Studium@WWW

Gazeta internetowa słuchaczy Studium Dziennikarskiego
przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Wydanie 2006/2007

      Studium       Akademia
 

Felieton

Wywiad

Reportaż

 

Publikacje prasowe

Publikacje radiowe

 

 

 

 

Pozostałe teksty tego działu

Marta Groffik

"Trzeba otworzyć wyobraźnię"

Rozmowa z Jerzym Zoniem

Dzwonię do Jerzego Zonia by umówić się na rozmowę. Zaprasza mnie w południe do Teatru KTO przy Gzymsików 8. Kiedy przychodzę i mówię o czym chciałabym z nim rozmawiać, Zoń przeprasza - "Myślałem, że chcesz bym powiedział parę słów o lipcowym festiwalu. Jeśli mamy rozmawiać o teatrze, musimy mieć więcej czasu. Spotkajmy się wieczorem w Rynku". Godzina 20.00, czekam w umówionym miejscu i nagle przed oczami staje mi obrazek, który jest już stałym elementem krakowskiego pejzażu - Jerzy Zoń w czapeczce, mknący na swym rowerze. Dla mnie, jak i wielu innych osób, widok dyrektora KTO na rowerze jest swoistą ikoną. "Mieszkam za Jubilatem i setki razy dziennie przemierzam trasę dom - Rynek - Kazimierz. Tak jest najszybciej" . To prawda, ale pamiętam FAMĘ w świnoujściu, na którą Zoń przyjechał z Krakowa rowerem, a to wcale nie był najszybszy środek lokomocji.

Siadamy w ogródku, zamawiamy napoje - wieczór piękny, choć gwarno. "Najbardziej lubię Kraków rano, między siódmą a ósmą. Jest kompletnie pusto, możesz spokojnie usiąść i patrzeć - wtedy widzi się najwięcej. Wieczorem mało się widzi bo jest ciemno i są wrzaski".

Jest Pan związany z Krakowem?

Mieszkam tu prawie 25 lat ale cały czas czuję się przybyszem. Nawet ostatnio udzieliłem złośliwego wywiadu - na pytanie co myślę o Krakusach odpowiedziałem, że nie wiedzieć czemu, uważają się za pępek świata (śmiech). To miasto jest leniuchujące, lubi się bawić i wypoczywać i bardzo dobrze się tu czuję. Piękne jest to, że siedzisz gdzieś i nawet jeśli masz jakiś interes, o którym zapomniałeś, to spotykasz tych ludzi. Jeśli znasz czyjeś obyczaje, to wiesz kogo gdzie znajdziesz i to jest cudowne!

Teatr KTO istnieje już 30 lat. Jest też pierwszą grupą, która w Krakowie zaczęła uprawiać teatr uliczny. Czy miasto się jakoś odwdzięcza?

Po 28 latach naszej pracy, 2 lata temu, miasto uczyniło nas miejską instytucją kultury. Jesteśmy regularnie dofinansowywani z miejskiego budżetu na takim podstawowym poziomie. Mamy na media, etaty techniczne, administracyjne, utrzymanie budynku i tak dalej. Natomiast trzeba pamiętać, ze wszystkie spektakle uliczne miasto za każdym razem finansuje. To jest jeden z wyróżników i jest to też moja definicja teatru ulicznego, że nie wolno brać biletów. Teatr uliczny ma się pojawiać spontanicznie. Nie musi być nawet wielce reklamowany, bo jak się rozwija dekorację, czy pojawia się przebrany aktor, od razu zjawia się tłum ludzi i nie wolno tego biletować. Ja uważam, że jest to rodzaj zwracanego podatku, który mieszkaniec miasta płaci żyjąc tutaj, a płaci się przecież za wszystko.

Czym jest teatr uliczny?

Dla mnie klasyczny teatr uliczny to jest takie przedstawienie, którego nie da się zagrać w sali. Bo spektakl, który da się zagrać w sali a potem na ulicy, ja nazywam po prostu "teatrem na ulicy". Prawdziwy teatr uliczny to taki, do którego realizacji nadaje się wyłącznie ulica bądź plac. Ludzie często pytają czym się różni teatr uliczny od teatru w sali. Można odpowiedzieć, że tak się różni jak widowisko baletowe od opery, a opera od operetki. Jest tworem innym, samodzielnym. Po pierwsze używa innych środków scenograficznych, innej techniki aktorskiej. To, co mamy pięknie wyrecytowane na scenie pudełkowej, na ulicy nie zda egzaminu - nikt tego nie usłyszy. A jak to nagłośnisz, będzie mówione przez mikrofon, to się zrobi audycja radiowa albo estradowa. W związku z tym teatry uliczne, nie wszystkie, ale w większości unikają tekstu.

Na co kładzie się większy nacisk - na formę czy treść?

Doskonałe przedstawienie tego nie rozróżni, te dwa pojęcia się scalają. Treść jest formą, a forma jest treścią - idealne zestawienie. To się tak wzajemnie przeniknęło, że po prostu inaczej być nie może! Ja miałem takie uczucie trzy, cztery razy w życiu, jak widziałem spektakle Kantora czy Grotowskiego. Oczywiście jest wiele przedstawień ulicznych, teatry hiszpańskie przede wszystkim, które dbają o niesłychanie atrakcyjną formę - mnóstwo efektów, ogni, dymków, bębnów. Często jest to balon, że tak powiem, pusty w środku. Ale nie wszystkie teatry. Generalnie jest tak, że jak nie masz nic do powiedzenia, to nie rób przedstawienia, poczekaj.

Jak powstaje pomysł na spektakl?

Przede wszystkim patrzę na życie i wymyślam scenariusze. Ponieważ nie ma tekstu, tekst mnie często inspiruje. W "Don Kichocie", który teraz powstaje, tylko dwie przygody są praktycznie jak w książce - reszta jest zupełni inna. Nie ma żadnego Rosynanta, kochanką jest baba z kuchni. Don Kichot wszystko idealizuje więc jak miał do wyboru osiem kobiet, wybrał tę najbrzydszą. Aktorki, które to grają są kucharkami, chcą dać mu zjeść, nagle biorą chochelki, zaczynają coś wygrywać - robi się rytm. Mamy profesora od perkusji, który uczy aktorów grać już od czterech miesięcy! Budujemy całą scenę na tym, że powstaje muzyczny rif perkusyjny. Opowiem ci moją wizję Don Kichota. Jeśli się nie ma pomysłu na spektakl, to szkoda go robić. Ja myślę, że Don Kichotów jest większość na świecie, a Sancho Pansów trochę mniej. Ale Sancho Pansy, te ćwoki, prymitywy, są bardziej ekspansywni i dlatego wygrywają. W tym wyścigu Don Kichot jest zawsze odsunięty. U mnie jest on postacią taką jak Mistrz w "Mistrzu i Małgorzacie" - samotny poeta, niezrozumiały, odtrącony. Pokój, książka i krzesło - oczywiście to wielka konstrukcja.

Skąd u Pana te pomysły na scenografię?

Ja wszystko buduję obrazami. Trzeba otworzyć wyobraźnię. Zapalić ogień umie każdy - ważne jest żeby umieć i wiedzieć jak zgasić. W zeszłym roku Festiwal Teatrów Ulicznych był poświęcony Austriakowi Peterowi Hantke. Któregoś razu Hantke siedział w kawiarni i w pewnym momencie zaczął opisywać postacie, które przechodziły obok jego stolika i tak powstała "Godzina, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem". Ja wymyśliłem sobie, że każdy teatr grający swoje spektakle dostał ode mnie do opracowania po epizodzie ( te postacie były ponumerowane - w sumie 300 epizodów) i po pięciu dniach prób zrobiliśmy z tego finałowe widowisko. I to był piękny, malowniczy spektakl. A niesłychane było zakończenie. Wymyśliłem, że do finału wszystkie postacie, a było ich 230, wychodzą ubrane na biało i każdy trzyma w obu dłoniach takie małe urodzinowe wulkaniki dla dzieci. Na określony znak postawili to na ziemi i zapalili. Kiedy 460 takich wulkaników wyrosło i opadło - dostaliśmy brawa. Nie sztuka zamówić pirotechnika i wystrzelić fajerwerki w powietrze.

Oprócz obrazu, jest jeszcze dźwięk...

Mówienie mnie w ogóle nie interesuje, zresztą my wcale nie mówimy. W związku z tym bardzo dbam o opracowanie muzyczne. U mnie muzyka jest wypieszczona, dobrana, wycyzelowana, poprzycinana, domontowana. Naprawdę się o to troszczę. Lubię często zapraszać znajomych, którzy mają dużo płyt. Przynoszą mi je, ja tego słucham, zapisuję i wybieram do spektaklu.

Jaką część Pana życia stanowi teatr?

Teatr jest moim życiem. Nie tylko teatr uliczny, ale i w sali- bo zimą nie gramy na ulicy. Odkąd uzyskaliśmy status instytucji miejskiej, to mnie trochę zobligowało do większej aktywności w sali. Zacząłem wynajdować małe przedstawienia w całej Polsce. Mamy małą salkę więc ściągam dwu, trzyosobowe spektakle - rewelacyjne! My nie mamy pojęcia ile fantastycznych rzeczy powstaje! Tylko to nie są rzeczy nagłośnione przez telewizję. A my musimy odbierać widza telewizorowi - bo każdy pozyskany widz teatralny jest człowiekiem wartościowym, a jedyny prawdziwy, rozumny odbiór sztuki to jest żywa sztuka.

Jak się Pan czuje po premierze?

Ja jestem praktykiem i wiem kiedy mnie coś zadowoli. Wiem czy coś jest dobrze zrobione czy nie. Było kilka spektakli, z których nie byłem do końca zadowolony, choć grało się to dwa, trzy lata. Z wielu byłem zadowolony w takim sensie, że wiedziałem, iż to jest dobry trop. Mimo że pojawiła się słabsza recenzja było wiadomo, że to zostanie dopracowane. Ale generalnie jest uczucie wielkiej ulgi, odstresowuję się. Premiera jest bardzo ważna bo masz po raz pierwszy kontakt z publicznością. Masz wszystko przygotowane i sprawdzasz, patrzysz - wyczuwasz publikę. Ja zamykam oczy i już wiem czy to jest dobre przedstawienie - nie muszę patrzeć. Dawniej przeżywałem wszystko bardzo nerwowo, a teraz nabrałem takiego treningu, że mam opracowane warianty awaryjne i mam świetnych współpracowników. To jest bardzo ważne - sam nic nie zrobisz. Musisz mieć zaufanego elektryka, akustyka, konstruktora dekoracji - jak stawiam dźwig i wyciągam dziesięciu wykonawców w górę to muszę wiedzieć, że mi nie spadną.

Pan się bawi tym co robi?

Gdyby mnie to nie cieszyło, to szkoda robić. Mnie Bóg dał szczęśliwe życie bo pracuję, robię to co lubię i z tego żyję. Mój syn teraz szuka pracy i ja mu mówię - nie spiesz się, szukaj powoli, żeby twoja praca nie była przekleństwem.

Na szczęście praca Jerzego Zonia nie jest przekleństwem, a pasją. Dzięki temu Kraków, jak i wiele innych miejsc na całym świecie kilka razy w roku doświadcza ogromnej dawki magii, skrzy się kolorami, zamienia się w scenerię wprost ze snu. Zoń przypomina nam, że gdzieś tam w środku każdego z nas jest potrzeba przeżycia czegoś niezwykłego, a jego spektakle pozwalają nam oderwać się od szarej rzeczywistości i pomarzyć na jawie.

Nie wiem kiedy upłynęło kilkadziesiąt minut. Jerzy Zoń mówił mi o tylu rzeczach, że nie sposób tego ogarnąć. Podczas naszej rozmowy zaczarował mnie swoją osobą tak, że aż żal było kończyć to spotkanie. Niestety czas naglił więc podziękowałam, pożegnaliśmy się i mój rozmówca odjechał na swym rowerze. A godzinę później powiedzieliśmy sobie "Czołem!" mijając się na Kazimierzu. Dobrze jest znać zwyczaje innych, wtedy można ich spotykać w nieskończoność. I to jest cudowne!

Copyright © Studium Dziennikarskie 2006 - 2007
Strona główna | Archiwum Studium@WWW | Redakcja