![]() |
WOJCIECH ZAMARLIK PRAKTYK I TEORETYK W JEDNEJ OSOBIE |
|
Czy kariera naukowa była Pana najlepszym wyborem, skoro zajął się Pan polityką? To był najmądrzejszy wybór w życiu, by zostać ekonomistą-badczem. Zawsze interesowałem się ekonomią polityczną, czyli zagadnieniami związanymi ze sferą gospodarki. Jeśli wiemy, jak ona funkcjonuje, to myślimy potem, jak to zmienić na lepsze. Z tego powodu zająłem się polityką gospodarczą. Trzeba konfrontować nabytą wiedzę teoretyczną z praktyką. Ktoś kiedyś powiedział: "...skoro wiesz, to rób". Niewiele osób o tym wie, ale zanim podjąłem pracę w rządzie kilkakrotnie odmówiłem. Podjąłem właściwą decyzję we właściwym czasie. Jako polityk gospodarczy jestem bardziej badaczem niż decydentem. Stąd moja aktywność jako wykładowcy, eksperta, doradcy i publicysty. Porozmawiajmy teraz o ekonomii. Czy spadek inflacji, umocnienie pieniądza, wzrost dochodu narodowego są najważniejszymi Pana sukcesami w okresie piastowania stanowiska ministra finansów i wicepremiera? Za najważniejszy swój sukces uważam wprowadzenie polskiej gospodarki na ścieżkę wysokiego tempa wzrostu gospodarczego, choć ostatnio został on niepotrzebnie spowolniony. Innym osiągnięciem było członkostwo w OCED. Gdyby w Polsce była recesja, gdybyśmy nie realizowali reform strukturalnych, to nie byłoby tego członkostwa. Myślę, że to nie był najgorszy okres. Czy zbyt liberalna polityka importowa niszczy polski small business? Jest on bardzo istotną działalnością gospodarczą w państwach Unii Europejskiej. Także nie od dziś wiadomo, że jest on podstawą polskiego dochodu narodowego i zatrudnienia. Czy nie jest on lekceważony w Polsce kosztem importu i rozwijającego się obcego kapitału - na dodatek kosztem polskich przedsiębiorców? Niepokoi mnie to, że tego typu rozumowanie dosyć się w Polsce upowszechnia, zwłaszcza w ostatnim okresie. Wiele osób mnie właśnie o to pyta - samorządowcy, przedsiębiorcy i lokalni politycy gospodarczy. Uważam, że otwarcie na konkurencję międzynarodową, a także dopływ kapitału zagranicznego poprzez inwestycje bezpośrednie długofalowo sprzyja rozwojowi gospodarczemu. Mogą być jednak sektory przemysłowe i okresy czasu, kiedy jest to bardzo niekorzystne. Na przykład ostatnio dotyka to drobnego handlu, który widzi zagrożenie ze strony wielkich sieci handlowych super- i hipermarketów. Dla ratowania sytuacji można wprowadzić działania protekcjonistyczne i blokować metodami politycznymi i administracyjnymi dopływ kapitału do wielkiego nowoczesnego handlu. Moim zdaniem nie należy jednak tego robić. Trzeba natomiast tworzyć lokalne programy rozwoju regionalnego i alternatywne możliwości dla małej i drobnej przedsiębiorczości, szczególnie tam, gdzie nie wytrzymuje ona konkurencji. Musi to być oczywiście podporządkowane ogólnej koncepcji rozwojowej i procesowi ogólnospołecznemu, a nie partykularnym grupom. Czym Pan się zajmował w Światowym Instytucie Badań Rozwoju Gospodarczego? Co zadecydowało, że wygrał Pan konkurs, rywalizując z 50. kandydatami z całego świata? Właśnie tam pracowałem nad projektem, którego efektem jest moja nowa książka. Mogę tylko przypuszczać, co przesądziło o moim zwycięstwie, ale czym kierowali się decydenci - nikt mi do końca nie powiedział. Byłem naukowcem, który przychodził z pozycji wicepremiera i ministra finansów, i to z tak ważnego państwa jak Polska, i w tak ważnym okresie. Dla nich było ważne, żeby była to osoba, która zna się nie tylko na teorii, ale ma także doświadczenie praktyczne. Na jakich odbiorców nastawił się Pan pisząc i publikując najnowszą książkę pod tytułem "Od szoku do terapii" - bardziej na wykładowców czy na studentów? Odbiorcami mojej nowej książki są studenci. Napisałem ją po angielsku, a to jest polskie tłumaczenie. W początkowej fazie jej pisania widziałem przed oczyma głównie zagranicznych studentów, również tych w Chinach i państwach poradzieckich. Wiem, jak duża jest ich wiedza i niewiedza na temat postsocjalistycznej rzeczywistości i transformacji gospodarczej. Doszedłem jednak do wniosku, że ta książka musi być także dostępna dla polskich studentów. Uzmysłowiłem sobie, że gdy mówię do studentów ekonomii, to są na sali ludzie, którzy już nie wiedzą kim jestem. Kiedy ja odpowiadałem za politykę gospodarczą w Polsce, a już na pewno wtedy, rozpoczynała się transformacja, oni byli w ogólniaku albo jeszcze w podstawówce. Na dyskusji z nimi, a nie z ich profesorami, szczególnie mi zależy. Uważam, że studenci są bardziej otwarci na racjonalną dyskusję o tych trudnych tematach. Profesorowie swoje już wiedzą i nie są skłonni zmieniać swoich poglądów. Jakie więc nowe rozwiązania, w swojej nowej książce, może Pan jeszcze zaproponować, będąc już autorem około 300 publikacji o tematyce gospodarczej? Ta książka jest wielowątkowa. Stanowi kompendium wiedzy, którą nabyłem przez wiele lat. Poprzednie publikacje odnosiły się do poszczególnych problemów badawczych. W nowej książce można znaleźć odpowiedź na pytanie, jak ukształtować reformy strukturalne, instytucjonalne w krajach przechodzących transformację gospodarczą. Napisałem ją w oparciu o doświadczenia zebrane w trakcie postkomunistycznej transformacji. Sądzę, że jest to podejście nowe, gdyż próbuje łączyć podejście opisowe z aplikacyjnym, czyli normatywnym. Chyba to i bogata warstwa analityczna powinna spodobać się studentom, gdyż jest to niezła ściągawka. Takiej masy danych statystycznych dla wielu krajów i wielu problemów z tak długiego okresu czasu w jednym miejscu nie ma. Właśnie - ma Pan styczność ze studentami z różnych krajów. Czy sądzi Pan, że my, Polscy studenci, powinniśmy się czegoś uczyć od zagranicznych kolegów? Różnice między polskimi studentami, a na przykład słuchaczami z Yale są mniejsze niż między słuchaczami polskimi i ich kolegami z Turkmenistanu czy Uzbekistanu, z którymi taż mam kontakt. W tych krajach za studia się płaci, więc studenci muszą być lepiej zorganizowani. Oni muszą łączyć umiejętność studiowania z zarobkowaniem i uzyskiwaniem stypendiów. Z tego powodu wymaga się od nich innych cech niż od polskich studentów. Chciałbym zaznaczyć, że ze studentami miałem cały czas kontakt, nawet wtedy, gdy byłem wicepremierem. Studenci zagraniczni nie są w czymś lepsi od naszych, za wyjątkiem wykorzystywania technik ilościowych. Mają niebywała swobodę poruszania się w środowisku komputerowym ze względu na łatwy dostęp do niego i jego powszechność. Jak Pan ocenia szansę absolwentów ekonomii w sytuacji prawdopodobnej integracji z Unią Europejską? Nie mam tu absolutnie żadnych obaw. Sądzę jednak, że ekonomiści to jest taka profesja, że zajęć im nie zabraknie. Integracja europejska stwarza im dodatkowe szanse, pod warunkiem, że będą otwarci i dynamiczni. Jeśli studiów nie potraktują się jako czegoś, co się kończy w momencie uzyskania dyplomu. Jeśli nieustannie będą wykorzystywać szansę kształcenia. Powiem nawet, że moim wielkim osiągnięciem, choć wiem że może mi pan zarzucić zarozumiałość - jest właśnie to, że jestem ekonomistą-badaczem. To jest fascynujące życie, choć jest ono męczące i stresujące. Jestem wiecznym studentem i nadal studiuję, bo co chwila pojawiają się nowe problemy. Nie boję się nikogo, ani z Unii Europejskiej, ani ze Stanów Zjednoczonych. Nie wolno stanąć w miejscu... ...tylko brać byka za roki i po prostu walczyć. Studenci uczelni ekonomicznych mają mniej powodów do obaw, w porównaniu ze studentami innych uczelni. Politycy zatroszczą się, by zajęć im nie brakowało. Z kolei studenci innych kierunków mogą spotkać się z nadwyżką podaży osób szukających pracy. O jakich studentów Panu konkretnie chodzi? O studentów medycyny i niektórych kierunków technicznych. A czego Pan życzyłby młodym ludziom w zbliżającym się nowym wieku? Żeby mieli ciekawe życie i jak najszybciej mogli przestać zajmować się transformacją. Dziękuję bardzo za rozmowę |
||
powrót |