W obecnym roku na szkolnym terenie dawnego województwa krakowskiego działa 14 klas wyrównawczych, w których uczy się 52 uczniów.
Wybiegli z sali równo z dzwonkiem. Nauczycielka historii Wanda Lubas siada za biurkiem i wpisuje do dziennika temat zajęć. Nie ukrywa zmęczenia.
Lubię ich - mówi - ale wolę mieć kilka lekcji w klasach trzydziestoosobowych niż jedną godzinę z nimi. Ani chwili nie usiedzą spokojnie.
IV f liczy dziewięciu uczniów. Mają po dziesięć, jedenaście lat - jak inni czwartoklasiści. Razem są dopiero od kilku miesięcy, od początku roku szkolnego. Wcześniej chodzili do innych klas, nawet do innych szkół. Wymaga się od nich mniej. Wszyscy mają orzeczenia z poradni psychologiczno-pedagogicznej, potwierdzające zmniejszone wymagania.
Klasy takie jak IV f, tworzy się na podstawie ministerialnego zarządzenia w sprawie udzielania uczniom pomocy pedagogicznej i psychologicznej. Inną formą tej pomocy jest tworzenie klas i świetlic terapeutycznych oraz zajęć specjalistycznych: korekcyjno-kompensacyjnych, logopedycznych, socjoterapii.
Na lekcji historii nauczycielka cierpliwie tłumaczy, że Polska to nie miasto, w którym mieszkają, ale kraj - ich ojczyzna. Kiedy wydaje się, że wszyscy zrozumieli, nauczycielka ponawia pytanie o nazwę ojczyzny. Tylko dwoje uczniów odpowiada: "Polska". - Im bardzo trudno się skupić - mówi nauczycielka. Potwierdzają to inni pedagodzy: - Słuchają tylko przez kilka minut, czasem skupiają się tylko na sekundy. Każdy zajmuje się czym innym. Nie mogą spokojnie usiedzieć, co chwilę chcą wychodzić do ubikacji,
głośno rozmawiają, nie reagują na upomnienia, wyciągają zabawki. Wyraźnie dają do zrozumienia, że się nudzą. Trzeba do nich mówić po kilka razy, a często i to jest bezskuteczne - usłyszałam w pokoju nauczycielskim.
-W szkole jest fajnie - mówią dzieci z IV f - tylko szkoda, że trzeba się uczyć. I żeby tak jeszcze nie krzyczeli na nas niektórzy nauczyciele - dodają.
-Zwłaszcza pani od polskiego - cicho mówi Mila.
-Tak! Tak! - wykrzykuje reszta.
Większość nauczycieli twierdzi, że z tymi dziećmi nie można po dobroci. Bardzo trudno taką klasę zdyscyplinować.
Utworzenie tej, jak i innych klas wyrównawczych, jest sprawą dość sporną - twierdzi wicedyrektor szkoły Władysław Rochecki. - Od wielu lat tworzymy je w naszej szkole, jeśli zachodzi potrzeba. Obecnie prowadzimy dwie: właśnie IV f i VIII f.
Potrzebę stworzenia oddziału dla uczniów o obniżonym poziomie sygnalizują nauczyciele klas trzecich, którzy po stwierdzeniu u podopiecznych poważnych problemów z nauką kierują dzieci do szkolnego pedagoga. Najczęściej uczniowie ci odsyłani są do poradni psychologiczno-pedagogicznej, gdzie po przebadaniu wydawane jest orzeczenie o zmniejszonych wymaganiach. Aby jednak przenieść ucznia do klasy wyrównawczej, niezbędna jest zgoda rodziców.
Takie klasy mają swoje blaski i cienie - mówi wicedyrektor. - W każdej innej dziecko ze zmniejszonymi wymaganiami mogłoby i stracić, i zyskać. Dobre jest to, że grupa wyrównawcza jest nieliczna, więc nauczyciel ma większą szansę indywidualnej pracy z uczniami. A o to przecież chodzi - aby czegoś ich nauczyć. Poza tym w klasie wyrównawczej dzieci mają szansę na wybicie się, odniesienie jakiegoś sukcesu. Prowadzenie takich uczniów w innych oddziałach odbywałoby się kosztem pozostałych dzieci.
Wśród argumentów przemawiających przeciw tworzeniu oddziałów wyrównawczych - co podkreśla zarówno wicedyrektor, jak i inni nauczyciele - jest fakt, że uczniowie ci są w pewien sposób izolowani. Gdyby każdy z nich był winnej klasie, zginęliby w tłumie, może próbowaliby dorównać pozostałym i nie wzorowaliby się na sobie wzajemnie, tak jak to robią obecnie, prześcigając się w niecodziennych pomysłach.
Przeciwnikiem tworzenia klas wyrównawczych jest wychowawca IV f, nauczyciel wychowania fizycznego Dariusz Tokarz:
-Uważam, że to nie ma sensu. Dzieciaki kisną tylko we własnym sosie.
"Gdyby Pan mnie nie powstrzymał, to bym go zabił"
Większość uczniów IV f pochodzi z rodzin patologicznych. Dzieciakom brak opieki i zainteresowania ze strony rodziców. Większość dnia spędzają w szkole.
To biedne, zaniedbane dzieci, którym w rodzinie zabrakło pozytywnych wzorców - mówią nauczyciele.
Niektórzy są zdolni, ale bardzo zaniedbani - dodaje wychowawca - najmniej połowa z nich, gdyby wychowała się w normalnych rodzinach, byłaby całkiem dobrymi uczniami.
Maciek, mimo ciągłej opieki matki i jej częstych wizyt w szkole, jest najtrudniejszym uczniem. Zgodnie potwierdzają to wszyscy nauczyciele. Jest dzieckiem chorym psychicznie, leczonym w specjalistycznej poradni zdrowia psychicznego. Wychowuje go tylko matka. Nauczyciele zdają sobie sprawę, że w szkole nie mogą mu zapewnić odpowiedniej opieki. Boją się każdego napadu choroby. Nigdy nie wiadomo, co może zrobić, kiedy się zdenerwuje.
Pamiętam, jak w czasie lekcji - opowiada nauczycielka matematyki Ewa Noga - zaczął głośno przeklinać. Nie było żadnego sposobu, aby go uspokoić. Musiało mu samo przejść. Na innej lekcji przez pewien czas siedział z twarzą w dłoniach. Kiedy odsunął ręce i uśmiechnął się, okazało się, że ma powbijane w dziąsła szpilki.
Chcieliśmy ukryć chorobę Maćka - mówi wychowawca - ale nie udało się. Teraz często wykorzystują to inni uczniowie, czyniąc Maćkowi złośliwe docinki.
Przerwałem kiedyś bójkę, w której on uczestniczył - wspomina dyrektor Rochecki. - Potem powiedział mi: "Gdyby pan mnie nie powstrzymał, to bym go zabił". Chłopiec ma już na swoim koncie wiele pobić, między innymi takie, w których lała się krew. Jeszcze jeden taki wybryk i Maciek może być usunięty ze szkoły. Wie o tym i bardzo się tego boi. Boi się również jego matka.
Mieć trzech tatusiów
Mniej zainteresowania swoimi dziećmi przejawiają pozostali rodzice, może z wyjątkiem rodziców Tomka i matki Andrzeja. Obydwaj uważani są za grzecznych, ale bardzo słabo się uczą. Andrzej powinien być w piątej klasie, ale nawet nie potrafi dobrze czytać. Wojtek spędza w szkole prawie cały dzień. W domu nikt się nim nie zajmuje.
Ma zdolności praktyczne - mówi o Wojtku wychowawca. Nie zabraniam mu więc rysować na lekcji, nawet wtedy, kiedy powinien robić coś innego. Wolę go pochwalić za to, co narysował, niż ciągle ganić.
Dariusz Tokarz przywiązuje dużą wagę do pochwał. Wykorzystuje wszystkie okazje, aby pochwalić swoich uczniów. Uczennice z jego klasy rozpoczynają dzień w szkole od odnalezienia wychowawcy i powiedzenia mu: "Dzień dobry!".
Mila jest Cyganką. Ma sześcioro rodzeństwa i - jak twierdzi - "trzech tatusiów". Matka ma mało czasu dla córki. Teraz zajmuje się głównie kilkumiesięczną siostrzyczką dziewczynki. Rodzina żyje z zasiłku.
Mam dużo obowiązków w domu - skarży się Mila. - Nie mam się kiedy uczyć, a jeszcze muszę pomagać w nauce siostrze Basi.
Od niedawna Mila nosi okulary. Wadę miała już wcześniej, ale nikt z domowników tego nie zauważył. Dopiero po interwencji szkolnej pielęgniarki dziewczynka poszła do okulisty. Za okulary zapłaciła szkoła.
Jej papużką-nierozłączką jest Agatka. Mają już za sobą wspólną wpadkę - kradzież pieniędzy z torby koleżanki z innej klasy. Wszystko się wydało, ale wychowawca nie rozdmuchiwał sprawy, nie wzywał rodziców.
Wszystkie dzieci mają jakieś wpadki - twierdzi. - Trzeba im dać szansę.
Nie jesteśmy zwolennikami klas wyrównawczych - twierdzi mgr Antoni Grochala, zastępca dyrektora
Wydziału Szkolnictwa Podstawowego i Wychowania Przedszkolnego Kuratorium Oświaty w Krakowie - a za indywidualizacją nauczania w obrębie normalnych oddziałów.
Agatka sepleni od dziesięciu lat. Jej mama nie wiedziała, że wadę można leczyć. Myślała, że seplenienie samo przejdzie- z wiekiem. Dziewczynka jest zdolna, ale nie ma się kto nią zająć.
Tym dzieciom bardzo często brakuje miłości - mówi wychowawca.- Najlepszym przykładem jest Bożenka. Niedopieszczona, wciąż chce się przytulać, zwracać na siebie uwagę. Dzieci rzadko mówią o swoich domowych problemach. Wstydzą się...
Mieszko, szabelki i gołębie
Na lekcje historii idą z ochotą. O wiele bardziej od przedmiotu lubią panią od historii. Nie krzyczy, można się do niej przytulić.
Opowieści o Mieszku I słuchają w spokoju tylko przez chwilę. Do momentu, kiedy Michał stwierdził:
-Proszę pani, a Mieszko na pewno miał penisa.
Nie zrozumiały tego dziewczynki, pytając co to takiego. Chłopcy zareagowali głośnym śmiechem, a Michał nie mógł powstrzymać się od komentarza:
-Ale głupie! Nie wiedzą, co to jest penis!
Michał zawsze ma coś do powiedzenia. Jest bardzo ruchliwy, wszędzie go pełno. Mówi najgłośniej ze wszystkich, najwięcej krzyczy. Ciężko mu wysiedzieć kilka
minut w jednym miejscu.
Wiele do powiedzenia ma też często Maciek. Nigdy o czymś, co ma związek z lekcją. Najczęściej opowiada o trupach, zabijaniu, wylewającym się mózgu. Ciągle zmyśla.
Nie zawsze można po dobroci.
IV f różnie jest postrzegana przez innych uczniów. Często padają określenia " psychole", " terapeuci". Wychowanie fizyczne dziewczynki mają wspólnie z uczennicami IV e.
One nigdy nie chcą z nami grać w dwa ognie - skarży się Bożenka. - A jak wybierają drużynę do zawodów, to nas nigdy nie biorą. Dopiero pani im każe.
Nauczycielka wychowania fizycznego Anna Wierzbińska jest przez nie bardzo lubiana.
Obok historii IV f chętnie chodzi na matematykę i technikę. Nie decyduje jednak o tym zainteresowanie przedmiotami. Najważniejszy jest nauczyciel, to jak ich traktuje i przede wszystkim - czy na nie krzyczy. Najbardziej nie lubią polskiego, biologii, muzyki. Nie lubią jedynek, uwag, ciągle wpisywanych do zeszytu. Czterdzieści pięć minut z nimi bardzo męczy
- twierdzą nauczyciele. Metody prowadzenia lekcji i utrzymania dyscypliny są bardzo różne.
Kiedy zaczęłam uczyć w tej klasie, myślałam, że da się wszystko zrobić spokojnie, po dobroci - opowiada nauczycielka matematyki. - Nie udało się. Czasem muszę krzyknąć, inaczej wejdą mi na głowę.
Szkoła to dla nich atrakcja. Stara się pomóc jak może. Za obiady uczniów, którzy korzystają ze stołówki szkolnej, płaci PCK. Komitet rodzicielski opłaca im wycieczki. Szkoła Zapewnia wakacyjne półkolonie. Z myślą o tych dzieciach stworzono świetlicę terapeutyczną. Tam, pod okiem opiekunki, odrabiają lekcje, uczą się gotować, spędzają całe przedpołudnia.
Organizowane są dla nich wycieczki, sobotnie wyjazdy na basen.
Fajnie jest na świetlicy - uważa Mila - ale czasem trochę nudno i pani Sikorska straaasznie na nas krzyczy.
To dobrze, że przedpołudniami ma się kto nimi zająć - twierdzi wychowawca. - Szkoła to dla nich pewnego rodzaju atrakcja. Coś się dzieje, mogą wyrwać się z domu. Po bliższym poznaniu to bardzo fajne dzieci. Ich klasa to moje pierwsze wychowawstwo, ale jestem zadowolony. Staram się im pomóc, równocześnie zachowując pewien dystans, aby w tym wszystkim nie zwariować.
Wiem, że żaden nauczyciel nie idzie do nich na lekcje chętnie - mówi dyrektor Rochecki. - Tam naprawdę trzeba porządnie poharować, jeśli chce się osiągnąć efekty.
|