniem na Wieżę
Mariacką. Czy może
Pan powiedzieć, ile metrów liczy wieża?
- Wieża liczy 82 metry. Jak zdążyła Pani zauważyć,
wyjście na nią
jest bardzo męczące. Wieża ma 237 schodów. Początkowo 80
betonowych, reszta jest drewniana. Miejsce, skąd wygrywamy
hejnał mieści się na 54 metrze wieży.
- Podobno kiedyś była dostępna dla zwiedzających.
Dlaczego teraz
jest to niemożliwe?
- Od lat 60. wieża jest zamknięta dla zwiedzających,
gdyż nie
posiada odpowiednich zabezpieczeń w razie jakiegoś zagrożenia.
Nie posiada żadnych miejsc przeznaczonych do ewakuacji. My sami
w razie jakiegoś wypadku mamy "schody" w postaci długich lin.
- Czy nikt nie może zająć się tą ważną przecież
sprawą?
- Nie ma na to odpowiednich funduszy.
- Porozmawiajmy teraz o instrumencie, na którym
wygrywany jest
hejnał. Czy jest to zwyczajna trąbka?
- Najzwyklejsza trąbka, niczym nie różniąca się od
innych. Każdy
hejnalista ma swoją, musi o nią dbać - ma do tego przeznaczony
specjalny olejek i trzyma ją w odpowiedniej szafce. Dodam
jeszcze, że są to trąbki ufundowane przez Telewizję Kraków.
- Krążyły plotki, że w tym roku podczas ostrych
mrozów zamarzł
ustnik i nie można było grać.
- Nie, to tylko plotki. Chociaż rzeczywiście czasami
było bardzo
ciężko. Chyba wszystkim dała się we znaki ta zima. Hejnalistom,
niestety też.
- Czuję, że wieża się troszeczkę chwieje. A może to
tylko moje
złudzenie?
- Rzeczywiście, podczas silnych wiatrów Wieża ma
dość duże
odchylenie.
- Czy przeżył Pan w związku z tym jakieś chwile
grozy?
- Tak. Zdarzyło się to tylko raz, kiedy zacząłem
pracować.
Podczas ogromnej letnie wichury chwiało Wieżą. Czarne chmury
zebrały się na wysokości okienek. Tego dnia nie zapomnę chyba
do końca życia. Myślę, że więcej mi się to nie zdarzy. Po tym
zdarzeniu długo nie mogłem się opamiętać.
- Tak więc i ta z pozoru łatwa praca wiąże się z
niebezpieczeństwem. Istnieje chyba jeszcze jedno
niebezpieczeństwo w związku z graniem hejnału. Czy nie boi się
Pan zaspać, a może miał Pan już jakąś wpadkę?
- Na szczęście nie. Człowiek, który podejmuje się
tej pracy musi
być bardzo odpowiedzialny. Nie może też opuścić Wiezy, choćby
na chwileczkę. Co do zaspania, to mamy budziki, które są
niezawodne. Zresztą dyżuruje nas zawsze dwóch. A stare
przysłowie mówi : "Co dwóch to nie jeden".
- Jest Pan jednym z najmłodszych hejnalistów i ze
stosunkowo
małym stażem pracy. Czy może Pan podzielić się jakąś ciekawą
przygodą związaną z tą pracą?
- Przygód ciekawszych raczej nie miałem. Może
opowiem ciekawostkę
związaną z człowiekiem, który jest adwokatem w Gdańsku.
Przyjeżdża do nas na Wieżę od 30 lat. W ubiegłym roku obchodził
80 urodziny. Z opowiadań moich kolegów wiem, że zawsze
przyjeżdża z szampanem. Czuje się bardzo związany z tym
miejscem.
- Czy zdarzyło się Panu wykonać hejnał dla jakiejś
znanej
osobistości?
- Jak już mówiłem gram dopiero trzy lata. Największe
wzruszenie
ogarnęło mnie grając podczas uroczystości związanych z obrazem
Matki Boskiej Fatimskiej. Grałem o 22. w nocy. Tysiące głów
podniosło się w górę. Było to niesamowite przeżycie. Ostatnio
grałem też z Andrzejem Sikorowskim z grupy "Pod Budą" z okazji
400. rocznicy przeniesienia stolicy z Krakowa do Warszawy.
Myślę, że dopiero wszystko przede mną.
- Jaką porą roku najlepiej gra się hejnał, czy ma to
jakiś
znaczenie?
- Latem jest dużo turystów, ciepło. Jednak najlepiej
gra się w
nocy. Jest cisza i hejnaliście wydaje się, że usypia wtedy cały
Kraków.
- Zapewne wszystkich intryguje pytanie jaki jest
człowiek, który
z "góry" patrzy na Kraków?
- Jestem zwyczajnym, prostym człowiekiem. Mam żonę i
dziecko.
Mieszkam na wsi. Z zawodu jestem mechanikiem kierowcą.
Utrzymuję się jednak tylko z grania.
- Czy wobec tego może Pan zdradzić, ile zarabia
hejnalista?
- Powiem tylko, że moi koledzy, ok. 6 mln starych
złotych.
Zresztą stawka związana jest z ilością przepracowanych lat. Im
więcej przepracowanych lat, tym pieniądze są większe.
- Czy może Pan powiedzieć : "Lubię swój
zawód"?
- Tak, mogę to powiedzieć.
- A czy może Pan powiedzieć : "Jestem sławny na całą
Polskę, a
nawet świat".
- Nie, pod tym się nie podpisuję. Jestem tylko
sławny w mojej
miejscowości.
- Czy fakt, że został Pan hejnalistą zmienił Pana
życie?
-
Ludzie często zadają mi różne pytania. Wiem, że słuchają
sygnału o 12 w południe. To wywołuje we mnie największy stres.
Również najbliższa rodzina śledzi moje wyczyny. Muszę się więc
pilnować.
- Czego można życzyć hejnaliście?
- Żeby nie zacięła się trąbka.
- Serdecznie Panu tego życzę.
- Dziękuję.
- Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała Bernadeta Bryska
Głos zza kulis
rozmowa z Joanną Monkiewicz

Jest absolwentką filologii romańskiej UJ, jednak
los przywiódł ją do Teatru Starego, w którym pracuje już od
kilkunastu
lat w charakterze suflera. cieszy się dużą sympatią i szacunkiem
aktorów oraz innych pracowników teatru. Podkreśla, że w jej zawodzie
najważniejsza jest cierpliwość i wyczucie chwili.
- Pani profesja nieodłącznie kojarzona jest z
podpowiadaniem, niewiele osób wie, że jest to również mozolna praca z
tekstem i nad tekstem.
- Tak, moja praca rozpoczyna się już od pierwszej
próby, kiedy dostaję tekst do ręki. Aktorzy odczytują swoje role, z
reguły odbywa się to dwukrotnie. Potem ma miejsce krótka rozmowa z
reżyserem, w trakcie której proponuje się pewne skróty, zmiany i moim
zadaniem jest pilnować każdego słowa w tekście, zaznaczyć wszystkie
zmiany wprowadzone przez reżysera i aktorów. Prawdziwa praca zaczyna
się w momencie, kiedy aktorzy wchodzą na scenę i mają role średnio
wyuczone; tutaj moim zadaniem jest interweniować w odpowiednim
momencie
i we właściwy sposób.
- Właściwy sposób, czyli jak?
- Na początku to ja pilnuję, żeby to "leciało"
kolejno, w pewnym porządku. Czasami zdarza się, że aktorzy robią
zasadnicze błędy, pominą jakąś kwestię, ważne zdanie - wtedy ja od
razu interweniuję, jeżeli natomiast widzę, że aktor buduje w tym
momencie akcję, pracuje nad rolą - to wówczas nie przerywam, bo ważne
jest, żeby powiedział najważniejszą myśl.
- Takie nagłe wkroczenie może zupełnie zburzyć
porządek próby "wybić" z gry?
- Tak, oczywiście. Podpowiedź w nieodpowiednim
momencie może czasem bardziej zaszkodzić niż pomóc.
- A zatem tutaj potrzebne jest ogromne wyczucie
chwili, a także - co najważniejsze - znajomość samych aktorów i
sposobu pracy nad rolą?
- Każdy aktor pracuje inaczej, każdy również wymaga
innego rodzaju podpowiedzi. Jedni proszą, żebym podpowiadała głośno,
inni reagują na gest, mimikę. Są i tacy, którzy choćby się krzyczało,
nic nie usłyszą i taka podpowiedź potrafi całkowicie wytrącić ich z
roli.
- Są również i tacy, którzy tworzą zupełnie nowy
tekst, improwizują.
- Tak i ja doskonale wiem, kto w momencie "wpadki"
będzie kombinował i spróbuje się sam wybronić, a komu należy tekst
umiejętnie podpowiedzieć.
- Co najczęściej może być przyczyną zagubienia się
w tekście?
- Powodów może być kilka, czasami stanie się coś
zupełnie nieprzewidzianego, np. ktoś się wywróci w kulisach, no i
nagle jakiś dziwny dźwięk potrafi wszystkich wytrącić z równowagi,
może to być również złe zachowanie widza, a czasami po prostu luka w
pamięci - co jest rzeczą ludzką. Ja aktorów podziwiam, że potrafią
opanować różne teksty występując w kilku spektaklach, które idą
równocześnie w repertuarze.
- Pomyłki aktorów są rzeczą ludzką, ale czy Pani
zdarzyło się kiedykolwiek pogubić w tekście; moment nieuwagi, nagle
wszystko zaczyna się "sypać", kompletny chaos i dezorientacja?
- To jest mój koszmarny sen: aktorzy zapominają
tekstu, a ja mam zamknięty egzemplarz i nie wiem co mam podpowiadać i
trzeba spuścić kurtynę. Ale tak źle jeszcze nie było, pracuję
miesiącami z tekstem, a poza tym mam dobrą pamięć wzrokową.
- Obecnie sufler nie ma tak dogodnej sytuacji jak
kiedyś, kiedy istniała tzw. budka umieszczona centralnie na scenie, z
której mógł obserwować to co się na niej dzieje.
- Teraz musimy sobie radzić inaczej: budka
rzeczywiście zniknęła, a ja - w zależności od tego, gdzie to jest
konieczne - siedzę w prawej lub lewej kulisie, w każdym razie staram
się być jak najbliżej sceny i aktorów. Ważne jest również żebym
widziała, jak rozgrywa się akcja na scenie. Czasem komuś coś spadnie
i
szuka jakiegoś przedmiotu, wtedy moja interwencja byłaby zupełnie
chybiona. Przy spektaklu "Korowód" w każdej scenie byłam w innym
miejscu, z latarką na szyi biegałam po schodkach na górę dekoracji,
wczołgiwałam się pod łóżko - robiłam przedziwne rzeczy.
- Jest Pani członkiem zespołu, pracuje z aktorami
od pierwszej próby do premiery, będąc osobą niezbędną w teatrze, ale
dość anonimową. Nie odczuwała Pani chęci zagrania na scenie?
- Nie, nigdy. Uważam, że do tego należy mieć wielki
talent, trzeba być naprawdę dobrym, a ja - myślę - byłabym raczej
mierną aktorką.
- A jak wyglądała konfrontacja pewnych wyobrażeń o
aktorstwie i teatrze z rzeczywistością? Nie przyniosła Pani pewnego
rozczarowania?
- Nie, to nie jest rozczarowanie, pod warunkiem, że
pamięta się o tym, iż aktorzy są normalnymi ludźmi, może trochę
bardziej wrażliwymi. Ja ich bardzo lubię, może dlatego wykonuję ten
zawód już kilkanaście lat. Myślę, że ta sympatia jest wzajemna.
Bardzo
często zdarza się, że aktorzy grający w innych spektaklach, gdzie nie
ma mnie w obsadzie, proszą mnie o pomoc, taką prywatną, indywidualną.
Pomagam im nauczyć się tekstu, mam dużo cierpliwości.
- Na zakończenie pozostaje mi tylko życzyć Pani,
aby koszmarny sen nigdy się nigdy się nie spełnił i kurtyna nie
musiała przedwcześnie opaść. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Elżbieta Kania
"Sobie i Innym"
Wywiad z Rzecznikiem Prasowym Forum na Rzecz Mniejszości
Narodowych Rafałem Kunaszykiem
- Kiedy i jak powstało Forum na Rzecz Mniejszości Narodowych "Sobie
i Innym"?
- Rozpoczęło się wszystko prawie cztery lata temu, kiedy Niezależne
Zrzeszenie Studentów i międzynarodowa organizacja "Youth for Development
Incorporation" realizowały swój program "Młodzież, Imigranci, Europa". W Krakowie w
ramach tego programu odbyło się seminarium "Nacjonalizm a mniejszości narodowe", a
także szkolenie dla liderów mniejszości narodowych. I to był pierwszy krok. Spotkała
się tutaj grupa ośmiu mniejszości narodowych oraz Polaków,. Wtedy też padła
propozycja kontynuowania współpracy. Jesienią, tegoż samego roku, podczas trwania
Festiwalu Mniejszości Narodowych w Gdańsku zostało zorganizowane seminarium, którego
celem było dokonanie ewaluacji tego co się odbyło w Krakowie, a także wypracowanie
pewnych mechanizmów i form działań. Wtedy też nastąpiły początki forum na Rzecz
Mniejszości Narodowych. Na początku było to młodzieżowe forum o nieformalnej
strukturze, praktycznie nie było organizacją. Zorganizowaliśmy kilka imprez, np.
bale na rzecz mniejszości. Współredagowaliśmy także Horyzonty Krakowski wydawane
przez Fundację św. Włodzimierza. W ubiegłym roku podjęliśmy jednak decyzję o
rejestracji, ponieważ stwierdziliśmy, że dotychczasowe formy działania są
niewystarczające i nie w pełni skuteczne. Od tego momentu Forum działa jako
stowarzyszenie.
- Które mniejszości uczestniczyły w powstaniu Forum?
- Byli to, jak już wspomniałem przedstawiciele ośmiu mniejszości:
Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Ormianie, Romowie, Żydzi, Słowacy i Kurdowie.
- Czy Forum obejmuje swoim zasięgiem tylko Kraków?
- Nie tylko Kraków również Gdańsk, Białystok, Wrocław, Łódź. Mamy
zamiar wejść do Przemyśla, który jest miejscem bardzo charakterystycznym, ponieważ
najtrudniejsza sytuacja związana z mniejszościami jest na terenach o populacji
mieszanej.
- Więc chcecie mieć zasięg ogólnokrajowy?
- Tak, takie było zresztą założenie na samym początku powstania
Forum.
- Dlaczego Forum powstało w Krakowie?
- Tutaj jest dobre środowisko i atmosfera dla mniejszości. W
Krakowie odbywa się Festiwal Kultury Żydowskiej, działa Fundacja św. Włodzimierza,
która przyciąga środowisko prawosławne. Są też inne ośrodki, np. Instytut Goethego.
Poza tym byliśmy pierwsi.
- Ile i jakie mniejszości są obecne w Krakowie?
- Spotkać tutaj można Ukraińców, Słowaków, Kurdów, Ormian, dużą
grupę Romów oraz mniejszość żydowską.
- Czy przedstawiciel mniejszości są chętni do współpracy?
- Na pewno. Pierwszy problem to często sama współpraca wewnątrz
organizacji mniejszościowej, a drugim są relacje pomiędzy poszczególnymi
mniejszościami, obawa dominacji. Obawa przed tym, że jedna mniejszość będzie lepiej
traktowana niż pozostałe.
- Czy otrzymujecie sygnały o przejawach nietolerancji ze strony
Polaków wobec mniejszości?
- Tak, jest to widoczne. W Krakowie w mniejszym stopniu niż, np. na
terenach, gdzie są większe skupiska mniejszości. Jednak wydaje mi się, że ta sytuacja
powoli się zmienia na lepsze, ale przykładów nietolerancji jest wciąż dużo.
Pozostało wiele stereotypów, z którymi staramy się walczyć.
- Jakie macie plany na przyszłość?
- Planów jest dość sporo. Planowane są seminaria, warsztaty,
konferencje, spotkania. Często włączamy się w działania innych, ponieważ nie czujemy
się na tyle silną organizacją "aby brać się za wielkie rzeczy", dlatego szukamy
wszędzie partnerów do współpracy i jesteśmy przez nich chętnie przyjmowani. Jest
bardzo duże zainteresowanie naszą współpracą.
- Z kim ostatnio współpracowaliście?
- Ze Znakiem, Fundacją - Międzynarodowe Centrum Rozwoju Demokracji,
Centrum Kultury Żydowskiej, nawiązaliśmy kontakt z Fundacją Helsinską.
- Jak szeroki macie dostęp do mediów?
- Niewątpliwie naszym osiągnięciem jest duże przebicie w mediach i
to nie tylko lokalnych, ale również ogólnokrajowych, a nawet pozakrajowych, np. w
rozgłośniach szwedzkich, polskich radiostacjach nadających w Szwecji i na Białorusi.
- Czy struktury władzy, np. komisje sejmowe są zainteresowane waszą
działalnością?
- Tak, mogę podać konkretny przykład naszej współpracy z posłem
Czachem, który jest w Komisji ds. Mniejszości Narodowych i jest naszym kontaktem z
tą komisją.
- Czy jesteście dofinansowywani przez jakieś organizacje?
- Mamy kilku zaufanych sponsorów, są to osoby prywatne i instytucje
zainteresowane taką problematyką. To grono raz się powiększa a raz pomniejsza.
Szukamy także nowych sponsorów.
- W jaki sposób chcecie stworzyć lobbing na rzecz
mniejszości?
- Na przykład, poprzez wchodzenie w kontakty i współpracę z różnymi
strukturami władzy, ze światem biznesu. Środowisk do tworzenia lobbingu jest wiele,
jednakże często występują w ograniczonym polu i dotyczą, na przykład tylko jednej
mniejszości.
- Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiały: GRAŻYNA ANNA GOS i EWA WENNER-JAKUBIEC