Rozmowa z Anną Syrkiewicz
Agnieszka Chylińska
Świnia w wannie czyli wspomnienia młodej pani agronom
Anna Syrkiewicz - agronom, kierownik referatu rolnictwa, naczelnik wydziału Rolnictwa w Radzie Dzielnicy Nowa Huta w latach 1956-1985.
Agnieszka Chylińska: Kiedy rozpoczęła się Pani przygoda z Nową Hutą?
Anna Syrkiewicz: Do pracy w Radzie Dzielnicowej przyszłam w latach 50. Tramwaj dojeżdżał wtedy tylko do Ronda Mogilskiego. Była tylko ta jedna nitka. Jak coś się działo na linii to bractwo na piechotę zasuwało. Nie było wtedy tyle prywatnych samochodów. Jak jakiś dyrektor miał auto służbowe to było coś, wszyscy mu zazdrościli. Po roku pracy w Radzie, dostałam przydział na mieszkanie. Najpierw na osiedlu Wandy a po dwóch latach udało mi się zamienić je na C-34.
Co to znaczy C-34?
Na samym początku osiedla jeszcze nie miały nazw. Używano określeń z planów, na przykład A-północ. Dziś C-34 to osiedle Zgody.
Jak wyglądały sprawy wsi podkrakowskich których tereny zostały przeznaczone pod budowę nowego miasta?
Przed powstaniem Nowej Huty, w chwili zatwierdzenia uchwały o budowie, rozpoczęto wywłaszczenia. Odbywało się to pod hasłem "realizacji narodowych planów gospodarczych". Bez względu pod co ta ziemia miała iść, zakreślono obszar, który był potrzebny pod kombinat i miasto, a następnie wywłaszczano po kolei. Za ziemię płacono grosze. Odbywały się tu dantejskie sceny, zwłaszcza przy wywłaszczaniu domów. Przyjeżdżał spychacz i niszczył dom bez zgody właścicieli.
Czy podczas uwłaszczania właściciele nie otrzymywali rekompensat w postaci mieszkań na nowo wybudowanych osiedlach?
Właściciele, którzy wyrażali zgodę na wywłaszczenie otrzymywali mieszkania, z tym że i tak w większości były to stare chałupy. Ci, którzy się nie zgadzali, mieli bardzo ładne gospodarstwa. Przecież ziemia pod Hutę, na przykład na terenie Pleszowa jest przedstawiana w podręcznikach do gleboznawstwa jako pierwsza kategoria. Dużą część wywłaszczonych stanowili posiadacze pięknych sadów w Krzesławicach, Luboczy.
Czy nie było w tej sprawie protestów? Czy właściciele sadów na przykład nie mogli się zjednoczyć i walczyć o inna lokalizację?
To były inne czasy, inny ustrój. Dodatkowo opinia publiczna była informowana przez ówczesnych dziennikarzy o nieprawdzie. Pisano, że Huta powstanie na nieużytkach i takie hasło było powtarzane wielokrotnie co wpłynęło niewątpliwie na późniejsze przekonanie, o raju jakim była Nowa Huta.
Trzeba zaznaczyć, że wsie przeznaczone pod budowę miasta nie były przysłowiowymi "zabitymi dechami". Na przykład w Pleszowie była szkoła, przedszkole już przed wojną. Ignacy Mościcki przyjeżdżał na dożynki więc nie mogła to być byle jaka wieś. Poza tym istotnym czynnikiem była bliskość miasta, które miało wpływ na rozwój tych wsi. Kultura wiejska była rozwinięta, zespoły taneczne, w niektórych wsiach świetlice przy kościołach - wszystko to wpływało na rozwój kulturalny.
Ludzie zjeżdżali tu z całego kraju myśląc, że oto w szczerym polu, na niemalże pustkowiu tworzy się nowy rozdział historii. Wszystko nowe, piękne a co najważniejsze - osiągalne pracą własnych rąk. Ludzie nie zdawali sobie sprawy jakie dramaty przeżywali mieszkający wcześniej na terenach późniejszych osiedli.
Czy dostała Pani nakaz pracy w Radzie Dzielnicowej?
Nie, był wolny etat jako agronom i zostałam zatrudniona. Podlegało mi 14 wsi.
Jak wyglądała w tamtych czasach organizacja życia na wsi? W jaki sposób Pani, przedstawiciel "ustroju" wypełniała swoje obowiązki?
Jako przedstawicielka ustroju (głośny śmiech) największe problemy miałam z dojazdem. Tramwaj jeździł tylko do Huty a dalej już trzeba było pieszo.
Zajmowałam się sprawami dotyczącymi rolnictwa. Udzielałam porad, wydawałam zezwolenia, między innymi na zabicie świni, bo każdy rolnik musiał mieć na to pozwolenie. Jak kontrola wykryła, że nie ma dokumentu - płacił karę a nawet i do więzienia zamykali. Na tym polegał socjalizm w polskim wydaniu, wszystko musiało być podpisane, przypieczętowane. Nie było żadnych zasad kto może, a kto nie może zabić świni na własny użytek, ale pieczątka musiała być.
Do moich zadań należała też organizacja szkoleń i obsługa zebrań w radach wsi.
Co może Pani powiedzieć o życiu ludzi w "nowym mieście". Jak mieszkańcy Nowej Huty adaptowali się do warunków życia w bloku? Pytam, ponieważ przeważająca większość lokatorów osiedli pochodziła ze wsi.
W osiedlach miejskich były przydzielane mieszkania ludziom, którzy przyjechali prosto ze wsi. Na przykład z tych biednych okolic rzeszowskich, podkarpackich. Oni nigdy nie mieli łazienki, nie wiedzieli właściwie czemu miałaby ona służyć. Dochodziło do wypadków, kiedy lokatorzy bloków skarżyli się na dziwne zapachy z wentylacji w łazience. Powoływano wówczas komisje, która miała na celu zbadanie przyczyny.
Okazywało się, że niejednokrotnie w łazienkach trzymane były kury, raz natrafiono na świnię w wannie. Naprawdę ludziom ciężko się było przyzwyczaić do życia w bloku. Pamiętam na osiedlu Willowym, które było jednym z pierwszych oddanych do użytku, postanowiono "ucywilizować" Cyganów. Zakwaterowano ich i zmuszono do porzucenia wędrownego trybu życia. Jako że byli gotowi bronić wielowiekowej tradycji, na znak protestu palili ogniska w kuchni, nie używali łazienek.
A co stało się z pozostałymi terenami, które zostały uwłaszczone? Plan był jak wiadomo dużo większy niż późniejsza realizacja, dlatego na pewno zostało sporo gruntów?
Na pozostałych terenach wywłaszczonych utworzono działki pracownicze. Znajdowały się one w terenach miasta, później Huta wywalczyła tereny w gminie Kocmyrzów, Alwerni. Ich głównym założeniem było umożliwienie ciężko pracującym fizycznie robotnikom wypoczynek na "łonie natury", dotlenienie powietrzem zanieczyszczonym przez kombinat.
Różne były wielkości działek, zazwyczaj po 10 - 20 arów. W obrębie jednego skupiska ogródków był komitet założony przez działkowiczów, którzy sprawowali kontrolę. Sprawdzali czy nie ma chwastów i czy uprawia się jarzyny celem odciążenia chłopów.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Anna Syrkiewicz - agronom, kierownik referatu rolnictwa, naczelnik wydziału Rolnictwa w Radzie Dzielnicy Nowa Huta w latach 1956-1985.
Agnieszka Chylińska: Kiedy rozpoczęła się Pani przygoda z Nową Hutą?
Anna Syrkiewicz: Do pracy w Radzie Dzielnicowej przyszłam w latach 50. Tramwaj dojeżdżał wtedy tylko do Ronda Mogilskiego. Była tylko ta jedna nitka. Jak coś się działo na linii to bractwo na piechotę zasuwało. Nie było wtedy tyle prywatnych samochodów. Jak jakiś dyrektor miał auto służbowe to było coś, wszyscy mu zazdrościli. Po roku pracy w Radzie, dostałam przydział na mieszkanie. Najpierw na osiedlu Wandy a po dwóch latach udało mi się zamienić je na C-34.
Co to znaczy C-34?
Na samym początku osiedla jeszcze nie miały nazw. Używano określeń z planów, na przykład A-północ. Dziś C-34 to osiedle Zgody.
Jak wyglądały sprawy wsi podkrakowskich których tereny zostały przeznaczone pod budowę nowego miasta?
Przed powstaniem Nowej Huty, w chwili zatwierdzenia uchwały o budowie, rozpoczęto wywłaszczenia. Odbywało się to pod hasłem "realizacji narodowych planów gospodarczych". Bez względu pod co ta ziemia miała iść, zakreślono obszar, który był potrzebny pod kombinat i miasto, a następnie wywłaszczano po kolei. Za ziemię płacono grosze. Odbywały się tu dantejskie sceny, zwłaszcza przy wywłaszczaniu domów. Przyjeżdżał spychacz i niszczył dom bez zgody właścicieli.
Czy podczas uwłaszczania właściciele nie otrzymywali rekompensat w postaci mieszkań na nowo wybudowanych osiedlach?
Właściciele, którzy wyrażali zgodę na wywłaszczenie otrzymywali mieszkania, z tym że i tak w większości były to stare chałupy. Ci, którzy się nie zgadzali, mieli bardzo ładne gospodarstwa. Przecież ziemia pod Hutę, na przykład na terenie Pleszowa jest przedstawiana w podręcznikach do gleboznawstwa jako pierwsza kategoria. Dużą część wywłaszczonych stanowili posiadacze pięknych sadów w Krzesławicach, Luboczy.
Czy nie było w tej sprawie protestów? Czy właściciele sadów na przykład nie mogli się zjednoczyć i walczyć o inna lokalizację?
To były inne czasy, inny ustrój. Dodatkowo opinia publiczna była informowana przez ówczesnych dziennikarzy o nieprawdzie. Pisano, że Huta powstanie na nieużytkach i takie hasło było powtarzane wielokrotnie co wpłynęło niewątpliwie na późniejsze przekonanie, o raju jakim była Nowa Huta.
Trzeba zaznaczyć, że wsie przeznaczone pod budowę miasta nie były przysłowiowymi "zabitymi dechami". Na przykład w Pleszowie była szkoła, przedszkole już przed wojną. Ignacy Mościcki przyjeżdżał na dożynki więc nie mogła to być byle jaka wieś. Poza tym istotnym czynnikiem była bliskość miasta, które miało wpływ na rozwój tych wsi. Kultura wiejska była rozwinięta, zespoły taneczne, w niektórych wsiach świetlice przy kościołach - wszystko to wpływało na rozwój kulturalny.
Ludzie zjeżdżali tu z całego kraju myśląc, że oto w szczerym polu, na niemalże pustkowiu tworzy się nowy rozdział historii. Wszystko nowe, piękne a co najważniejsze - osiągalne pracą własnych rąk. Ludzie nie zdawali sobie sprawy jakie dramaty przeżywali mieszkający wcześniej na terenach późniejszych osiedli.
Czy dostała Pani nakaz pracy w Radzie Dzielnicowej?
Nie, był wolny etat jako agronom i zostałam zatrudniona. Podlegało mi 14 wsi.
Jak wyglądała w tamtych czasach organizacja życia na wsi? W jaki sposób Pani, przedstawiciel "ustroju" wypełniała swoje obowiązki?
Jako przedstawicielka ustroju (głośny śmiech) największe problemy miałam z dojazdem. Tramwaj jeździł tylko do Huty a dalej już trzeba było pieszo.
Zajmowałam się sprawami dotyczącymi rolnictwa. Udzielałam porad, wydawałam zezwolenia, między innymi na zabicie świni, bo każdy rolnik musiał mieć na to pozwolenie. Jak kontrola wykryła, że nie ma dokumentu - płacił karę a nawet i do więzienia zamykali. Na tym polegał socjalizm w polskim wydaniu, wszystko musiało być podpisane, przypieczętowane. Nie było żadnych zasad kto może, a kto nie może zabić świni na własny użytek, ale pieczątka musiała być.
Do moich zadań należała też organizacja szkoleń i obsługa zebrań w radach wsi.
Co może Pani powiedzieć o życiu ludzi w "nowym mieście". Jak mieszkańcy Nowej Huty adaptowali się do warunków życia w bloku? Pytam, ponieważ przeważająca większość lokatorów osiedli pochodziła ze wsi.
W osiedlach miejskich były przydzielane mieszkania ludziom, którzy przyjechali prosto ze wsi. Na przykład z tych biednych okolic rzeszowskich, podkarpackich. Oni nigdy nie mieli łazienki, nie wiedzieli właściwie czemu miałaby ona służyć. Dochodziło do wypadków, kiedy lokatorzy bloków skarżyli się na dziwne zapachy z wentylacji w łazience. Powoływano wówczas komisje, która miała na celu zbadanie przyczyny.
Okazywało się, że niejednokrotnie w łazienkach trzymane były kury, raz natrafiono na świnię w wannie. Naprawdę ludziom ciężko się było przyzwyczaić do życia w bloku. Pamiętam na osiedlu Willowym, które było jednym z pierwszych oddanych do użytku, postanowiono "ucywilizować" Cyganów. Zakwaterowano ich i zmuszono do porzucenia wędrownego trybu życia. Jako że byli gotowi bronić wielowiekowej tradycji, na znak protestu palili ogniska w kuchni, nie używali łazienek.
A co stało się z pozostałymi terenami, które zostały uwłaszczone? Plan był jak wiadomo dużo większy niż późniejsza realizacja, dlatego na pewno zostało sporo gruntów?
Na pozostałych terenach wywłaszczonych utworzono działki pracownicze. Znajdowały się one w terenach miasta, później Huta wywalczyła tereny w gminie Kocmyrzów, Alwerni. Ich głównym założeniem było umożliwienie ciężko pracującym fizycznie robotnikom wypoczynek na "łonie natury", dotlenienie powietrzem zanieczyszczonym przez kombinat.
Różne były wielkości działek, zazwyczaj po 10 - 20 arów. W obrębie jednego skupiska ogródków był komitet założony przez działkowiczów, którzy sprawowali kontrolę. Sprawdzali czy nie ma chwastów i czy uprawia się jarzyny celem odciążenia chłopów.
Bardzo dziękuję za rozmowę.