![]() |
TATIANA KOTASIŃSKA ZAWÓD DZIENNIKARZ |
|
Co oznacza współczesne dziennikarstwo dla naszej przesiąkniętej pierwiastkiem zachodnim kultury, a co dla samych wykonawców zawodu i ich rodzin? Pytania niby banalne, każdy przechodzień chciałby odpowiedzieć. Jednak gryząc sprawę od środka, widać komplikacje. I te właśnie dla dobra rzesz młodych, do dziennikarstwa edukowanych, pokazać musimy. Czy łatwo bowiem zgodzić się na wciśnięcie tej specjalności w listę zajęć określanej mianem zawodu? Nie tego sercowego oczywiście, ani liczby mnogiej specjalistycznych rozgrywek sportowych. Ale zawodu jako systemu obowiązków, wykonywanych dla kogoś lub czegoś, będącego źródłem stałego dochodu. Z pewnością dla niektórych to praca dorywcza, obok innych stabilnych intratnych zajęć. Lecz my mówimy o tych, którzy dziennikarkę traktują poważnie. To znaczy starają się dzięki niej wyżywić swą sympatyczną rodzinkę, wciąż oczekującą na sławnego tatusia czy mamusię. Takiego tatusia oczywiście warto mieć. No bo koledzy zazdroszczą, dziewczynę łatwiej zaprosić (zwyczajem taty na piwo) i nauczyciele jakby lepiej patrzą . Co innego pojechać z nim na ryby. Zaraz zwietrzy, że rzeka zatruta i ściągnie ekipę na cudną sensację. Czy rower z takim naprawić. Szybko posądzi o przyprawianie go o rozstrój żołądka, składak odda dziecku majsterkowicza z dołu, a sam wyśle do reklamy czipsów, by jak twierdzi "twórczo zarobić na nowy". Szczęście, takie sytuacje zdarzają się rzadko, gdyż sławnego tatusia czy mamusi właściwie nie ma w domu. Pisząc sławnego mam na myśli pewien poziom czucia się znanym i popularnym, nieustannie towarzyszący tej profesji, niezależnie od jego słuszności. Tak więc osamotniona rodzinka rozwija swój kontakt z zapracowaną świetnością w dwojaki sposób. Albo funkcjonuje w pozycji zwalczającej ów "pracoholizm", zaciekle wydzierając każdy dla siebie kwadrans (co tragicznie przypomina wysiłek jegomościa o imieniu Syzyf). Albo też uświadamia sobie irracjonalność zmagań z osobą skażoną pierwiastkiem wielkiego świata... i decyduje się na samotność. Dlatego warto własne możliwości podjęcia obu ról uświadomić sobie wcześniej i radykalnie wybrać jedną. Ale co właściwie jest z tym dziennikarskim czasem a dokładnie jego brakiem? Może to po prostu tempo życia w naszych trudnych, jak niektórzy twierdzą, postmodernistycznych czasach? Otóż nie. Dla dziennikarzy (wierząc w ich wrażliwość) czasy zawsze były postmodernistyczne, a problemy z czasem to styl życia pt. "nie liczę godzin i lat". Miło przecież wstać koło południa, gdy dyżur właśnie nie wypadnie. Jak tu nie odespać imprezy w Kulturalnym, gdzie działo się, oj działo się do świtu... Koledzy malarze (adiunkci z ASP) znów się pobili i duży bramkarz miał kogo rozdzielać. Najbardziej łysy i okrągły rysownik Krakowa zawitał jak zwykle z wystrzałową laską a panny z Krakowskiej uroczo zapraszały do stolika na " urodzinową". Gwiazdy RMF-u siebie dziś przeskoczyć nie mogły i na stoliku słodko zaległy. No i nad ranem wpadła wesoła kronikowa banda, prosto z krakowsko - warszawskiej dziennikarskiej bibki na statku. Obiecywali wcześniej, że towary jakieś przyprowadzą, ale panie ze stolicy spakowały swe złote zegarki i srebrne komórki w czerwone bryki i wystartowały. Inteligentne. Wiedzą, że międzymiastowe romanse już się nie kalkulują. Brak czasu. Jakże takiej mocy wrażeń nie odleżeć? Później, czarna parzona z cukrem, gazetka w drodze do redakcji i śniadanie... już u siebie ...w boskim, jedynym bufecie pani Basi. Ta, jak cię ma za przystojniaka albo znaczącego, jajeczniczkę w dwie sekundy zrobi i da, nie te wczorajsze, kanapki. Ale przy pierwszym posiłku nie wolno się spieszyć, warto z chłopakami o tematach i ich braku pobajdużyć. Nie omijając też istotnych innych wątków: w jakim dziś sosie naczelny i co z tego wyniknie, i dlaczego Gosia z Wiesiem znowu wspólny wywiad robią? Z małymi przerwami na pracę lub jej brak (z oczywistego powodu: braku tematu) jakieś piwko, papierosek i aktualności towarzyskie. Dzionek dziennikarski ku końcowi zmierza. Może jutro będzie lepiej: brzydka Kaśka za umizgi trochę treści ze stolicy przyśle, to się coś napisze. Pani Basia puszcza oko i zamyka bufet. Szybki rachunek sumienia mówi, że nie było tak bezproduktywnie! Takie czasy, konkurencja. Tyle młodego narybku po mieście biega, co chwilę z tekstem przylatują. I komputer hołota jakoś w jednym palcu ma. E..., siedzieć i biadolić sławny dziennikarz już nie chce! Dalejże organizować więc chłopaków! Może loteczki wieczorkiem porzucać pójdą, potem pod Gruszeczkę i do Kulturalnego. Tam dziś Zuzia z Wandzią będą. Miały się od gachów zerwać i wyjaśnić wreszcie: czemu Władziu po zdjęciach pobił Asię, jak to doszło do naczelnego i co na jego żona... |
||
powrót |