Studium@WWW

Gazeta internetowa słuchaczy Studium Dziennikarskiego
przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Wydanie 2006/2007

      Studium       Akademia
 

Felieton

Wywiad

Reportaż

 

Publikacje prasowe

Publikacje radiowe

 

 

 

 

Pozostałe teksty tego działu

Anna Dominik

"Dziennik Polski"

Na bakier z paragrafem

Stary Sącz przełomu wieków XIX i XX w. nie był wcale tak bogobojny i spokojny jak współcześni chcieliby go widzieć, ba, zdaje się wręcz, po lekturze zachowanych w tutejszym muzeum ksiąg policyjnych, że lud skory był do awantur, trunkowy i na bakier z paragrafem. Nie generalizujmy jednak zanadto.

Sąsiedztwo starego i potężnego Klasztoru ss. Klarysek nie miał aż tak dużego wpływu na morale starosądeckich owieczek jakby się mogło wydawać, nie oznacza to jednak, że sami wszetecznicy i ateusze zamieszkiwali miasteczko. Choć lud prosty, zapewne w każdą niedzielę klęczący pobożnie przed ołtarzami, w tygodniu postępowanie swe rozgrzeszał raczej sam przed sobą lub stróżami prawa a nie Bogiem, co znajduje swe odzwierciedlenie w rzeczonych kronikach prowadzonych skrupulatnie zwłaszcza przez rewizora policji Józefa Juereckiego. Tenże, oprócz funkcji stróża prawa, w wolnych chwilach parał się rwaniem zębów. Jak widać ciekawy był to człowiek - inspektor i dentysta amator zarazem. Zapiski jego zaczynają się w 1 XII 1898 r., kończą 15 maja 6 lat później.

Ogołocony całokształt

Nie lada awanturnikiem był J. Koza z Cyganowic. Rękę miał ciężką i nie baczył, czy jego ofiarą jest kobieta, mężczyzna, stróż prawa, czy sędziwy starzec. Rachując liczbę jego występków śmiało można stwierdzić, że był stałym bywalcem starosądeckiego aresztu. Razu pewnego wszczął burdę przed karczmą, upomniał go wówczas policjant J. Gurgul. Rozsierdzony Koza podniósł z ziemi kamień i zaczął nim tłuc nieszczęśnika po głowie, a gdy ta zabawa go znudziła, przyparł Gurgula do płotu i ją go dusić z całej siły. Policjant ledwie uszedł z życiem. Innym razem piekielnik kopnął "w tyłek kolanem" jedną z mieszczek, która właśnie poprawiała pończoszkę. Ta upadła na twarz kalecząc się od kamieni. Koza nie oszczędził rodzonego ojca. Powybijał mu okna w domu i groził podpaleniem. Oberwało się także 70-letniemu Józefowi Mosce, którego zupełnie bez powodu napadł w sklepie i zbił tak okrutnie, że starzec stracił przytomność. Jurecki pisał o Kozie, że "rozbijał ludzi po Cyganowicach", a mieszkańcy bali się wychodzić z domu nawet za dnia. Areszty nie pomogły. Po wyjściu z kozy oprych zaczynał swe awantury od nowa i nie było na niego sposobu. Najwyraźniej lęk przed nim czuli nie tylko zwykli obywatele, ale nawet stróże prawa, skoro pewnego razu, po wyjściu z ciupy naubliżał samemu burmistrzowi i uszło mu to płazem.

Panie niekiedy nie ustępowały panom we wszczynaniu burd. Jurecki pisze o Rozalii Damasiewiczek, wyjątkowo buńczucznej mieszkance przytułku dla ubogich. Ponoć wiecznie wykłócała się ze swoimi współlokatorami, ubliżając im i obrzucając najgorszymi inwektywami, skora była też do bitki. Razu pewnego awantura przeniosła się na ulicę, gromadząc sporo gapiów. Rozwścieczona Damasiewiczka tłukła po głowie kamieniem słabego na umyśle staruszka. Gdy sąsiedzi próbowali ją powstrzymać, ta rzuciła w ich stronę kilka ordynarnych wyzwisk, po czym wystawiła na ludzi "ogołocony całokształt". Za swój wyczyn furiatka trafiła do aresztu na 10 dni.

Niektóre przedstawicielki płci pięknej lubiły zaglądać do kieliszka zbyt często i obficie. Józefa Myrga z Moszczenicy podczas niedzielnego nabożeństwa upojona alkoholem podśpiewywała na rynku i sąsiednich ulicach, zataczając się przy tym przeokropnie, natomiast podpita Marianna K. z Woli Kosnowej została zamknięta do wytrzeźwienia w areszcie, gdyż wyczyniała hałasy na korytarzu sądu. W kryminale wpadła w amok do tego stopnia, że połamała żelazny piec, który stał w jej celi, za co dostała kolejne 5 dni aresztu.

Kobiety upadłe

W Starym Sączu nie brak było w owych czasach panienek lekkich obyczajów świadczących swe usługi przygodnie napotkanym panom. Ponoć najchętniej ciało swe sprzedawały Cyganki. W księgach Jureckiego zanotowanych jest 27 spraw o nierząd. Wśród nich żaden nie dotyczy mieszczki, co znaczy, że musiały prowadzić się nad wyraz obyczajnie. Opisany jest przypadek wdowy, która skarży się policji, że syn Jędrzeja Baraściaka dybie na jej cnotę, dobijając się co noc do jej okna. W czerwcu 1899 r. tutejsi stróże prawa zatrzymali pewne dziewczę z okolic Łącka, o którym wiedzieli że nie ima się żadnej pracy i trudni tylko nierządem. Badania lekarskie nie stwierdziły u niej choroby wenerycznej, więc policja wypuściła ją z aresztu i przepędziła poza granice Starego Sącza. Nie upłynął tydzień, a ta ponownie wróciła. Widać drażniła większość mężczyzn w mieście, bo miała skłonność do opowiadania o swoich klientach. Ostatecznie skazano ją za włóczęgostwo i posadzono na 2 tyg. Jej koleżanka po fachu, rodem ze świniarska, została przydybana w wiklinie nad Dunajcem, gdzie oddawała się czynom lubieżnym z kilkoma mężczyznami po kolei. Innym razem, podczas jarmarku, pisarz adwokacki Kowalski z Nowego Sącza zaczepiał 10-12 letnie dziewczynki i łakociami próbował zwabić do szynków. Tego dnia wieczorem zaciągnął do wiklin nad Popradem córkę pewnej wdowy, na szczęście w porę spostrzegł to pracujący przy policji miejskiej w Nowym Sączu A. Janusz. Okazało się, że Kowalski był już wcześniej karany za zbezczeszczenie nieletniej na plantach. Trafił za kratki, udało mu się jednak zbiec.

Kiepskie piwo i niewygodna lokatorka

Truć można na wiele sposobów i z różnym efektem. Otrutym poczuł się mieszkaniec Cyganowic, który zaszedł na piwo do szynku Leisora Kornhausera. Żadnych dolegliwości obywatel nie odczuł po wypiciu małej szklanki, poza mdłym i nieprzyjemnym smakiem napoju, budzącym obrzydzenie. Po bliższym przyjrzeniu dostrzegł pływającą w kuflu zawiesinę. Nie namyślając się długo zlał resztki do flaszki, zakorkował i zapieczętował biorąc na świadków biesiadników karczmy, po czym odniósł ją na policję. Po analizie płynu szynkarzowi zasądzono grzywnę w wysokości 10 koron.

Znacznie poważniejszy przypadek miał miejsce w lipcu 1900 r. Katarzyna Maciuszkowa próbowała pozbawić życia swoją lokatorkę Weronikę Zwolińską podając jej kawę z domieszką silnie trującej substancji, która spowodowała wybielenie glazury garnuszka. To właśnie zdradziło zamiary Maciuszkowej, która już wcześniej wygrażała się Zwolińskiej, że ją spali lub zaczaruje. Co było w kawie-nie wiadomo, ale potencjalna morderczyni trafiła do więzienia na rok.

Kości dobre na wszystko

Gusła tkwiły mocno zakorzenione w świadomości nie tylko ludzi ze wsi, ale także z miasta. Powszechnie rzucano uroki, odczyniano czary, wierzono w zabobony, mimo iż tego typu procedery były mocno potępiane przez Kościół. Pod datą 25 sierpnia 1899 r. Jurecki opisuje makabryczny przypadek Rozalii Smajdrowej, żony starosądeckiego wyrobnika. Zamówiła ona u niejakiej Anastazji Ptasionki ludzkie kości. W czasie przesłuchania zeznała, że potrzebowała ich do okadzenia krowich wymion. Co innego twierdziła Ptasionka, według której Smajdrowa miała użyć je do kąpieli chorego dziecka. Trzecią wersję podał sąsiad podejrzanej J. Jastrząb, mieszkający w tym samym domu, któremu kobieta odgrażała się, że rzuci na niego urok. Smajdrowa została aresztowana, brak jednak informacji, jaka spotkała ją kara i czy Ptasionka, która kości dostarczyła również poniosła konsekwencje.

___________________

Prawo na przełomie omawianych wieków traktowane było najwyraźniej nieco wybiórczo. Ze statystyk wynika, że największym grzechem tutejszych mieszkańców było nieposzanowanie cudzej własności i kradzieże, co tłumaczy poniekąd ówczesna trudna sytuacja ekonomiczna kraju, nie rozgrzeszając jednak występków. Nie należy odbierać Starego Sącza z tamtego okresu jako miasta bezprawia, bo kto wie, co kryją kroniki policyjne ostatnich lat...

Copyright © Studium Dziennikarskie 2006 - 2007
Strona główna | Archiwum Studium@WWW | Redakcja