Studium@WWW

Gazeta internetowa słuchaczy Studium Dziennikarskiego
przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Wydanie 2006/2007

      Studium       Akademia
 

Felieton

Wywiad

Reportaż

 

Publikacje prasowe

Publikacje radiowe

 

 

 

 

Pozostałe teksty tego działu

Marta Teska

"Miesięcznik Kraków"

Stanisław Wyspiański

Popełnił mezalians, zmarł na kiłę i hodował w domu kozę - te trzy epizody z życia Stanisława Wyspiańskiego najmocniej wryły się w pamięć krakowian. Jak widać, historia lubi płatać figle. W tym roku mija 100 lat od śmierci wybitnego polskiego artysty, którego życie nierozerwalnie związane było z królewskim grodem. Temu miastu oddał swoje serce i duszę - tu się urodził, mieszkał, zakochał się i ożenił, tu tworzył największe dzieła (choć wiele swych projektów zniszczył), aż w końcu zmarł, przykuty do fotela przez chorobę. Zaprojektował strój Lajkonika, pracował jako radny, swoją sztuką dekorował budynki i kościoły, Wawel chciał zmienić w polski Akropol. Kochał Kraków. Ale czy Kraków kochał jego? Co zostało po ważnych dla niego miejscach, poza dziewięcioma pamiątkowymi tablicami? Zacznijmy od samego początku.

Śladami Wyspiańskiego

Na świat przyszedł w kamienicy przy ul. Krupniczej 26 (wówczas nr 14), w małym pokoju na facjatce pierwszego piętra. Był pierworodnym, wątłym wcześniakiem młodego rzeźbiarza Franciszka i jego świeżo poślubionej żony - Marii z Rogowskich. W domu, który był własnością jego dziadka, spędził cztery pierwsze lata swojego życia, po czym, po jego śmierci i sprzedaży budynku, wyprowadził się wraz z rodzicami i młodszym bratem Tadeuszem na ulicę Kanoniczą (ówczesną Kanonną) do zabytkowego Domu Długosza.

Dziś trudno jest wskazać pomieszczenie, w którym 15 stycznia 1869 roku urodził się młody Wyspiański. Późniejsi właściciele kamienicy rozbudowali całe pierwsze piętro, po facjatce nie zostało prawie śladu. Obecnie w tym miejscu znajduje się, należący do Muzeum Narodowego w Krakowie, Dom Józefa Mehoffera - przyjaciela Wyspiańskiego z lat młodzieńczych. Z tamtych czasów zachowało się jedynie zdjęcie frontu kamienicy, na podstawie którego można wywnioskować, że miejsce narodzin Stanisława to albo dzisiejszy pokój dziecięcy, albo pokój Eweliny z Szumowskich Mehofferowej. Tylko tyle. Po Wyspiańskim, poza znajdującą się w hallu domu, repliką witrażu, jaki wspólnie z Mehofferem wykonał dla Kościoła Mariackiego, nie ma śladu. Jest tylko pamiątkowa tablica, której przy odrobinie szczęścia nie przeoczy się, idąc ulicą Krupniczą.

Wśród papierzysk i kurzu

Podobna znajduje się przy ul. Kanoniczej 25 - w miejscu, gdzie doszło do ogromnej tragedii jego życia. W kamienicy tej, zwanej Domem Długosza, zmarła mu mama oraz młodszy brat. Tam też stracił, choć nie w sensie dosłownym, ojca, który po śmierci żony popadł w alkoholizm i nie był w stanie zaopiekować się młodym Stanisławem. To właśnie tu pieczę nad nim przejęła bezdzietna siostra mamy - ciocia Joanna Rogowska. Dziś znajduje się tutaj rektorat, kwestura oraz archiwum PAT. To ostatnie powstało w miejscu, gdzie ojciec Wyspiańskiego miał pracownię rzeźbiarską z oknami wychodzącymi wprost na Wawel. "(...) Wielką izbę białą, wysklepioną,/ żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem;/ tam chłopiec mały chodziłem, co czułem,/ to później w kształty mej sztuki zakułem". Obecnie pracownię wyremontowano, odmalowano i... zatracono cały jej charakter. Szczelnie wypełniają ją wysokie aż po sufit, gęsto ustawione regały z dokumentami, a niegdyś duże, jasne okna, dziś już tylko górnymi fragmentami wyglądają na Wawel, gdyż podczas okupacji hitlerowskiej, całą ulicę Podzamcze sztucznie podwyższono. Cicho tam, pusto, ciemno... Jeśli po Wyspiańskim zostały w tym miejscu jakieś duchy, snują się pewnie niemrawo wśród szeregu papierzysk i kurzu.

śladów po autorze "Wesela" próżno szukać również w dwóch kolejnych miejscach jego pobytu - przy ul. Kopernika. Dom Turysty PTTK oraz Klinika Chorób Metabolicznych i Klinika Nefrologii UJ znajdują się w miejscu kamienic nr 1 oraz 15. Jako mały chłopiec, Wyspiański mieszkał razem z ciotką (wtedy już Stankiewiczową) i jej nowo poślubionym mężem pod numerem 1. Do historii związanej z tym miejscem dziś nawiązuje jedynie nazwa stojącego tam obecnie Domu Turysty: "Hotel Wyspiański". Zaś po krótkim czasie wujostwo przenieśli się ze Stanisławem pod nr 15. Dziś pracownicy znajdującej się tam kliniki dziwią się słysząc, że niegdyś była ona miejscem pobytu wybitnego polskiego artysty. W obu miejscach brak jest nawet pamiątkowych tablic. Były to jednak mieszkania, w których Wyspiański nie zabawił długo, gdyż jego wujostwo często się przeprowadzali. Pierwszą kamienicą, w której zagrzał miejsca na nieco dłużej (na całe 12 lat), była ta mieszcząca się przy ul. Zacisze 2.

Można zaryzykować stwierdzenie, że dzieciństwo Wyspiańskiego nie naznaczyło Krakowa żadnym trwalszym śladem, nie licząc kilku wspomnianych już tablic. Miejsc, w których dorastał i wychowywał się albo już nie ma, albo zatraciły całkowicie swój niegdysiejszy charakter... Tylko Planty nad Wisłą i Wawelskie stoki, na których bawił się jako dziecko, wciąż trwają. Podobnie jak ulica Kanonicza oraz Grodzka, które codziennie, w towarzystwie cioci albo opiekunki, przemierzał najpierw w drodze do szkoły ćwiczeń w pałacu Larischa przy ul. Brackiej, a późnej (od 1880 roku) chodząc do Gimnazjum św. Anny na rogu ul. Krupniczej i Podwale. Jak niełatwo się domyślić, obie placówki z czasem uległy przekształceniu. Ta pierwsza w Wydział Prawa i Administracji UJ, druga zaś w I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego, które od 1898 roku mieści się przy placu Na Groblach 9. Tam też znajduje się kolejna z tablic, upamiętniająca przyszłego artystę.

Depcząc po piętach

Jest rok 1883. Stanisław ma 14 lat i znów się przeprowadza, tym razem do wspomnianej już kamienicy przy ul. Zacisze 2, w której przeżył swoje czasy gimnazjalne oraz studenckie, pierwsze artystyczne uniesienia i rozczarowania. Uliczka ta posiadała wówczas tylko jeden, narożny dom, który frontem zwrócony był w stronę ul. Basztowej. Jedna jego połowa, którą zajmował Hotel Centralny, dochodziła aż do dzisiejszego placu Matejki, natomiast druga sięgała ul. Zacisze. Właśnie tam, w kamienicy czynszowej z wieloma mieszkaniami, osiedlili się Stankiewiczowie wraz z Wyspiańskim. Zajmowali trzy pokoje w amfiladzie, w narożniku drugiego piętra, z oknami wychodzącymi na Planty, Barbakan, Bramę Floriańską. Widoki z tych właśnie okien uwieczniał na płótnie młody malarz. Tutaj mieszkając, rozpoczął studia na wydziale humanistycznym UJ oraz w Szkole Sztuk Pięknych (gdzie znajduje się kolejna upamiętniająca go tablica). Stąd również wyjechał na studia do Paryża i powrócił, by w kuchni mieszkania obok (należącego do Kazimierza Rogowskiego - brata zmarłej matki i ciotki Stankiewiczowej) urządzić swoją pierwszą pracownię - oddzieloną półszkloną ścianką, z piecem kaflowym, zastawionym odpustowymi zabawkami i figurkami, udekorowaną pękami suchych kwiatów i ulubionymi przez artystę kotarami.

Dziś po kamienicy nie ma śladu. Wraz z nią zniknęły poręcze drewnianych schodów, po których uwielbiał zjeżdżać młody gimnazjalista, nie ma mieszczącej się niegdyś w podwórzu studni, do której jako chłopiec z konewką chodził po wodę. Na jej miejscu stanął budynek Narodowego Banku Polskiego. Od strony ul. Zacisze znajdują się jedynie pokoje gościnne banku, zaś w narożniku drugiego piętra, w miejscu dawnego mieszkania Stankiewiczów - pomieszczenia biurowe banku.

Podobny los spotkał kolejną z jego słynnych pracowni - tzw. "pałacową", "katedralną" - mieszczącą się przy ul. Poselskiej 10 (dawny nr 8). Już przed pierwszą wojną światową dom został przekształcony w pensję dla dziewcząt, a ogromna pracownia (5,5 na 6 metrów) podzielona na mniejsze pomieszczenia. Później, w okresie międzywojnia, budynek przejęło miasto, włączając go w skład zabudowań magistrackich. Dziś znajduje się tam Urząd Miasta Krakowa. To właśnie tutaj, na drugim piętrze, w jednym z czterech pokoi, jakie zajmowała ciotka wespół ze swoim bratem, Wyspiański kończył pisać "Legendę" i "Warszawiankę". Tu wykańczał i zrealizował projekty witraży dla kościoła OO Franciszkanów, stworzył rysunki do "Iliady", a także dziesiątki portretów i obrazów. Tu po raz pierwszy trafiam na żywszą pamięć o autorze "Wesela". - Wie pani, że Wyspiański trzymał w domu kozę?; - Ożenił się z chłopką, popełnił mezalians! - słyszę od zapytanych osób. Kozę owszem trzymał, ale nie tutaj, natomiast właśnie w czasie, gdy mieszkał przy ul. Poselskiej, poznał swoją przyszłą żonę - Teofilę Pytko z Konar koło Żabna. Po raz pierwszy zetknął się z nią podczas prac nad polichromią w kościele OO. Franciszkanów, gdzie dziewczyna zatrudniona była jako pomoc murarska. Choć okres ten przyniósł owoce zarówno na polu zawodowym (w postaci prawdziwego arcydzieła w dziejach sakralnej polichromii) oraz osobistym (w 1895 roku narodziny córki Heleny), nie obyło się również bez kłopotów i pierwszych rozczarowań w życiu młodego artysty - mezalians do tego stopnia nie spodobał się ciotce Stankiewiczowej, że młodzi zmuszeni byli opuścić kamienicę przy ul. Poselskiej i na pewien czas wyjechać do rodzinnego domu Teofili (do Konar). W tym samym czasie, wizje i pomysły nieszablonowego artysty ostro zderzyły się z rzeczywistością. Wyspiański był zmuszony pracować w ogromnym pospiechu, wciąż zmieniając nowatorskie projekty, które nie do końca podobały się braciom zakonnym i architektom. Pracy tej poświęcił pół roku swojego życia (od maja do listopada 1895), niestety bez spodziewanych rezultatów - nie zaproponowano mu bowiem dalszych prac w kościele, natomiast za dotychczas wykonane zapłacono mało i z ociąganiem.Za całą pracę około kościoła Franciszkanów wziąłem cztery razy mniej niż mi się należało (...) Przez sześć miesięcy potrafiłem wytrwać wśród najprzykrzejszych moralnych warunków (...) pieniędzy nie mam. Od nikogo naprzód pożyczać nie mogę, bo primo żadnych znajomości nie mam, a po drugie kto by mi uwierzył, że wykonawszy taką rzecz jak malowanie Franciszkańskie i pracowawszy przez całe pół roku bajecznie, nie mam teraz nic. Literalnie nic.- żalił się w liście z 7 stycznia 1896 roku swojemu koledze, Karolowi Maszkowskiemu.

Na kolejną pracownię z prawdziwego zdarzenia było stać Wyspiańskiego dopiero 1898 roku w lipcu. Udało mu się wynająć mieszkanie przy samym placu Mariackim, w kamienicy nr 9, zwanej wtedy "Na Barszczowem". Zajął tam duży pokój o dwóch oknach na drugim piętrze, uczynił z niego pracownię, sypialnię i salon literacki. W tym właśnie miejscu artysta rozpoczął pracę nad swoim najbardziej znanym dziełem - "Weselem". Fakt ten upamiętnia kolejna z pamiątkowych tablic wraz z popiersiem, na której widnieje napis: "W domu, który stał na tym miejscu, Stanisław Wyspiański pisał »Wesele« 1900/1901". Niestety, i tu jedynie depczemy artyście po piętach, ścigając duchy, których już nie ma. W miejscu drewnianego niegdyś domu stanęła w 1907 roku elegancka kamienica, na parterze której obecnie znajduje się ekskluzywna perfumeria. Wyższe piętra zajmują studio kosmetyczne oraz mieszkania. W jednym z nich trafiam na mieszkańców, którzy wspominają artystę. I znów słyszę: - Nie rozumiem, jak Wyspiański mógł popełnić taki mezalians.

Klimaty błękitnej pracowni

Popełnił, i co ważniejsze, jego związek z Teofilą Pytko okazał się trwały. Po córce Helenie, w 1899 roku, na świat przychodzi ich drugie dziecko - syn Mieczysław. Zaraz po tym wydarzeniu, w roku 1900, Wyspiańscy decydują się na sformalizowanie swojego związku. Wynajmują wtedy razem z trójką dzieci (w tym synem Teofili z poprzedniego związku) pokój z kuchnią przy ul. Szlak 23. I tu spotyka mnie prawdziwa niespodzianka. Kamienica jak każda inna, brak jest nawet upamiętniającej artystę tablicy. Natomiast z faktu, że tu mieszkał, doskonale zdaje sobie sprawę większość mieszkańców domu przy ul. Szlak ("Słyszała pani, ze oni trzymali w domu kozę?"). Potwierdzają to księgi meldunkowe z XIX w. Nie wiadomo do końca, które z mieszkań zajmowali Wyspiańscy, natomiast do dziś zachował się, znajdujący się na tyłach kamienicy, długi drewniany ganek, na którym Teofila ponoć lubiła wysiadywać, plotkując przy tym z sąsiadkami. Jedna z obecnych lokatorek posesji pamięta piękne ornamenty, które jeszcze w latach 70. zdobiły klatkę schodową (podczas późniejszego remontu zostały niestety zamalowane). Być może wyszły one spod pędzla Wyspiańskiego. Natomiast jest on bez wątpienia autorem ornamentów zdobiących klatkę schodową kamienicy przy ul. Krowoderskiej 79 (wówczas nr 157). W styczniu 1901 roku było go bowiem stać już na duże, siedmiopokojowe mieszkanie na drugim piętrze tej właśnie kamienicy (Wyspiańscy zajmowali tam całe skrzydło). Wynajął je z pieniędzy, które przyznała mu Akademia Umiejętności, nagradzając jego projekty witraży wawelskich jako najlepsze dzieło malarskie 1900 roku. Stanisław opuścił wtedy pracownię "Na Barszczowem" (gdzie owe projekty powstały) oraz mieszkanie przy ul. Szlak.

Właśnie przy ul. Krowoderskiej artysta stworzył najsłynniejszą chyba pracownię, od koloru (ciemny szafir), jakim pokrył jej sufit i ściany, zwaną "błękitną". Zamykała ona amfiladowy ciąg izb (dziś przerobionych na oddzielne mieszkania), które również utrzymane były w intensywnych barwach. Miejsce to było wówczas świadkiem rosnącej popularności Wyspiańskiego - w pierwszych miesiącach jego pobytu tam (16 marca 1901 roku), na deskach teatru wystawiona została prapremiera "Wesela". Tam powstawały kostiumy do teatralnych inscenizacji artysty i strój dla krakowskiego Lajkonika. To właśnie w "błękitnej pracowni" Stanisław Wyspiański stworzył swe najznakomitsze dramaty, m.in. "Akropol", "Noc listopadowa", tam kończył pisać "Wesele". Na sztalugach, pośród szafirowych ścian, powstały również portrety jego dzieci oraz słynne "Macierzyństwa". Wiele znanych wówczas postaci odwiedzało to magiczne miejsce, przepełnione duchem sztuki, literatury, malarstwa... Miejsce, które jednocześnie było niemym świadkiem narastającej fizycznej niemocy Wyspiańskiego, spowodowanej postępującą chorobą. Już w styczniu 1901 roku, tuż po przeprowadzce, pisał w liście do przyjaciela, Stanisława Estreichera:Jestem chory i nie wychodzę.Tworzył więc, prawie nie ruszając się z domu, na świat spoglądając głównie z okien swojej pracowni. W ten właśnie sposób powstał słynny cykl pejzaży - "Widoków na Kopiec".

Dziś, w pokoju obok (niegdyś dziecinnym, koloru żółtego, z wymalowanym na ścianie wizerunkiem słynnej już kozy pędzla Wyspiańskiego, którą z inicjatywy Teofili trzymał właśnie w tym mieszkaniu, w trosce o świeże mleko dla swych dzieci), powstają cykle innych obrazów i rysunków, autorstwa Eweliny Ledzińskiej, która przygotowuje się właśnie do obrony pracy magisterskiej na wydziale malarstwa ASP w Krakowie, pod czujnym okiem rektora - prof. Jana Pamuły.

Sen z duchami

Z zaskoczeniem przyglądam się przedostatniemu przystankowi mojej (i Wyspiańskiego) wędrówki po Krakowie. Trafiam bowiem w miejsce, które mimo upływu stu lat wciąż żyje, w którym nadal obecna jest sztuka i zmagania twórcze. Ten wymalowany obecnie na biało pokój oddzielony jest jedynie drewnianymi drzwiami od słynnej "błękitnej pracowni". I, w przeciwieństwie do niej, wciąż żyje.

Ciemnoszafirowa pracownia stoi bowiem pusta. Oprócz niebieskich ścian i zawieszonych w oknach, ciemnoczerwonych zasłon, nie ma w niej nic. I choć jej wystrój od samego początku był surowy (tylko stół, półki na książki i obrazy), to dziś umarła w niej również sztuka. Jej historia jest tyleż ciekawa, co smutna. W 2001 roku (w setną rocznicę prapremiery "Wesela") Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych wraz ze Stowarzyszeniem Twórczym "Dom Wyspiańskiego" zdecydowało się po latach ponownie otworzyć pracownię. Do tego bowiem momentu, nikt w niej nie tworzył. Aby odtworzyć jej charakter, przeprowadzono żmudny remont, prowadzony pod okiem konserwatora, Sulisława Ćwiertni (znanego m.in. z renowacji Kościoła Mariackiego). Najpierw usunięto postawione tam w latach 50. ścianki działowe, po czym na ścianach, po zdrapaniu kilku warstw farby, doszukano się oryginalnego koloru, jakim pokryta była niegdyś pracownia. Próbki farb poddano analizie chemicznej, by wiernie dobrać odpowiedni barwnik. W późniejszym etapie prac, w oparciu o informacje, że znajdujące się w niej zasłony wykonane były z czerwonego sukna, zakupiono surowe płótno, które później, zgodnie z recepturą z początku zeszłego wieku, barwiono na kolor czerwony. "Błękitną pracownię", już wyremontowaną, prezes Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych, Zbigniew Witek, oddał w ramach stypendium w czteroletnie, darmowe użytkowanie absolwentce ASP, Annie Góreckiej. - Po niej, pracownię otrzymała jeszcze dwójka osób z ASP. Jednak nikomu nie udało się w niej tworzyć, na skutek czego ludzie ci musieli opuścić to miejsce. - opowiada Ewelina Ledzińska. Mieszkając i malując obok, obserwowała losy pracowni, a teraz patrzy na jej ponowny upadek. - Błękit ścian zszarzał, zgasł blask podłogi, a piękne czerwone zasłony, zamiast zdobić, szpecą. Wszystko jest poniszczone - tak opisuje to wyjątkowe niegdyś miejsce, które ma możliwość oglądać na co dzień. Ubolewa, że pracownia umiera, choć "powinna być miejscem, w którym spotykają się artyści, otwartym na sztukę i na gości". Sama maluje w pokoju obok, doceniając miejsce, w którym się znajduje.

- To ogromny zaszczyt, móc tworzyć w obecności duchów wielkiego artysty - mówi Ewelina. - W miejscu, którego magia polega na tym, że odkąd zaczęłam tu tworzyć, na życie patrzę bardziej jak na sztukę teatralną, w której dobro toczy walkę ze złem - opowiada. Mówi, że odkąd maluje w pracowni przy ul. Krowoderskiej, przeszła duchową przemianę. Jej obrazy nabrały zupełnie innego charakteru, zaczęła również pisać sztuki teatralne. Skończyła już jeden dramat, teraz pracuje nad drugim. - Mam wrażenie, że odkąd tu jestem, weszłam w metafizyczny, senny świat Wyspiańskiego. Czuję, że jego duchy wciąż żyją i przypominają o swoim istnieniu lokatorom tego miejsca - dodaje.

Ewelina Ledzińska trafiła do "białej" pracowni w lutym 2006 roku. Najpierw mieszkała i tworzyła w mieszkaniu obok (również wchodzącym niegdyś w kompleks apartamentów Wyspiańskiego), gdzie od listopada 2005 wynajmowała pokój. Podczas zeszłorocznego, styczniowego wernisażu jej prac na krakowskim Kazimierzu, zauważył ją zaproszony na wystawę współwłaściciel kamienicy przy ul. Krowoderskiej. Miesiąc później udostępnił jej pracownię, zaś trzy miesiące po tym (w maju 2006), podczas Targów Sztuki w Bunkrze Sztuki wynajął stoisko, na którym swoje prace zaprezentowała Ewelina. Od tamtej pory wciąż maluje w dawnym dziecinnym pokoju, a od marca również w nim mieszka. Bowiem na skutek niefortunnego splotu wydarzeń, była zmuszona opuścić mieszkanie. - Teraz zasypiam i budzę się w otoczeniu sztuki, wśród duchów Wyspiańskiego - mówi.

Być może jest to jedyne i ostatnie takie miejsce w Krakowie, w którym duchy tego wybitnego artysty pozostały jeszcze żywe. Bowiem kolejnym postojem na trasie jego życiowej wędrówki był dom w podkrakowskich Węgrzcach, który mógł kupić dzięki nagrodzie im. Barczewskiego, przyznanej mu przez Akademię Umiejętności za cykl "Widoków na Kopiec". W posiadłości, do której wraz z rodziną przeprowadził się latem 1906, przeżył 15 miesięcy. Do Krakowa wrócił 14 listopada 1907 roku, pod opieką doktora Rutkowskiego, który zalecił przewiezienie Wyspiańskiego do swojej kliniki przy ul. Siemiradzkiego. W narożnym pokoju (była nim pojedyncza separatka) na pierwszym piętrze, spędził ostatnie dwa tygodnie swojego życia.

Copyright © Studium Dziennikarskie 2006 - 2007
Strona główna | Archiwum Studium@WWW | Redakcja