![]() |
MAGDALENA KUŹDZIAŁ FIOLETOWE DRZEWA, CZYLI MONET Z BIBROSKÓRU. |
|
Jest Pan malarzem prawie od zawsze. Jak to się stało, że zainteresował się Pan malarstwem? Hmm...nie pamiętam, ale pierwszą wystawę miałem już w szkole podstawowej. Na koniec roku szkolnego zorganizowali mi ją koledzy. Potem bez egzaminu zostałem przyjęty do Liceum Plastycznego... Nie skończył Pan tego liceum. Dlaczego zmienił Pan kierunek kształcenia na tak diametralnie różny? Czy fascynacja sztuką nie była aż tak silna? Zawsze byłem niespokojnym duchem. Zaliczyłem dwa lata w Liceum Sztuk Plastycznych w Krakowie, ale ostatecznie skończyłem szkołę średnią o profilu budowlanym i pracowałem 35 lat w biurze projektów Biproskór. Jak tam potoczyła się Pana kariera? Zaczynałem na najniższym stanowisku - kreślarza. Z moim wykształceniem, szczytem kariery było stanowisko młodszego asystenta, ale mnie udało wspiąć się znacznie wyżej. Sam musiałem doczytać wiele technicznych rzeczy, ale w efekcie jako jedyny bez wyższego wykształcenia osiągnąłem stanowisko kierownika zespołu. Ze swoim średnim wykształceniem miałem pod sobą aż cztery osoby z wyższym. W życiu nie ma nic za darmo. Czy zdradzi nam Pan, jakie były koszty tego sukcesu? Owszem - nie mam nic za darmo. Moje koszty, to choroby: wrzody na żołądku i dwunastnicy. Dojście to takiego stanowiska kosztowało mnie dużo nerwów, wysiłku i pracy. Zarzucił Pan malarstwo i zamienił na pracę projektanta. Czy talent plastyczny pomógł Panu w pracy? Tak! Żyłka malarska bardzo mi pomogła. W Biproskórze projektowałem instalacje sanitarne i wentylacyjne dla przemysłu skórzanego. Taka wentylatornia ma kilkanaście metrów na kilkanaście, całe pomieszczenie, a narysować rysunek techniczny aby się wszystko mieściło, to nie takie proste. Nie rysowałem, jak koledzy, aż tak dokładnie, robiłem miękki, plastyczny szkic, dawałem do rozrysowania i bardzo często okazywało się, że wszystko pasowało. Wystawiałem też swoje prace. W holu zawsze stała sztaluga z jakimś moim płótnem. Większość ludzi chwaliła...- w oczy, bo za plecami, to nie wiem. Taka prezentacja moich prac pozwała wyczuć, co się ludziom podoba. Pracował Pan zupełnie inaczej niż koledzy, niekonwencjonalnie. Jak więc był Pan przez nich odbierany? Każdy kreślarz ma we krwi malowanie, w końcu dlatego idą na architekturę. W biurze założyłem pierwsze koło plastyczne - wraz z kolegami malowaliśmy, urządzaliśmy wystawy i wyjazdy. Lubili mnie. Powróćmy jednak do teraźniejszości i Pana dzisiejszych pasji. Jakie są Pana upodobania malarskie? Lubię całe okresy malarskie, impresjonistów, postimpresjonistów, ekspresjonistów i kapistów. A ulubieni malarze: Fałat, Monet, Manet, Janiak, Szancenbach, Rzepiński. Czy wymienieni malarze i kierunki malarskie miały istotny wpływ na Pana twórczość? Staram się w swojej pracy pozostać indywidualistą, choć czasami malowałem trochę pod kogoś. Raczej mam własny styl i tego się trzymam. Czasem potrafię zaskoczyć. Wtedy ludzie mówią: "nie wiedziałem, że ty tak potrafisz." Zaskakuje Pan, jak Salvadore Dali. Co Pan myśli o jego malarstwie? Salvadore Dali? Podziwiam go za wizję świata, koncepcję, wyobraźnię, ale nie jest to malarstwo, które mi odpowiada, które chciałbym naśladować, czy które inspirowałoby mnie. Ma zupełnie inny charakter. Dali, tak jak Picasso, to artysta ceniony, ale mnie takie malarstwo nie odpowiada. Dla mnie ważniejszy jest kolor, plama barwna, jak u impresjonistów. Jakie więc jest Pana malarstwo? Maluję w jasnych, żywych barwach, co zresztą widać na moich obrazach. Nie maluję ludzi, nie lubię portretów i szczerze - boję się ich. To taki niewdzięczny temat. Dobry był w tym Wyspiański, choć nie chciałbym, żeby to on namalował mój portret. Jego portrety faktycznie oddawały psychikę ludzi. W portretach trzeba być dobrym, one są przede wszystkim psychologiczne., nie można nic upiększać lub retuszować, bo to już nie jest portret. Co Pana inspiruje? Budowle. Kocham architekturę, piękno budowli, pejzaże, martwą naturę. Czasem rysuję ludzi, ale zakreślam tylko sylwetki plamą. Nie zaznaczam twarzy. Oni stanowią tło, atmosferę obrazu, czasem wnoszą ruch. Jakie techniki malarskie Pan lubi? Akwarele, pastele, olejne, temperę. Pracownia, to moje królestwo, maluję na różnych materiałach, czasem nawet na płótnie, takim, jak worek. Trudniej jest malować akwarelami niż olejnymi. Uwielbiam akwarele, choć wśród ludzi tak się utarło, że akwarele, to obrazki, a olejne, to dopiero prawdziwe obrazy! Ludzie wolą olejne obrazy. Takich więcej sprzedałem Techniki akwareli ciągle się uczę, jest najtrudniejsza: jak już się zrobi jakąś plamę, jakąś kreskę - nic nie da się zamazać, zmienić, czasem tylko uda się coś podretuszować. A olejne? Tu zawsze można podmalować, zamalować, rozjaśnić. Ostatnio przemalowuję moje olejne obrazy, zmieniły się gusta i trochę zmieniam kolory i cienie. Sam robię ramy do moich obrazów, restauruję stare, obrazy nabierają w nich zupełnie innego wyrazu. Jak inni odbierają Pańską sztukę? Jako realistyczną, chociaż nie jest to nigdy kopiowanie natury. Wazne jest wrażenie, tak jak się ją widzi. Dla mnie ważne są kolory. Ludzie często nie rozumieją, jak drzewo może być fioletowe, skoro ma zielone liście - jak tak je widzę. Obraz trzeba stworzyć, czasem w kompozycji zmieniam kolorystykę, przesunę jakiś element z lewej na prawą, aby osiągnąć swój cel. Obraz musi wyrażać uczucia - nie powinien być fotografią. W efekcie wychodzi to bardzo realistycznie, ale najważniejsze jest, aby oddać charakter, nastrój miejsca, chwili. A krytycy? Jak Pana oceniają? Krytycy szufladkują. Mnie też pewnie by zaszufladkowali, gdyby moje obrazy były tak popularne, jak chociażby Kossaka. Malarz maluje różnymi stylami. Interesują go różne tematy, ale wystarczą trzy dobre obrazy w jednym stylu, np. impresjonistyczne i już zrobią z niego impresjonistę. Nie lubię przymusu i maluję tak, jak chcę i umiem. Czy ma pan dzieło, z którym jest Pan związany emocjonalnie? Jestem bardzo zżyty z moimi obrazami. Jestem ich ojcem. Kiedy któryś sprzedaję, ciężko mi się z nim rozstać, ale trzeba, bo niedługo w ogóle nie miałbym tu miejsca. Są takie tematy, do których powracam, np. ul. Szpitalna. Za każdym razem ujmuję ją inaczej. Lubię i jestem zafascynowany Kazimierzem nad Wisłą (mam cały cykl). Piękne tematy są w Lanckoronie, ale ta mniej mnie zadziwiła, może dlatego, że jeżdżę tam od dziecka. Czy jest Pan "samotnym" malarzem, czy może należy Pan do jakiegoś stowarzyszenia? Od wielu lat jestem członkiem Stowarzyszenia Plastyków Nieprofesjonalnych. Zauważono tam mój dynamizm i wybierano na różne stanowiska. Nawet teraz, gdy nie mam czasu chodzić na zebrania, wybrali mnie zaocznie do sądu koleżeńskiego. Czy często wystawia Pan swoje prace? Miałem dużo wystaw zbiorowych i indywidualnych. W zeszłym roku było ich chyba osiem. Nie jeden artysta nie miał tylu przez całe życie! Jak Pan widzi swoje życie, patrząc wstecz? W życiu robiłem różne rzeczy. Jeździłem na nartach, łyżwach, grałem w kosz i siatkówkę, choć z moim wzrostem było ciężko. Jednego bym chciał: urodzić się jeszcze raz i mieć takie możliwości, jak dzisiejsza młodzież. Dawniej było trudniej, żadnych klubów i tym podobnych rzeczy. Jak przyjęli mnie do juniorów Wisły, to było coś! Wszyscy koledzy mi zazdrościli! Grałem w "Zośkę" i nawet pobiłem rekord, obchodząc z nią całe boisko Wisły. Grywaliśmy też w "Cymbergaja". Ostatnie pytanie: czy w sztuce talent jest najważniejszy? Malarstwa można się nauczyć, ale bez talentu dochodzi się tylko do pewnego pułapu. Żeby być naprawdę dobrym, trzeba mieć talent i być wytrwałym. Malarstwo, to jak gra na fortepianie - praca, praca i jeszcze raz praca, żmudne godziny ćwiczeń codziennie. Talent jest potrzebny, aby obraz żył, a nie był tylko dobry technicznie. Ważne są materiały, ich jakość, dobór techniki. Ja , po tylu latach doświadczeń, wiem, gdy widzę temat, w jaki sposób go ująć i jaką techniką. Olejnymi, pastelą, akwarelą, by oddać go jak najlepiej i jak najpełniej. Każdą z tych technik, ten sam motyw wygląda inaczej. Uczyłem kiedyś malarstwa - zawsze powtarzam: nie można malować, gdy się nie widzi. Najpierw trzeba się nauczyć patrzeć! Dziękuję za rozmowę. |
||
powrót |