Łukasz Tomkiewicz
Jestem człowiekiem niespokojnym
Anna Pilch, literaturoznawca i metodyk, doktor habilitowanym na Uniwersytecie Jagiellońskim, autorka dwóch książek. Jak sama o sobie mówi: "Nie siedziałam w jednym miejscu". Postanowiłem sprawdzić, co oznacza to w jej przypadku.
Łukasz Tomkiewicz: Kiedy zaczęła się Pani praca naukowa? Przeglądając strony internetowe pod kątem Pani publikacji można by powiedzieć, że jest to mniej więcej ostatnie dziesięć lat.
Anna Pilch: W Internecie są zdawkowe informacje na mój temat. Pracuję na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego nie ostatnie dziesięć lat, tylko już prawie trzydzieści. Tyle, że ja jestem człowiekiem niespokojnym. Nie siedziałam w jednym miejscu. Moim seminarium magisterskim było filmoznawstwo u prof. Alicji Helman. Chodziłam wtedy także równolegle na literaturę współczesną. Potem chciałam definitywnie przenieść się na seminarium literaturoznawcze, ale mnie nie przyjęto, bo prowadzący miał już za dużo seminarzystów. Więc zostałam na filmoznawstwie, ale już wtedy miałam pomysł, że ucieknę, co zrobiłam wiele lat później. U prof. Alicji Helman napisałam pracę magisterską, a później doktorską. Gdzieś mniej więcej w 1992 roku przeszłam w końcu na literaturoznawstwo i trafiłam do Katedry Polonistycznej Edukacji Nauczycielskiej. Wynika z tego, że aż kilkanaście lat zajmowałam się filmem. Prowadziłam wtedy filmoznawcze zajęcia teoretyczne, takie jak teoria filmu czy analiza dzieła filmowego. Obecnie uczę studentów interpretacji tekstów literackich, sposobów ich lektury, a także przygotowuję ich do zawodu nauczyciela polonisty.
Napisała i wydała Pani dwie książki: "Kierunki interpretacji tekstu poetyckiego. Literaturoznawstwo i dydaktyka" (Kraków 2003) oraz "Symbolika form i kolorów. O krytyce artystycznej Stefanii Zahorskiej" (Kraków 2004). We wstępie do "Kierunków..." napisała Pani, że jest to książka przeznaczona dla nauczycieli polonistów. Jak Pani ocenia ją z perspektywy kilku lat od wydania? Czy spełnia swoją rolę?
To jest trudne pytanie. W pewnym sensie tak. Naukowe książki na ogół są mało czytywane. Natomiast ta książka ma już drugie wydanie. Pierwsze zostało wydane przez Księgarnię Akademicką, małe wydawnictwo, bo zwykle książki naukowe wychodzą w małych nakładach. Ale pojawiły się sygnały, że jest większe zapotrzebowanie na tę książkę. Dlatego w 2006 roku wyszło drugie wydanie, więc widocznie książka spełnia swoją rolę.
Proponuję w tej książce interpretację tekstów poetyckich w czterech modelach, z wykorzystaniem języka i narzędzi literaturoznawstwa współczesnego. W porównaniu do tego, czym zajmuje się obecnie literaturoznawstwo, szkoła jest zawsze opóźniona. Dlatego, między innymi, ta książka powstała, żeby nauczyciel mógł się dokształcić i zobaczyć, co może z tego wykorzystać w szkolnym nauczaniu, by z jej pomocą wypracował swoje narzędzia interpretacyjne. Czy tak się dzieje - nie wiem.
Na pewno jedną rzecz chciałabym, ażeby nauczyciel wyczytał z tej książki: mianowicie, że to tekst podpowiada swoją strukturą i zawartością, jakie można zastosować wobec niego narzędzia interpretacyjne, która metoda jest najlepsza, najbardziej adekwatna do zrozumienia tekstu. Jeżeli na przykład wiersz Stanisława Barańczaka jest naszpikowany czytelnymi akcentami, które pochodzą z innych tekstów, to automatycznie tekst ten podpowiada nam wybór opcji interpretacyjnej intertekstualnej. Tak się dzieje i w innych przypadkach, kiedy trzeba wybrać inne, odmienne modele interpretacyjne.
Druga Pani książka ("Symbolika form i kolorów") nie podejmuje już tematów czysto literaturoznawczych. Dlaczego postanowiła Pani napisać właśnie taką książkę?
"Kierunki interpretacji tekstu literackiego" była moją książką habilitacyjną. Z kolei zagadnienia poruszone w "Symbolice form i kolorów" były pasmem moich zainteresowań jeszcze przed habilitacją, które odłożyłam w pewnym momencie. Mój doktorat pisany jeszcze na filmoznawstwie dotyczył Stefanii Zahorskiej. Po zdobyciu habilitacji wróciłam do tych zainteresowań. Odkopałam notatki, przejrzałam swoją pracę doktorską.
Stefania Zahorska była bardzo ciekawą osobą, teoretykiem, historykiem sztuki, filmoznawcą. Była jedną z pierwszych osób, które usiłowały stworzyć system estetyczny dla sztuki filmowej, stworzyć warsztat naukowy do dyscypliny, którą potem filmoznawcy zajęli się jako nauką. W latach 20-tych, bo wtedy powstają jej naukowe teksty, takiego warsztatu dla naukowca w ogóle nie było. A ona jako historyk i teoretyk sztuki opisywała film pojęciami plastycznymi, malarskimi, w mniejszym stopniu teoretyczno-literackimi, bo sztuką i malarstwem się zajmowała.
W swoich badaniach zahacza Pani również o tematykę malarstwa, w mniejszym stopniu o film. Czyje obrazy Pani najbardziej lubi, jakie filmy najczęściej ogląda?
Z malarzy bardzo lubię Jana Lebensteina, który porusza w swojej twórczości takie trudne tematy, jak śmierć, przemijanie, starzenie się ciała. Jest to malarz, który pokazuje człowieka i jego wnętrze w bardzo ostrej deformacji, jakiej podlegamy wraz z upływem czasu. To malarstwo zapewnia mocne przeżycia i duże możliwości do refleksji.
Bardzo lubię także Jana Vermeera, malarza z XVII wieku. Vermeer jest malarzem światła, mistrzem. Cały czas mam w pamięci słowa Wisławy Szymborskiej, która napisała kiedyś, że opisywać słowami Vermeera to trud marny i daremny, tego się zrobić nie da.
Na okładce mojej książki "Symbolika form i kolorów" jest fragment obrazu Fernando Botero. To jest kolumbijski malarz współczesny, który tworzy pastisze malarskie. Botero maluje gigantów w formie na granicy pastiszu i groteski. Trochę z przymrużeniem oka, trochę na serio. Obnaża pewne rzeczy nakładając karykaturę na znane dzieła wielkich mistrzów.
Jeśli chodzi o filmy mogę bez przerwy oglądać wszystko Federica Felliniego, może też ze względu na taki dystans i prześmiewczość tego reżysera, który uchwycił problemy ludzkie w postaci groteski i śmieszności. Lubię też kino intymne i francuskie. Jest taka reżyserka Agnes Jaoui, która wyreżyserowała dwa świetne filmy: "Gusta i guściki" i "Popatrz na mnie". Nie jest to może popularne kino, zwłaszcza dla mężczyzn, gdyż jest trochę kobiece. A w ogóle to lubię dobre kino. Uwielbiam "Ojca chrzestnego", mogę ciągle oglądać pierwszą i drugą część.
Jakie ma Pani plany naukowe?
Teraz pracuję nad książką, która będzie na temat polskich poetów współczesnych (oczywiście wybranych) przed obrazami wielkich mistrzów. Znowu połączę literaturoznawstwo i malarstwo. Rzecz dotyczyć będzie ekfrazy, czyli wpisania tematu wyrażonego w jednej sztuce w drugą.
Podam konkretny przykład: Adam Zagajewski, wybitny poeta współczesny, pisze wiersze, które noszą tytuły obrazów wielkich mistrzów. Pisze na przykład o Vermeerze, m. in. O obrazie "Dziewczyna z perłą". Opisuje ten obraz, opisuje kolory, to, co widzi i nanosi na to cały szereg swoich refleksji. Obraz stworzony w języku malarstwa przekłada na obraz w języku poetyckim. Tak samo robi czasami Wisława Szymborska, takim poetą uwrażliwionym na malarstwo był Stanisław Grochowiak. Aleksander Wat dedykował swoje wiersze malarzowi Janowi Lebensteinowi, z którym się przyjaźnił. Rozważają oni ten sam temat, na przykład śmierci. Tyle, że jeden przy pomocy obrazu poetyckiego a drugi w dziele malarskim. Jest to taki rodzaj specyficznego dialogu między poetą i malarzem. To są poeci, dla których ważne jest właśnie malarstwo, stanowiące inspirację do pisania wierszy.
Była Pani kilka lat we Francji. Czym się Pani tam zajmowała?
Pracowałam jako dydaktyk 4 lata ze studentami francuskimi. To było na zasadzie kontraktu, który jest podpisany między Uniwersytetem Jagiellońskim, a Uniwersytetem w Lille. Wyjechałam w 1996 roku, wróciłam w 1999. Prowadziłam tam wykłady, które były taką kompensacją literatury, sztuki, historii polskiej. Uczyłam także języka polskiego na różnych poziomach, zarówno Polaków mieszkających we Francji, którzy już po polsku prawie nie mówią, jak i Francuzów.
W tym czasie w szkole, w liceum w Polsce nie przywiązywało się takiej wagi do interpretowania tekstu, jak obecnie. Zmieniła to dopiero ostatnia reforma (1999 -2001).
We Francji już wtedy był trzystopniowy poziom nauczania podstawowego i średniego (podstawówka, gimnazjum i szkoła średnia). Dlatego różnica w tych czasach była znaczna, bo Francuzi mieli już dobrze wypracowane narzędzia do interpretacji tekstów i umieli dzięki temu je czytać i rozumieć. Może mieli mniejszą wiedzę encyklopedyczną, niż polscy uczniowie, ale z lekturą tekstów literackich nie mieli żadnych problemów. A polscy uczniowie i studenci mają z tym problem w zasadzie do dzisiaj. Także relacje między nauczycielem a uczniem, czy studentem są trochę bardziej partnerskie, bardziej przyjazne.
Ostatnio w Polsce wybuchła dyskusja na temat płatnych studiów dziennych na uczelniach państwowych. Jakie jest Pani zdanie na ten temat, jako osoby mającej ze studentami duży kontakt?
Moim zdaniem takie studia powinny być bezpłatne, bo płaci się za studia zaoczne, niestacjonarne, podyplomowe, płatne są prywatne szkoły. Wydaje mi się, że próba wprowadzenia płatnych studiów wynika z tego, iż nasze państwo nie jest za bogate i szuka pieniędzy gdzie się da. Moim zdaniem szuka nie tam, gdzie powinno. Jest dużo płatnych form studiowania i obecnie jest tak, że właściwie każdy, kto ma pieniądze to może studiować. Jeżeli natomiast student jest świetny w nauce, ale pochodzi z biedniejszej rodziny, to nie stać go na to, żeby płacić za możliwość studiowania. Dlatego forma płatnych studiów dziennych na uczelniach państwowych może eliminować z życia naukowego jednostki bardzo dobre, wybitne.
Należy jednak wziąć pod uwagę, że twórcy tej koncepcji planują wprowadzić rozbudowany system pomocy dla studentów biedniejszych. Tak, żeby to było uderzenie raczej w bogatszych studentów, którzy studiują za darmo na państwowych uczelniach.
Rozumiem, że oni częściowo zrefundują studia tym, którzy chcą studiować, a nie mają tyle pieniędzy? Oby tak było, wtedy taki system byłby dobry. Najważniejsze jest przede wszystkim, żeby ten system był najbardziej korzystny dla zdolnych studentów.
Była Pani żoną Jerzego Pilcha, znanego pisarza, publicysty, dramaturga i scenarzysty filmowego. Nie czuła się Pani jakby w izolacji, w cieniu rosnącej sławy męża?
Z Jerzym Pilchem byliśmy małżeństwem bardzo długo, ale nie było chyba takiej sytuacji. Mieliśmy i mamy wspólny krąg znajomych oraz przyjaciół. Ja nie czułam się i nie czuję w tym wypadku ani w izolacji, ani w cieniu. Nie mam czegoś takiego, że czuję się niespełniona, co zdarza się pracownikom naukowym. Są niespełnionymi pisarzami, poetami, czy ludźmi sztuki, więc zostali naukowcami. U mnie tego nie było nigdy, dlatego też nie było o co rywalizować z pisarzem.
Pani córka, Magdalena Bielska, pisze poezje. Wydała tomik "Brzydkie zwierzęta", za który dostała Nagrodę Iłłakowiczówny (2006). Czy miała Pani duży wpływ na twórczość swojej córki?
Uważam, że rodzice nie mają wpływu na twórczość swoich dzieci. Ale na pewno istnieje coś takiego jak aura, atmosfera domu, środowiska. I myślę, że mogło tak być, jeśli chodzi o Magdę. To był zawsze dom pełen książek. Magda w pewnym momencie uznała, że ma ochotę zapisać, jak odczuwa świat. Tak, atmosfera domu, w którym się dużo czyta i pisze może ma wpływ na to, że w którymś momencie zaczyna się pisać.
Magda nie chciała i nie poszła, ani moją drogą , ani ojca. Skończyła nauki polityczne, a my oboje jesteśmy polonistami.
Często interpretuje Pani wiersze. Czy córki także?
To jest niemożliwe. Magda byłaby oburzona. Zresztą mówiła mi nieraz, że najlepiej jest wtedy, kiedy potrafimy czytać "normalnie", dla siebie, bez zawodowego interpretowania.
Anna Pilch, literaturoznawca i metodyk, doktor habilitowanym na Uniwersytecie Jagiellońskim, autorka dwóch książek. Jak sama o sobie mówi: "Nie siedziałam w jednym miejscu". Postanowiłem sprawdzić, co oznacza to w jej przypadku.
Łukasz Tomkiewicz: Kiedy zaczęła się Pani praca naukowa? Przeglądając strony internetowe pod kątem Pani publikacji można by powiedzieć, że jest to mniej więcej ostatnie dziesięć lat.
Anna Pilch: W Internecie są zdawkowe informacje na mój temat. Pracuję na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego nie ostatnie dziesięć lat, tylko już prawie trzydzieści. Tyle, że ja jestem człowiekiem niespokojnym. Nie siedziałam w jednym miejscu. Moim seminarium magisterskim było filmoznawstwo u prof. Alicji Helman. Chodziłam wtedy także równolegle na literaturę współczesną. Potem chciałam definitywnie przenieść się na seminarium literaturoznawcze, ale mnie nie przyjęto, bo prowadzący miał już za dużo seminarzystów. Więc zostałam na filmoznawstwie, ale już wtedy miałam pomysł, że ucieknę, co zrobiłam wiele lat później. U prof. Alicji Helman napisałam pracę magisterską, a później doktorską. Gdzieś mniej więcej w 1992 roku przeszłam w końcu na literaturoznawstwo i trafiłam do Katedry Polonistycznej Edukacji Nauczycielskiej. Wynika z tego, że aż kilkanaście lat zajmowałam się filmem. Prowadziłam wtedy filmoznawcze zajęcia teoretyczne, takie jak teoria filmu czy analiza dzieła filmowego. Obecnie uczę studentów interpretacji tekstów literackich, sposobów ich lektury, a także przygotowuję ich do zawodu nauczyciela polonisty.
Napisała i wydała Pani dwie książki: "Kierunki interpretacji tekstu poetyckiego. Literaturoznawstwo i dydaktyka" (Kraków 2003) oraz "Symbolika form i kolorów. O krytyce artystycznej Stefanii Zahorskiej" (Kraków 2004). We wstępie do "Kierunków..." napisała Pani, że jest to książka przeznaczona dla nauczycieli polonistów. Jak Pani ocenia ją z perspektywy kilku lat od wydania? Czy spełnia swoją rolę?
To jest trudne pytanie. W pewnym sensie tak. Naukowe książki na ogół są mało czytywane. Natomiast ta książka ma już drugie wydanie. Pierwsze zostało wydane przez Księgarnię Akademicką, małe wydawnictwo, bo zwykle książki naukowe wychodzą w małych nakładach. Ale pojawiły się sygnały, że jest większe zapotrzebowanie na tę książkę. Dlatego w 2006 roku wyszło drugie wydanie, więc widocznie książka spełnia swoją rolę.
Proponuję w tej książce interpretację tekstów poetyckich w czterech modelach, z wykorzystaniem języka i narzędzi literaturoznawstwa współczesnego. W porównaniu do tego, czym zajmuje się obecnie literaturoznawstwo, szkoła jest zawsze opóźniona. Dlatego, między innymi, ta książka powstała, żeby nauczyciel mógł się dokształcić i zobaczyć, co może z tego wykorzystać w szkolnym nauczaniu, by z jej pomocą wypracował swoje narzędzia interpretacyjne. Czy tak się dzieje - nie wiem.
Na pewno jedną rzecz chciałabym, ażeby nauczyciel wyczytał z tej książki: mianowicie, że to tekst podpowiada swoją strukturą i zawartością, jakie można zastosować wobec niego narzędzia interpretacyjne, która metoda jest najlepsza, najbardziej adekwatna do zrozumienia tekstu. Jeżeli na przykład wiersz Stanisława Barańczaka jest naszpikowany czytelnymi akcentami, które pochodzą z innych tekstów, to automatycznie tekst ten podpowiada nam wybór opcji interpretacyjnej intertekstualnej. Tak się dzieje i w innych przypadkach, kiedy trzeba wybrać inne, odmienne modele interpretacyjne.
Druga Pani książka ("Symbolika form i kolorów") nie podejmuje już tematów czysto literaturoznawczych. Dlaczego postanowiła Pani napisać właśnie taką książkę?
"Kierunki interpretacji tekstu literackiego" była moją książką habilitacyjną. Z kolei zagadnienia poruszone w "Symbolice form i kolorów" były pasmem moich zainteresowań jeszcze przed habilitacją, które odłożyłam w pewnym momencie. Mój doktorat pisany jeszcze na filmoznawstwie dotyczył Stefanii Zahorskiej. Po zdobyciu habilitacji wróciłam do tych zainteresowań. Odkopałam notatki, przejrzałam swoją pracę doktorską.
Stefania Zahorska była bardzo ciekawą osobą, teoretykiem, historykiem sztuki, filmoznawcą. Była jedną z pierwszych osób, które usiłowały stworzyć system estetyczny dla sztuki filmowej, stworzyć warsztat naukowy do dyscypliny, którą potem filmoznawcy zajęli się jako nauką. W latach 20-tych, bo wtedy powstają jej naukowe teksty, takiego warsztatu dla naukowca w ogóle nie było. A ona jako historyk i teoretyk sztuki opisywała film pojęciami plastycznymi, malarskimi, w mniejszym stopniu teoretyczno-literackimi, bo sztuką i malarstwem się zajmowała.
W swoich badaniach zahacza Pani również o tematykę malarstwa, w mniejszym stopniu o film. Czyje obrazy Pani najbardziej lubi, jakie filmy najczęściej ogląda?
Z malarzy bardzo lubię Jana Lebensteina, który porusza w swojej twórczości takie trudne tematy, jak śmierć, przemijanie, starzenie się ciała. Jest to malarz, który pokazuje człowieka i jego wnętrze w bardzo ostrej deformacji, jakiej podlegamy wraz z upływem czasu. To malarstwo zapewnia mocne przeżycia i duże możliwości do refleksji.
Bardzo lubię także Jana Vermeera, malarza z XVII wieku. Vermeer jest malarzem światła, mistrzem. Cały czas mam w pamięci słowa Wisławy Szymborskiej, która napisała kiedyś, że opisywać słowami Vermeera to trud marny i daremny, tego się zrobić nie da.
Na okładce mojej książki "Symbolika form i kolorów" jest fragment obrazu Fernando Botero. To jest kolumbijski malarz współczesny, który tworzy pastisze malarskie. Botero maluje gigantów w formie na granicy pastiszu i groteski. Trochę z przymrużeniem oka, trochę na serio. Obnaża pewne rzeczy nakładając karykaturę na znane dzieła wielkich mistrzów.
Jeśli chodzi o filmy mogę bez przerwy oglądać wszystko Federica Felliniego, może też ze względu na taki dystans i prześmiewczość tego reżysera, który uchwycił problemy ludzkie w postaci groteski i śmieszności. Lubię też kino intymne i francuskie. Jest taka reżyserka Agnes Jaoui, która wyreżyserowała dwa świetne filmy: "Gusta i guściki" i "Popatrz na mnie". Nie jest to może popularne kino, zwłaszcza dla mężczyzn, gdyż jest trochę kobiece. A w ogóle to lubię dobre kino. Uwielbiam "Ojca chrzestnego", mogę ciągle oglądać pierwszą i drugą część.
Jakie ma Pani plany naukowe?
Teraz pracuję nad książką, która będzie na temat polskich poetów współczesnych (oczywiście wybranych) przed obrazami wielkich mistrzów. Znowu połączę literaturoznawstwo i malarstwo. Rzecz dotyczyć będzie ekfrazy, czyli wpisania tematu wyrażonego w jednej sztuce w drugą.
Podam konkretny przykład: Adam Zagajewski, wybitny poeta współczesny, pisze wiersze, które noszą tytuły obrazów wielkich mistrzów. Pisze na przykład o Vermeerze, m. in. O obrazie "Dziewczyna z perłą". Opisuje ten obraz, opisuje kolory, to, co widzi i nanosi na to cały szereg swoich refleksji. Obraz stworzony w języku malarstwa przekłada na obraz w języku poetyckim. Tak samo robi czasami Wisława Szymborska, takim poetą uwrażliwionym na malarstwo był Stanisław Grochowiak. Aleksander Wat dedykował swoje wiersze malarzowi Janowi Lebensteinowi, z którym się przyjaźnił. Rozważają oni ten sam temat, na przykład śmierci. Tyle, że jeden przy pomocy obrazu poetyckiego a drugi w dziele malarskim. Jest to taki rodzaj specyficznego dialogu między poetą i malarzem. To są poeci, dla których ważne jest właśnie malarstwo, stanowiące inspirację do pisania wierszy.
Była Pani kilka lat we Francji. Czym się Pani tam zajmowała?
Pracowałam jako dydaktyk 4 lata ze studentami francuskimi. To było na zasadzie kontraktu, który jest podpisany między Uniwersytetem Jagiellońskim, a Uniwersytetem w Lille. Wyjechałam w 1996 roku, wróciłam w 1999. Prowadziłam tam wykłady, które były taką kompensacją literatury, sztuki, historii polskiej. Uczyłam także języka polskiego na różnych poziomach, zarówno Polaków mieszkających we Francji, którzy już po polsku prawie nie mówią, jak i Francuzów.
W tym czasie w szkole, w liceum w Polsce nie przywiązywało się takiej wagi do interpretowania tekstu, jak obecnie. Zmieniła to dopiero ostatnia reforma (1999 -2001).
We Francji już wtedy był trzystopniowy poziom nauczania podstawowego i średniego (podstawówka, gimnazjum i szkoła średnia). Dlatego różnica w tych czasach była znaczna, bo Francuzi mieli już dobrze wypracowane narzędzia do interpretacji tekstów i umieli dzięki temu je czytać i rozumieć. Może mieli mniejszą wiedzę encyklopedyczną, niż polscy uczniowie, ale z lekturą tekstów literackich nie mieli żadnych problemów. A polscy uczniowie i studenci mają z tym problem w zasadzie do dzisiaj. Także relacje między nauczycielem a uczniem, czy studentem są trochę bardziej partnerskie, bardziej przyjazne.
Ostatnio w Polsce wybuchła dyskusja na temat płatnych studiów dziennych na uczelniach państwowych. Jakie jest Pani zdanie na ten temat, jako osoby mającej ze studentami duży kontakt?
Moim zdaniem takie studia powinny być bezpłatne, bo płaci się za studia zaoczne, niestacjonarne, podyplomowe, płatne są prywatne szkoły. Wydaje mi się, że próba wprowadzenia płatnych studiów wynika z tego, iż nasze państwo nie jest za bogate i szuka pieniędzy gdzie się da. Moim zdaniem szuka nie tam, gdzie powinno. Jest dużo płatnych form studiowania i obecnie jest tak, że właściwie każdy, kto ma pieniądze to może studiować. Jeżeli natomiast student jest świetny w nauce, ale pochodzi z biedniejszej rodziny, to nie stać go na to, żeby płacić za możliwość studiowania. Dlatego forma płatnych studiów dziennych na uczelniach państwowych może eliminować z życia naukowego jednostki bardzo dobre, wybitne.
Należy jednak wziąć pod uwagę, że twórcy tej koncepcji planują wprowadzić rozbudowany system pomocy dla studentów biedniejszych. Tak, żeby to było uderzenie raczej w bogatszych studentów, którzy studiują za darmo na państwowych uczelniach.
Rozumiem, że oni częściowo zrefundują studia tym, którzy chcą studiować, a nie mają tyle pieniędzy? Oby tak było, wtedy taki system byłby dobry. Najważniejsze jest przede wszystkim, żeby ten system był najbardziej korzystny dla zdolnych studentów.
Była Pani żoną Jerzego Pilcha, znanego pisarza, publicysty, dramaturga i scenarzysty filmowego. Nie czuła się Pani jakby w izolacji, w cieniu rosnącej sławy męża?
Z Jerzym Pilchem byliśmy małżeństwem bardzo długo, ale nie było chyba takiej sytuacji. Mieliśmy i mamy wspólny krąg znajomych oraz przyjaciół. Ja nie czułam się i nie czuję w tym wypadku ani w izolacji, ani w cieniu. Nie mam czegoś takiego, że czuję się niespełniona, co zdarza się pracownikom naukowym. Są niespełnionymi pisarzami, poetami, czy ludźmi sztuki, więc zostali naukowcami. U mnie tego nie było nigdy, dlatego też nie było o co rywalizować z pisarzem.
Pani córka, Magdalena Bielska, pisze poezje. Wydała tomik "Brzydkie zwierzęta", za który dostała Nagrodę Iłłakowiczówny (2006). Czy miała Pani duży wpływ na twórczość swojej córki?
Uważam, że rodzice nie mają wpływu na twórczość swoich dzieci. Ale na pewno istnieje coś takiego jak aura, atmosfera domu, środowiska. I myślę, że mogło tak być, jeśli chodzi o Magdę. To był zawsze dom pełen książek. Magda w pewnym momencie uznała, że ma ochotę zapisać, jak odczuwa świat. Tak, atmosfera domu, w którym się dużo czyta i pisze może ma wpływ na to, że w którymś momencie zaczyna się pisać.
Magda nie chciała i nie poszła, ani moją drogą , ani ojca. Skończyła nauki polityczne, a my oboje jesteśmy polonistami.
Często interpretuje Pani wiersze. Czy córki także?
To jest niemożliwe. Magda byłaby oburzona. Zresztą mówiła mi nieraz, że najlepiej jest wtedy, kiedy potrafimy czytać "normalnie", dla siebie, bez zawodowego interpretowania.