Studium@WWW

Gazeta internetowa słuchaczy Studium Dziennikarskiego
przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Wydanie 2006/2007

      Studium       Akademia
 

Felieton

Wywiad

Reportaż

 

Publikacje prasowe

Publikacje radiowe

 

 

 

 

Pozostałe teksty tego działu

Renata Drach

"Miesiąc w Krakowie"

"Moje podwórze - wielki świat"

Z Ziutą Zającówną, aktorką, reżyserką, wykładowcą PWST, rozmawia Renata Drach

Skąd wzięła się Pani miłość do teatru?

Mój teatr zaczął się od słowa, a właściwie od konkursów recytatorskich i od poezji, która zawsze bardzo mnie interesowała.Później tej poezji szukałam też w teatrze.

Dlaczego odeszła Pani z teatru instytucjonalnego? Czy to świadoma decyzja?

Moje życie jakoś tak się samo potoczyło. Po skończeniu studiów w krakowskiej PWST, wyjechałam do Jeleniej Góry, właściwie za Krystianem Lupą, ponieważ chciałam pracować z tym wspaniałym reżyserem. Los jednak zdecydował inaczej. Nie spotkaliśmy się w teatrze, więc pracowałam sama, wtedy zrobiłam pierwszy monodram. Później przyjechałam do Tarnowa, pół roku pracowałam tam na etacie, grałam w Teatrze STU, gościnnie występowałam w Teatrze im. J. Słowackiego. Najdłużej, bo 12 lat byłam związana z Teatrem Ludowym w Nowej Hucie. Jednak przyszedł taki czas, że 2 lata nie występowałam na scenie i wtedy podjęłam decyzję o rozstaniu z Teatrem Ludowym. Miałam poczucie, że nie mogę być na etacie i nie grać, a dyrektor uważał, że ze względu na moje warunki psychofizyczne reżyserzy nie chcą ze mną pracować. W momencie, gdy wzięłam los w swoje ręce, poczułam pełnię sił twórczych.

I wtedy wybrała Pani właśnie "teatr jednego aktora"?

Taka mała forma jednoosobowego teatru może być formą samodoskonalenia się, poszukiwania nowych możliwości warsztatowych dla siebie. To mnie zawsze interesowało. Teatr instytucjonalny nie daje poczucia, że w pełni ma się wpływ na kształt artystyczny przedstawienia. Aktor odpowiada tylko za konkretną rolę, do której zostaje zaangażowany a w nieinstytucjonalnej formie teatru ważne jest to, że spotyka się grupa ludzi, która chce realizować jakiś pomysł, ideę i w pełni się z nią identyfikuje.

Czy był kiedyś taki moment, że żałował Pani podjętej decyzji?

Nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Wiem, że jestem "niezależna". Nie ulegam modom i cieszę się, że mogę realizować swoje pomysły teatralne. Mam ogromną satysfakcję, gdy to, co robię, podoba się widzom. Czasami jest trudno, bo bywa tak, że na moje spektakle przychodzi 5, 6 osób. Nie mam niestety świetnej promocji czy reklamy. To cena, jaką płaci się za niezależność.

Myślę, że nie poszła Pani na skróty, decydując się na niekomercyjne przedstawienia.

Jeśli ktoś, nie jest obecny w mediach, to nie ma go wcale. Ja nie jestem w mediach, ponieważ nie gram w serialach. Byłoby mi łatwiej robić artystyczne rzeczy, gdybym miała znaną twarz, jest inaczej. Ale jest bardzo dobrze.

To znaczy, że jest Pani silną osobowością?

Chyba tak. Czasami aktorzy w teatrze instytucjonalnym trochę boją się ryzyka, bo podlegają przecież dyrekcji teatru, i boją się by nie stracić etatu. Oczywiście, nie chcę generalizować, ludzie mają różne sytuacje życiowe i ja to rozumiem. Na mojej twarzy zawsze było widać, gdy coś mi się nie podobało w spektaklu. Paradoksalnie, nie potrafię w życiu grać, udawać kogoś, kim nie jestem... Mówiło się o mnie, że jestem "kontrowersyjna", ale czy kontrowersja polega na tym, że zadaje się pytania na temat sztuki?

Niesie Pani teatr w sobie, a nie siebie w teatrze- powiedział to Jerzy Stuhr przy okazji wspólnej realizacji spektaklu "Iwona, księżniczka Burgunda" w Teatrze Ludowym. To było dawno w 1991 roku.

Miło mi słyszeć takie słowa, bardzo dobrze układała się nasza współpraca przy okazji tego przedstawienia. Rola Iwony była jedną z najważniejszych moich ról teatralnych. Ja sama wydaję się sobie bardzo mało ciekawa, dopiero rola, którą mogę zagrać daje możliwość ekspresji tego, co w środku i co może stać się ciekawe dla widzów.

W jaki sposób udaje się Pani tak fenomenalnie skupić uwagę widzów? Jest to pewnego rodzaju zawłaszczenie.

Rzeczywiście czuję czasami, że jestem takim "przekaźnikiem" roli, którą gram. Chcę, aby widownia, oglądając mnie, miała dreszcze. To jest taka potrzeba "magnetyzmu" w teatrze. Widz, może nie do końca rozumieć, może myśleć, że to jakieś wariactwo, ale jak się temu podda, to jest dla mnie największa satysfakcja i myślę, że widownia jest też zadowolona. Może dzieje się tak, dlatego, że jestem spod znaku Ryb, jak Witkacy. Rzeczywiście osoby spod tego znaku są tak empatyczne, czują innych ludzi.

Pracę doktorską na PWST napisała Pani o werbalnych środkach w "Osmędeuszach" Mirona Białoszewskiego. Józef Baran, we wspomnieniu o Białoszewskim, napisał, że jego twórczość jest "osobna, oryginalna, osobliwa, osobista i zawiera w sobie dziecinny zachwyt i zdziwienie". Myślę, że te określenia pasują do tego, co realizuje Pani w swoim życiu i na scenie. Może, dlatego fascynuje Panią Białoszewski?

Białoszewski jest wyjątkową osobowością i jego wizja świata jest mi bardzo bliska. Gdy pracowaliśmy nad " Osmędeuszami", to tłumacząc kolegom, ideę spektaklu, mówiłam o wielowymiarowym widzeniu rzeczywistości. Białoszewski zapisywał dźwięki, odgłosy zdarzeń rozgrywających się obok. On dostrzegał poezję i metafizykę w życiu codziennym. Całe życie mieszkał w bloku, jest to chyba najmniej poetyckie miejsce, jakie można sobie wyobrazić, a mimo to potrafił dostrzec w nim niezwykłość. Jego twórczość nie podlegała żadnym modom, realizował swój " teatr osobny". Szymborska powiedziała kiedyś o Białoszewskim, że to taki " podsłuchiwacz" i "podglądacz" świata, rejestrujący wszystko w sposób bardzo precyzyjny. W pełni się z tym zgadzam.

Spektakl " Osmędeusze" M. Białoszewskiego w Pani reżyserii, został nagrodzony na Festiwalu Małych Form Teatralnych " Kontrapunkt" w Szczecinie w 2004 roku. Jak udało się Pani zainteresować kolegów, aktorów swoim pomysłem na to przedstawienie.

Jest to niezwykły tekst-partytura, "oratorium szyldowe zamkniętej epoki przedmieścia". Dwóch moich kolegów, Stanisław Dembski i Włodzimierz Jasiński, z którymi już pracowałam wcześniej zaufało mi. Oczywiście, jak się później dowiedziałam, po pierwszej próbie byli przerażeni tym, co chcę zrobić, ale szybko sami zapalili się do tego pomysłu i bardzo dobrze nam się pracowało. To przedstawienie cały czas mamy w repertuarze, i choć często trudno zorganizować na nie publiczność, to liczę na to, że jeszcze je zagramy.

Dlaczego sięga Pani po takich twórców jak Białoszewski, Witkacy czy Gałczyński?

To jest fascynująca literatura, wciąż nie odkrywania, dlatego myślę, że jest znakomitym materiałem do interpretacji w teatrze. Moje spektakle rozgrywają się na prawie pustej scenie z jakimiś elementami scenografii. Lubię kameralny teatr. Taka forma daje możliwość ekspresji aktora. Jego transformacje, nasycenie życiem tekstu literackiego budują atmosferę spektaklu i pozwalają odkryć głębsze sensy.

Czym dla Pani jest reżyserowanie, praca z innymi ludźmi?

To jest za każdym razem próba przekonania i "zapalenia" ich pomysłem spektaklu. Zdaję sobie sprawę tego, że swoim kolegom proponuję czasem bardzo trudne rzeczy, które wymagają pewnego przekroczenia jakichś graniczy własnych zahamowań. Nie zawsze jest komfortowo, ale cieszę się, że spotykam ludzi, którzy chcą ze mną podejmować to ryzyko. Jest to ryzyko nie tylko artystyczne, ale często, jak to bywa w nieinstytucjonalnym teatrze, finansowe

Współpracownicy mówią o Pani "nieznośna","apodyktyczna","bardzo wymagająca".

Chyba trochę żartowali. Zdaję sobie sprawę z tego, że granie ze mną do momentu premiery może być trudne, zwłaszcza, gdy ja sama reżyseruję. Myślę, że ja po prostu jestem bardzo wyczulona na rytm przedstawienia i na słowo, ale przecież chcemy robić dobre przedstawienia.

Teatr to Pani pasja, miłość czy sposób na życie?

Myślę, że gdybym nie robiła przedstawień na ulicy Kanoniczej, to na pewno zapraszałabym swoich znajomych do siebie na domowe teatrzyki albo czytanie literatury. Tym, co mnie interesuje chciałabym się dzielić z innymi. Bez teatru byłoby mi trudno żyć. Od wielu lat zajmuję się też uczeniem. Pracuję ze studentami, młodzieżą czy nauczycielami. To także ważna dla mnie cześć mojej działalności. Jednak, gdy za dużo czasu poświęcam uczeniu, to tęsknię za teatrem, za graniem. Z teatru czerpię energię do uczenia. To są zazębiające się dziedziny.

Czego przede wszystkim chce Pani nauczyć w szkole teatralnej swoich studentów?

Chciałabym przekazać im to, aby traktowali ten zawód twórczo, kreatywnie, żeby chcieli pokonywać bariery, te w sobie i te na zewnątrz, by traktowali to, co robią poważnie wciąż doskonalili swój warsztat. A najistotniejsze jest, aby nie załamywali się, gdy przyjdą trudniejsze momenty w życiu. Ważne jest, aby umieli wyważyć komercję i eksperymenty artystyczne. By nie odcinali kuponów od sławy, od sukcesów, by za każdym razem "spotkanie z teatrem", było dla nich żywym świętem.

Copyright © Studium Dziennikarskie 2006 - 2007
Strona główna | Archiwum Studium@WWW | Redakcja