Ostateczna decyzja należy do ... Babci

Z Elżbietą Lechowicz rozmawia Monika Gołąbek

    W drzwiach witają mnie 3 koty. Wszystkie bure, tłuściutkie, wesołe. Wszystkie zabrane z pobliskiego śmietnika. Tutaj znalazły swój dom. Są bardzo zazdrosne o swoją Panią; Zuzanka do końca rozmowy patrzy na mnie nieufnie.

    Babcia Alina... Ten pseudonim to absolutna fikcja. Wytworna, elegancka i delikatna kobieta, która otwiera mi drzwi zupełnie nie przypomina zgarbionej staruszki siedzącej w bujanym fotelu, z laską w dłoniach i chustką na ramionach. Taki obraz powstawał w mojej wyobraźni podczas lektury Jej "Kalendarza...". Tylko kot jest ten sam. W powietrzu unosi się delikatna woń perfum, pokój spowija półmrok, lekko trącone dzwoneczki wydają tajemniczy dźwięk....
    O swoich "Kalendarzach" opowiadała już wiele razy. A jak wygląda Jej życie teraz, gdy jako pierwsza kobieta zajmuje stanowisko dyrektora programowego Telewizji Kraków? Już za chwilę zapytam Ją o to. Kosztuję zaproponowany mi sok gruszkowy. Piję go po raz pierwszy...


Monika Gołąbek: Jak wspomina Pani swoje dzieciństwo?
Elżbieta Lechowicz: Okropnie. Wychowałam się w domu typowo inteligenckim: mój ojciec był adwokatem, mama miała dwa fakultety i wymagano ode mnie, żebym była najlepszą uczennicą w szkole, a jednocześnie umiała zrobić wszystko w domu. Efekt tego był taki, że jeśli przyszłam do domu z notą dobrą, a nie bardzo dobrą, i chociaż była to najlepsza nota w klasie, słyszałam: "No i co z tego, że nikt nie dostał piątki? Ty powinnaś dostać". Ale byłam rzeczywiście najlepsza i oczywiście z przedmiotów humanistycznych, natomiast z matematyki byłam noga absolutna i nawet nie startowałam do tego; w ogóle mnie to nie interesowało, ale mając noty bardzo dobre z wszystkich innych przedmiotów wiedziałam, że mi to w zupełności wystarczy. Zawsze miałam najlepsze prace z języka polskiego, to jest oczywiste, a poza tym zawsze pasjonowała mnie polityka, filozofia i prawo. I później to właśnie studiowałam, bo ja skończyłam prawo. Natomiast dzieciństwo oczywiście nie dlatego wspominam tak strasznie, ale dlatego, że bardzo wcześnie straciłam matkę. Miałam macochę i jestem z nią w bardzo uprzejmych kontaktach; w dzieciństwie też, ale dzisiaj ona mnie podziwia, a przedtem bardzo mi przeszkadzała.
M.G.: Czy wysokie wymagania Pani rodziców sprawiły, że dziś to Pani stawia takie swoim współpracownikom?
E.L.: Przeszłam różne szczeble, jeżeli chodzi o pracę dziennikarską, ale zawsze jako urodzony Bliźniak byłam dwuzawodowa. Z jednej strony prowadziłam zajęcia ze studentami - mam za sobą 20 lat pracy dydaktycznej, a oprócz tego zawsze zajmowałam się dziennikarstwem. Nie wymagałam zbyt wiele, jeśli od kogoś nie mogłam wymagać. Ale jeżeli trafiałam na osoby takie, o których wiedziałam, że mają "iskrę Bożą", to starałam się wymagać od nich więcej, a jednocześnie otoczyć opieką. Chciałam stworzyć im możliwość rozwoju, bo mam świadomość, że to jest taki zawód. gdzie nie wystarczy być genialnym, ale trzeba mieć jeszcze "windę", która pomoże zrobić karierę. Bez tej windy kariery się nie zrobi, a bez kariery to można nie być dziennikarzem, prawda? Pisanie do szuflady nie ma sensu.
M.G.: A jak wygląda to od 6 października?
E.L.: Zupełnie inaczej. Odkąd zostałam dyrektorem programowym Telewizji Kraków muszę wymagać. To jest trochę jak w wojsku. To taki rodzaj pracy, że każdy błąd jest widoczny na ekranie. Jeżeli polecam, aby w "Kronice Krakowskiej" przegląd prasy był robiony tak i tak, a po raz trzeci jest on robiony w sposób niewłaściwy, to oczywiście muszę wyciągnąć konsekwencje i to nawet dość dotkliwe. Jeżeli w inny sposób tego nie wyegzekwuję, to ja poniosę konsekwencje, a każdy błąd jest widoczny.
M.G.: Czy realizuje Pani zasadę demokracji przy podejmowaniu decyzji; czy jest to burza mózgów, czy raczej to do Pani należy ostatnie słowo?
E.L.: Trzeba to rozdzielić. Jako dyrektor Telewizji - ostatnie słowo należy do mnie, ale zawsze kieruję się opiniami ludzi, którzy "się znają". Jeżeli sprawa dotyczy kultury, to liczę się z opiniami tych ludzi, którzy są specami od kultury i są u mnie na kolegium. Jeżeli dotyczy to innej dziedziny, wtedy będę kierować się tym, co mówią znawcy, ale oczywiście musi być to moja decyzja. Ostatnie słowo należy do mnie, ale zawsze staram się poznać opinie wszystkich i dopiero później podjąć decyzję. Natomiast jeżeli robię program, a jest to program autorski, bo "Kufer Babci Aliny" jest programem autorskim, to tam panuje prawdziwa demokracja: z wszystkimi członkami mojej ekipy jestem po imieniu i kiedy przekraczam próg studia telewizyjnego, to nie jestem już panią dyrektor - wtedy operator zna się na tym, żeby obraz był dobry, kierownik produkcji zna się na czymś innym, redaktor programu zna się jeszcze na czymś innym, a scenograf będzie decydował o tym, jak ustawić kwiatki, lampę, czy coś innego. A ja tylko i wyłącznie życzę sobie żeby kolejność była taka, a nie inna, żeby były takie, a nie inne tematy -ja o tym decyduję, ja wybieram, ja ustalam, i ja to po prostu realizuję. I tam rzeczywiście jest demokracja. Chyba nawet czasami za bardzo.
M.G.: Całość czy odcinki - jak powstaje "Kufer..."?
E.L.: Wygląda to w ten sposób, że w ciągu najbliższego programu, który będę nagrywać w piątek to - jak zwykle - powstaną dwa odcinki, na dwa tygodnie. Tym razem gościem w jednym programie będzie wojewoda Masłowski i będzie to wywiad o sprawach zupełnie osobistych, żeby pokazać społeczeństwu ludzkie oblicze władzy. Moim celem jest, żeby ten człowiek nie był tylko wojewodą, ale również taką OSOBĄ, która nie lubi herbaty - woli kawę, albo nie znosi, kiedy żona jest uczesana tak, a nie inaczej, albo lubi kosić trawę, ale nie znosi zmywać naczyń -ma jakieś tam słabości: krzyczy, złości się, i wtedy ludzie widzą, że jest to taki sam człowiek, jak każdy inny. I musi "robić siusiu", jak ja to nazywam; a nie jest to jakiś postument. Staram się pokazywać tych ludzi w taki właśnie sposób. I tak przedstawiłam i rektora, i profesora Zoila, i Prezydenta Miasta Krakowa, i różnych ludzi, którzy coś znaczą w tym mieście i w tym kraju.
M.G.: Zanim jednak rozpocznie się rozmowa dużo czasu spędza Pani na przygotowaniach. Gdzie kieruje Pani swoje kroki po przyjściu do studia?
E.L.: Kiedy przychodzę, to idę do charakteryzatorni, charakteryzatorka pyta mnie, w co będę ubrana. Moja stylistka ma przygotowane rzeczy i pyta mnie o kolory. Ja mówię najczęściej, że tego nie ubiorę, bo mi się nie podoba, po czym ona mówi, żebym TYLKO przymierzyła i później różnie to wygląda. Następnie charakteryzatorka w zależności od tego, co mam na sobie, jaki jest dzień czy jakiego mam gościa - czy będzie to na przykład biskup, czy Jan Kanty Pawluśkiewicz: to jest inna konwencja, inny strój, inny wygląd - robi mi makijaż, a w tym czasie najczęściej przyjeżdża ekipa z Krzemionek. Zawsze przyjeżdżam wcześniej do Łęgu i pytają mnie, co dzisiaj mamy w programie. Kierownik produkcji pilnuje, żeby wszystko było dograne na trasie pomiędzy mną a studiem, redaktor programu spisuje po kolei, co ma być pierwsze: czy "Dzień dobry", czy zaczynamy na przykład od wywiadu, a ja mówię: "Nie - nagramy sobie najpierw "Dzień dobry" i "Do widzenia"", a potem nagramy jakiś inny fragment. Potem dopiero nadchodzi godzina przyjazdu gościa, wtedy zmieniamy plan, nagrywamy rozmowę i przechodzimy do czegoś innego. Ale to wcale nie znaczy, że to ma być w takiej kolejności, bo można to dowolnie pozmieniać i zazwyczaj zmienia się kolejność tego wszystkiego. Potem przychodzi scenograf, pyta mnie, czy mam jakieś uwagi i jakie mają być gadżety. Ustawiają kamery, regulują światła i zazwyczaj ktoś, kto jest na planie, siada na moim miejscu, by wszystko prawidłowo nastawić. Mówią mi, że już jest wszystko przygotowane, ja przychodzę do studia, mówię: "Dzień dobry. Możemy zaczynać?" - Wszystko gotowe, główka wyżej, kamera start...
M.G.: A więc chce Pani przedstawić swoich rozmówców jako ludzi, którzy pomimo tego, iż zajmują wysokie stanowiska mają swoje słabości, gorsze dni.... Są autentyczni, bywają zagubieni i bezradni jak zwykły, przeciętny człowiek?
E.L.: Pragnę pokazać, że ludzie, którzy mają władzę, są tacy sami jak my. Pamiętam, że kiedy chodziłam do szkoły, to wydawało mi się, że nauczyciel to bożek, zupełnie daleki, i nie wyobrażałam sobie, że może on mieć jakieś słabości. Wiem, że często tak właśnie postrzegana jest władza. Pokazanie ich jako zwykłych ludzi, z wadami i zaletami, a nawet ukazując komiczność sytuacji, w których się znaleźli, procentuje. Było takie wydarzenie: gościłam rzecznika prasowego Policji, który opowiadał, jak gotował pierogi w Warszawie, a nigdy w życiu tego nie robił. Miał tylko jeden sprzęt, a mianowicie czajnik z gwizdkiem i po wyciągnięciu tego gwizdka powciskał tam mrożone pierogi. To był powód, dla którego nie został rzecznikiem prasowym generała Papały, co być może uratowało mu życie. Po ugotowaniu tych pierogów wiedział już, że nie nadaje się do tego, by mieszkać w Warszawie bez żony, która mu podaje pantofle. Został tu, w Krakowie, a ludzie potem wydzwaniali mówiąc, jaki on jest cudowny, jaki słodki. I to policjant - policjant, którego człowiek obawia się wewnętrznie. Staram się pokazywać ich ot tak, po prostu, normalnie.
M.G.: Jak to się stało, że po skończeniu studiów nie podjęła Pani pracy zgodnej z Pani wykształceniem? Jak rozpoczęła Pani karierę dziennikarki?
E.L.: Dziennikarstwo zawsze było moją pasją. Kiedy ukończyłam studia prawnicze chciałam pójść na dziennikarskie, a takie były tylko w Warszawie. Niestety głównie z powodów rodzinnych nie zrobiłam tego, bo miałam macochę, od której dowiedziałam się, że nikt nie będzie finansował moich dodatkowych studiów. Nie było wówczas żadnych zaocznych, czy wieczorowych. Nie pozostało mi nic innego, jak pójść do pracy i utrzymywać się samej a jednocześnie próbować swoich sił w dziennikarstwie. Zaczęłam od drobiazgów, aż doszłam do kierowania wielkimi magazynami. Jestem autorką 22 książek o nakładzie ponad 3 mln egzemplarzy, napisałam mnóstwo - już sama nie wiem czy setki, czy tysiące - artykułów; w tym momencie nie piszę, bo podpisałam kontrakt menedżerski, że będąc na tym stanowisku nie będę pracować dla konkurencji. I w tym momencie już cierpię, bo brakuje mi tego pisania. Moje wchodzenie w dziennikarstwo było procesem długotrwałym: najpierw starałam się zdobyć jak najwięcej wiedzy. Teraz wiem już, że dobrze robiłam, ponieważ aby swobodnie operować piórem trzeba posiadać dużo wiedzy na te tematy, na które chce się pisać. Mnie poszło to dość szybko i dość łatwo. Sukces miałam od pierwszego podejścia i tak mnie to rozbestwiło, że teraz nawet listów nie piszę, bo mówię, że ja tylko za pieniądze mogę pisać.
M.G.: Czy zmiany, jakie możemy zaobserwować w Telewizji Kraków, na przykład zdecydowane przeobrażenie "Kroniki", to Pani pomysły, czy też były one zainicjowane przed objęciem przez Panią tego stanowiska?
E.L.: Nie. W momencie, kiedy zostałam dyrektorem programowym nastąpiła zmiana na stanowisku dyrektora "Kroniki"; ta zmiana była konieczna pomimo tego, że poprzedni kierownik jest bardzo dobrym dziennikarzem, doświadczonym, wręcz genialnym człowiekiem, ale wpadł on w rutynę i nie wyobrażał sobie już, że w "Kronice" może być inaczej. Został przeniesiony na stanowisko dyrektora w Łęgu, natomiast szefem "Kroniki" został młody dziennikarz, bardzo zdolny, który ma głowę otwartą na wszystkie pomysły. Teraz wszystko się zmieniło: jest kilka kronik w ciągu dnia, inna jest scenografia, która wcale nie była prosta do zrobienia; poprzez zmianę wyglądu prezenterek informacji, zachowanie i ruch pogodynek, wprowadzenie fleszu, gdzie wiadomości mają być bardzo szybko mówione, a pan prezentujący "Sport" powinien być ubrany w koszulkę polo, a nie marynarkę. Nie mamy jeszcze pełnego sukcesu, ale to zmienia się z dnia na dzień. Efekty są dziełem wielu ludzi, którzy na nie pracowali. Jest to jednak moja decyzja jako dyrektora programowego, że "Kronika", wymaga odświeżenia, jak wszystko zresztą - moda się zmienia, a "Kronika" od 20 lat była taka sama.
M.G.: Wszystkie zmiany mają jakiś cel. Czy jest nim pozyskanie większej ilości telewidzów?
E.L.: "Kronika" ma większą oglądalność niż "Wiadomości". Takie badania zostały przez OBOP przeprowadzone i osiągnęliśmy wynik po prostu rewelacyjny. "Kronika" ma więcej widzów niż wiadomości "Polsatu". Poza tym ilość reklam emitowanych na innych pasmach w stosunku do "Kroniki" świadczy o tym, jak wielu ludzi ogląda ją i ceni. Ponadto Telewizja Kraków ma ośrodki lokalne, na przykład w Kielcach, i dlatego istnieje "Kronika Świętokrzyska". To jest wielkie osiągnięcie, bo oni walczyli o to przez całe lata, a ja stworzyłam tam redakcję, dałam im dobrego kierownika i możliwości. Pomagamy im, ale myślę, że w najbliższej przyszłości powstanie tam samodzielny ośrodek. Mamy redakcję w Wadowicach, mamy w Oświęcimiu, Nowym Sączu, Tarnowie, Zakopanem. Część tych redakcji powstała teraz - są nowe, czynne od niedawna, a powstały po to, aby przekazywać news-y ze wszystkich tych regionów, żeby były to informacje świeże. Będziemy to kontynuować, bo życie miejscowości, w której mieszkasz jest dla ciebie najważniejsze.
M.G.: Praca jest Pani pasją. Ale czy nie uważa się Pani za pracoholiczkę? Nie marzy Pani o tym żeby wyjechać na przykład na 2 tygodnie daleko stąd i nie myśleć o obowiązkach?
E.L.: Tak. Od czasu do czasu tak robię, ale 2 tygodnie to za długo. Po 10 dniach dostaję obłędu i muszę wracać do pracy. Myślę, że 10 dni to jest właśnie ten czas, który mi wystarcza, aby się zregenerować. Ponadto posiadam pewną umiejętność, w moim zawodzie fantastyczną, to znaczy: kiedy wsiadam do samolotu - byle jakiego -przestaje dla mnie istnieć rzeczywistość, w której żyję i myślę wyłącznie o przyjemnościach, które mnie czekają. Wtedy po 5, 6 dniach odradzam się i jestem gotowa pracować po kilkanaście godzin, bo mój czas pracy jest nienormowany. Niestety nie zawsze można wyjechać, kiedy się chce, ale staram się robić to zawsze 2 razy do roku.
M.G.: Gdzie najchętniej?
E.L.: Wolałabym nie do Afryki, bo byłam tam już kilkakrotnie i wydaje mi się, że nie ma przede mną tajemnic, a jaki to będzie kraj?..... Nie potrafię w tym momencie odpowiedzieć, ale zakochana jestem w Grecji i tam mogę wracać zawsze.
M.G.: Czy jest w Pani charakterze cecha, której Pani nie lubi i chciałaby ją zmienić?
E.L.: Owszem, są cechy, których nie lubię, ale nie mam zamiaru nad nimi pracować, bo jestem na to zbyt leniwa, lub też wiem, że nie uda mi się ich zmienić. Lubię na przykład chodzić bardzo późno spać, a nie lubię wcześnie wstawać. Natomiast jestem aktualnie zmuszona do bardzo późnego kładzenia się spać, ponieważ impreza zaczyna się o 21.00 bardzo daleko od Krakowa, a ja powinnam tam być, chociaż rano muszę wstać do pracy. Tego nie da się zmienić, bo leży to w mojej naturze. Natomiast chętnie zmieniłabym coś innego: nie umiem odmawiać w sposób kategoryczny. Wolę raczej powiedzieć: obawiam się, że nie będę mogła ci pomóc, że to nie będzie możliwe. A jestem do tego zmuszona, bo pracuję z ludźmi o bardzo silnych charakterach, więc nie mogę wykazać żadnej słabości - muszę być zdecydowana: "Absolutnie to nie wchodzi w rachubę i sprawa jest zamknięta". Cierpię okrutnie, kiedy muszę to robić, bo to jest sprzeczne z moją naturą. Lubię bowiem zostawiać sobie furtkę.
M.G.: A czy nie jest to związane z Pani znakiem zodiaku?
E.L.: Tak. Jest to zdecydowanie związane z moim znakiem zodiaku, ponieważ jestem spod znaku Bliźniąt. Nawiasem mówiąc: ludzie zajmujący się dziennikarstwem, mediami, to zazwyczaj są Bliźniacy. Jest to bowiem znak dziennikarzy, ludzi, którzy mają łatwość nawiązywania kontaktów z drugim człowiekiem, jest to znak powietrzny. Ludzie ci posiadają bardzo szerokie zainteresowania, a dziennikarz musi takie mieć. Jednocześnie jest to dwoistość natury - zawsze chce się mieć możliwość jakiegoś manewru.
M.G.: A czy ja, będąc Skorpionem, mam jakieś szanse...
E.L.: Ważny jest jeszcze ascendent....
M.G.: ....Panny.....
E.L.: Ma Pani bardzo duże szansę, bo Panna zbliżona jest do Bliźniaka. Panna i Bliźniak to znaki podobne - czasem jest to ważniejsze niż sam znak, czasem ma to większy wpływ. Ja mam Wagę, która powoduje, że się waham. Natomiast jako Skorpion ma Pani ogromne szansę osiągnięcia w życiu bardzo dużo, bo ludzie spod tego znaku są bardzo uparci, zdecydowani, bywają okrutni i po trupach będzie Pani dążyć do celu. A w tym zawodzie inaczej się nie da.
M.G.: Dziękuję Pani za rozmowę i życzę zrealizowania wszystkich planów
E.L.: Ja również dziękuję i życzę powodzenia.



rozmawiała Monika Gołąbek

Powrót

Strona Główna STUDIUM@WWW (wydanie nr 4) - Gazety Internetowej Studium Dziennikarskiego.