Autobus
ze Lwowa zbliża się do Dworca Stryjskiego. Tuż
przed wjazdem kierowca ostrzega:
- Na dworcu grasują złodzieje.
Okradają autobusy wyłącznie na polskich numerach. Wykorzystują
roztargnienie i to, że niektórzy się za rodziną. Jeśli państwo chcecie, mogę wysadzić was zaraz przed
dworcem...
Wszyscy pasażerowie wysiadają wcześniej.
Z liniowego autobusu przesiadam się na miejski,
jadący do centrum. Do niedawna transport zbiorowy we Lwowie stanowiły tramwaje i
autobusy. Ale powiły się konkurencyjne "marszrutki" - prywatne busy
transportowe przystosowane do przewożenia pasażerów. Pomysłowi kierowcy
sprowadzają je z Niemiec i przerabiają na miejscu. Opłata za przejazd jest
trochę mniejsza niż liniami miejskimi, bo wynosi 60 kopiejek (48 groszy) a nie
80. Busy są przepełnione, biorą więcej osób niż powinny. Za to tramwaje, choć
starsze od krakowskich, są w miarę wygodne i czyste. Bilety sprzedaje bezpośrednio
w wagonie pani w fartuszku - oddziera je z rolki nawiniętej na palec. Są też taksówki,
ale mało kto nimi jeździ. Ulice są pełne dziur. Najlepiej trzyma się jeszcze stary,
przedwojenny bruk. Na drogach przeważnie stare łady, tavrie i zaporożce.
Przed ratuszową bramą siedzą kamienne lwy. Wiedzą,
że zawsze tak samo marzy młodość i kwitną bzy.
Trzykondygnacyjna kamienica, która przeżyła
niejedną wojnę i rewolucję. Odnowiona stoi dumnie przy ulicy Łyczakowskiej. Rzeźbione
gzymsy nie straciły na swej świetności. Na dole wmurowana tablica pamiątkowa
obwieszczająca, że tu żył i mieszkał w latach 1924 - 33 Zbigniew Herbert. W dole
widać wieże kościoła św. Antoniego. Tu co niedzielę spotykają się Polacy. Wszyscy
się znają, bo zostało ich tu już niewielu. Po mszy zostają, aby porozmawiać ze
sobą pod kościołem.
W zabytkowej
części Lwowa wiele kamienic jest obecnie remontowanych. Odnawiana jest zwykle
dolna kondygnacja, gdzie ma powstać filia banku, zachodni sklep firmowy lub
punkt sprzedaży telefonów komórkowych. Góra pozostaje odrapana.
Za to rynek powoli zaczyna przypominać centrum zachodnioeuropejskiej stolicy. Ratuszowi,
którego jak przed wiekami strzegą
kamienne lwy, przywrócono świetność. Wokół szyldy z nazwami renomowanych firm. Na
rogu Mc'Donalds a w nim markowo ubrana młodzież. W ogródkach z parasolami można
wypić piwo "Lwiwskie" za 2 hrywnie (1 zł 6000 groszy). W sklepach takie samo "stoi"
po 80 kopiejek lub po hrywni. Dla niektórych ta różnica to dużo, bo to bochenek
chleba na następny dzień.
"Popamiętaj ty si Tońciu! Powiedz Szczepciu,
powiedz, co? To si tobie przyda, bo pamiętaj, że nie bida, ale pieniądz , to nieszczęście,
o!"
W spożywczym ceny zbliżone do naszych, za to produkty z Polski są
droższe. Nasze sery żółte kosztują około szesnastu hrywni za kilo, a swojska kiełbasa
- piętnaście. Za przeciętną emeryturę (około 120 hrywni - 96 złotych) można jej
kupić osiem kilo. Płace także są marne, niewiele lepsze od emerytur. Najgorsze
jest jednak to, że pracownikom zwykle nie płaci się miesiącami. Dostają zaległe
zarobki ratami i czekają na lepsze czasy. Niektórzy jeżdżą po polskie towary do
Przemyśla, gdzie zaopatrują się w hipermarketach.
Alkohol na Ukrainie jest tani. Butelkę wódki można
kupić już za sześć hrywni. Tak samo jest z papierosami.
Na ulicach handluje się gazetami. Są zarówno ukraińskie jak i rosyjskie. Gazeciarze przy
okazji oferują papier toaletowy. W kantorach można wymienić hrywnie na dolary, euro,
funty, ale ciężko znaleźć punkt skupujący złotówki. Przelicznik to 80 groszy za
hrywnię.
"Przyjacielu, co chcesz, to mów, nie ma jak
rozśpiewany Lwów,
Tam, gdy batir sztajerka gra, to nawet stare domy
tańczą, oj, diradi, ra..."
Bazar Halicki tętni życiem, jak co dzień. Słychać
gwar i śmiechy. Na stołach suszone owoce, kwiaty, warzywa, a także pełno
bibelotów dla domu. Kupujący wybierają suszone morele, banany, figi. Co
uprzejmiejsza handlarka da spróbować, czy smaczne. Na Ukrainie można suszyć
dosłownie wszystko. Przysmakiem jest suszona, solona ryba sprzedawana jako
przekąska.
Dalej na stołeczkach siedzą wiejskie kobiety, które namawiają
do kupienia twarogu, śmietany czy mleka.
Staruszka trzymająca w spracowanych, pomarszczonych
dłoniach bukieciki różyczek, nagabuje:
- Weź,pani, za hrywniu. Weź kwiatki za hrywniu.
Po drugiej stronie targu znajdują się stoiska z mięsem, które leży po
prostu na stołach. Nie ma chłodziarek, wszystko odbywa się pod gołym niebem.
Niektórzy, niezrażeni tym, biorą wołowinę lub drób. Jest trochę taniej niż w
sklepach.
ŚREDNIA EMERYTURA - ok. 120 hrywni
PENSJA NAUCZYCIELA - 140 hrywni
PENSJA DYREKTORA SZKOŁY - 160 hrywni
Na lwowskich placach handlowych sprzedaje się również rękodzieło artystyczne:
ręcznie haftowane ludowe bluzki, obrusy oraz drewniane szkatułki. Ludowa
ukraińska bluzka z czerwonym haftem kosztuje około 120 złotych. To nie tak
tanio, ale towar sprzedawany jest głównie zagranicznym turystom. Tak samo jest
z wystawionymi obrazami. Choć one, w porównaniu z tymi przy Bramie
Floriańskiej, są dwa, trzy razy tańsze. Kiedy handlarze słyszą obca mowę,
błyskawicznie podbijają cenę.
"Toczy się walka zacięta, obfity śmierci plon, biją się
polskie Orlęta ze wszystkich Lwowa stron"
Za wejście na Cmentarz Łyczakowski trzeba płacić.
Obcokrajowcy trzy, tutejsi dwie hrywnie. Osoby, które mają tu rodzinne
grobowce, mogą starać się o legitymację uprawniającą do bezpłatnego wejścia na
teren nekropolii. To, co na cmentarzu rzuca się w oczy, to zaniedbane alejki
boczne. Jedynie przy głównym wejściu jest czyściej. Do starych opuszczonych
polskich grobowców chowa się ukraińskich zmarłych. Na płytach nagrobkowych
umieszcza się nowe tablice.
Odnowiony
Cmentarz Orląt Lwowskich jest odwiedzany przez turystów równie często, jak
Łyczakowski. Alejki pomiędzy grobami są uprzątnięte, tablice upamiętniające
poległych odmalowane. Wszystko czeka na uroczyste otwarcie. Jednak spór polsko
- ukraiński w sprawie napisu na Pomniku Chwały nie został jeszcze zakończony.
Na cmentarzu z zadumy wyrywa mnie głos starszej pani, mówiącej jeszcze z
przedwojennym, kresowym akcentem. Prosi o wzięcie listu do Polski i wysłanie do
znajomej do Poznania. Korespondują ze sobą już wiele lat. Dla niej to także
ważny kontakt z krajem ojczystym. Poczta ukraińska nie jest niezawodna i
czasami gubi przesyłki lub dochodzą one do adresata po miesiącu.
"Bo gdzie
jest na świecie tak dobrze jak tu? Tylko we Lwowie!"
Wielkopłytowe osiedle mieszkaniowe w Sichiwie, na
obrzeżach miasta. Budynki z czasów socjalizmu z odrapanymi klatkami schodowymi
i niebezpiecznymi windami przypominają betonowe getto, prawie bez zielni.
Dzieci nie mają wyznaczonych miejsc do zabaw, plączą się miedzy blokami. Na zniszczonych balkonach - anteny
satelitarne.
Największym problemem ukraińskich osiedli jest brak
wody. Pojawia się ona tu tylko rano i wieczorem.
Pomiędzy blokami powstają małe sklepy spożywcze. Taniej
jednak jest w wybudowanym nieopodal hipermarkecie. Setki osób udają się tam na
zakupy.
Po drodze mijają wybudowaną na przyjazd papieża
grekokatolicką bazylikę. Jej kopuły błyszczą, jakby były ze złota. Przed
kościołem odlana z brązu rzeźba ojca Świętego.. w papieskiej mszy dla lwowskiej
młodzieży dwa lata temu uczestniczyło tysiące Ukraińców zgromadzonych wokół
świątyni. Tu wiele osób czeka na powtórny przyjazd Ojca Świętego.
Na ulicach wszędzie słychać ukraińską mowę. Nikt już nie mówi tu po rosyjsku, po
polsku też już prawie nikt.
Lwów powoli podnosi się z zaniedbania. Widać zmiany, ale jeszcze wiele jest do
zrobienia. Czy powróci do przedwojennej świetności...
(Śródtytuły pochodzą z książki "Lwowskie piosenki
uliczne, kabaretowe i okolicznościowe do 1939 roku", J. Habela, Z. Kurzowa)