Studium@WWW

Gazeta internetowa słuchaczy Studium Dziennikarskiego
przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Wydanie 2006/2007

      Studium       Akademia
 

Felieton

Wywiad

Reportaż

 

Publikacje prasowe

Publikacje radiowe

 

 

 

 

Pozostałe teksty tego działu

Dagmara Czarska

"Polish-British Magazine" - wrzesień 2006 r.

Welcome to Brixton

Przylatujesz z Polski do Londynu. Przed wyjazdem kupiłeś przewodnik. Przygotowałeś się dobrze do podroży. Ale na miejscu rzeczywistość i tak może Cię zaskoczyć. Rzeczywistość Londynu zmienia się jak kalejdoskop wraz ze stacjami metra...

Pierwszy dzień

Moj pierwszy dzień w Londynie był szary i zimny. Miasto powitało mnie iście angielską pogodą. W Polsce mrozy nie ustępowały juz od miesiąca. A tu, 8 stopni i lekka mżawka. Podróż samolotem z Krakowa do Londynu trwa tylko dwie godziny, ale po drodze klimat się zmienia. W Anglii nie znalazłam śladu ostrej, polskiej zimy. W ten pierwszy dzień nie miałam jednak czasu na podziwianie klimatu ani okolicy. Z ciężkim plecakiem nie sposób zwiedzać, dlatego od razu poszłam na stacje metra. W Polsce przygotowywałam się starannie do tej podroży. Czytałam przewodnik, szukałam informacji w internecie. Wiedziałam, ze w Londynie jest droga komunikacja miejska, ze praktyczniej jest kupić bilet okresowy, niż płacić za pojedyncze przejazdy. Po chwili czekania w kolejce do okienka z napisem ‘Tickets’ zostałam posiadaczka biletu tygodniowego na metro oraz autobusy. Szczęśliwa, ze pierwszy krok w stronę czekającego na mnie mieszkania został wykonany, ruszyłam labiryntem korytarzy i ruchomych schodów.

Niebieska linia podobno jest najszybsza. Przejechanie czterech przystanków nie trwało długo. Po 10 minutach dotarłam do celu mojej podroży, - Brixton. Moi przyjaciele czekali na mnie z niecierpliwością. W Londynie łatwo się zgubić. Nieskończona siatka ulic rozciąga się na powierzchni 1607 kilometrów kwadratowych. Bezbłędne trafienie do celu podroży to nie lada wyzwanie zarówno dla przybysza z innego kraju, jak i dla stałego mieszkańca.

Pierwsze spojrzenie

Na pierwszy rzut oka, Brixton, jedna z południowych dzielnic Londynu, robi wrażenie barwnej mieszanki wielu narodowości i wielu kultur. To wrażenie jest absolutnie słuszne i prawdziwe. Zachłysnęłam się ta różnorodnością od samego początku. Od dzieciństwa moim marzeniem były podróże. Niestety, nie udało mi się nigdy wcześniej wyjechać poza kontynent europejski. Wyjazdy na narty na Słowację, kolonia w Niemczech, wakacyjne wycieczki do Włoch czy Hiszpanii to moje najdalsze wyprawy. W Brixton stanęłam twarzą w twarz ludźmi, których dotąd nie znałam, ponieważ imigranci z Karaibów, Afryki i Azji stanowią większą część tutejszej społeczności. Mieszka tu tez dużo Portugalczyków oraz coraz większa liczba przybyszów z Europy środkowowschodniej, w tym Polaków.

W stosunku do Brixton trudno jest pozostać obojętnym. Można to miejsce polubić albo go nie znosić. To kwestia gustu albo przyzwyczajenia. Ja to miejsce zaakceptowałam takie, jakim jest, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Dzielnica nie należy do bogatych, a przekrój społeczny jest bardzo szeroki. Na ulicy spotkać można zarówno ludzi ubranych w garnitury, spieszących się do pracy w biurach, jak i handlarzy marihuana czy bezdomnych. Czasami mam wrażenie, ze w Brixton czas płynie inaczej niż w centrum miasta. Tu słońce świeci jakby mocniej, a powietrze pachnie zamorskimi przyprawami. Pomimo nieustająco wielkiego tłoku wokół stacji metra, ludzie nie wyglądają na zabieganych. Lokalne sklepy muzyczne sprzedają głównie nagrania reagge. Przechodnie zatrzymują się przed sklepami, aby posłuchać Boba Marleya. Pod ‘spożywczakami’ oraz na skwerkach, cale dnie stoją grupy młodych ludzi, rozmawiają, śmieją się, zajmują się swoimi sprawami. Najpopularniejszymi usługami, są usługi fryzjerskie. Na jednej ulicy może mieścić się do kilkunastu zakładów fryzjerskich i każdemu z nich wystarczy klientów. Podczas weekendu w salonach fryzjerskich i kosmetycznych jest prawdziwy tłok - przychodzą tam cale rodziny. Fryzjerki maja ręce pełne roboty. Strzygą, dopasowują peruki, zaplatają warkoczyki w fantazyjne wzory.

W Wielkiej Brytanii coraz częściej można usłyszeć doniesienia o starzeniu się populacji, Brixton ten problem zdaje się nie dotyczyć, tu dzieci jest bardzo dużo.

Spojrzenie turysty

Główne atrakcje Brixton to restauracje, bary, kluby nocne oraz plac targowy. Tutejsze restauracje proponują przeważnie specjały kuchni karaibskiej lub afrykańskiej. W menu znajdują się z warzywa i owoce kompletnie w Polsce nieznane. W jednej z takich restauracji kelnerka zapytałam mnie czy wiem jak powinnam jeść. Nie wiedziałam, wiec mi pokazała. Uszczypnęła kawałek naleśnika, który leżał na moim talerzu, nabrała naleśnikiem odrobinę mięsnego gulaszu, zawinęła i podała mi do reki. Potrawa była bardzo smaczna, a sposób jedzenia wygodny.

Jeśli ktoś woli dania pochodzące z innych części świata, to znajdzie w Brixton restauracje japońskie, chińskie i koreańskie oraz portugalskie kawiarnie i bary serwujące dania charakterystyczne dla tego kraju.

Brixton jest popularnym miejscem wypadów weekendowych. W sobotni wieczór widać w metrze grupy młodych ludzi w kolorowych strojach, zamierzających spędzić szalony wieczór w tej właśnie dzielnicy. W klubach przeważa muzyka techno, ale są również miejsca, gdzie można potańczyć przy popularnych przebojach z lat 80-tych i 90-tych.

Dla mnie, największą atrakcje dzielnicy stanowi "Brixton Market". Wyprawy w poszukiwaniu potrzebnych lub mniej potrzebnych rzeczy oraz wynajdywanie nowych, nieznanych produktów spożywczych stały się moim ulubionym zajęciem. Ten wielki targ to w rzeczywistości szachownica mniejszych targów. Zaczyna się niemal przy samej stacji metra i ciągnie kilkoma ulicami. Wchodząc na "Brixton Market" zanurzasz się mozaice kolorów. To tu w rytmie reggae bije serce dzielnicy. Mocna strona targu jest jego różnorodność i egzotyczność. Sprzedaje się tutaj wszystko. Zaczynając od wyrobów sztuki afrykańskiej poprzez peruki, ubrania, kosmetyki, wyposażenie domu, płyty z nagraniami i filmami, aż do wielkiej gamy produktów spożywczych. Market oferuje największy w Europie wybór żywności afro-karaibskiej. Stoły uginają się pod ciężarem ryb, frutti di mare, mięs, warzyw, owoców. Można tu kupić ryby w kolorze niebieskim lub różowym, steki z tuńczyka i rekina. Na stoiskach z mięsem wiszą, świńskie ogony, krowie racice oraz jagnięce półtusze. Oprócz zwyczajnych ziemniaków czy papryki znajdziesz tu warzywa o obcych Polakowi nazwach, takich jak: "plantain", "okra", "yam". Wewnątrz targu znalazły tez dla siebie miejsce małe bary z egzotycznymi potrawami. W cieple, letnie weekendy nad "Brixton Market" unosi się zapach grilla, a mieszkańcy dzielnicy ulegają atmosferze prowincjonalnego festynu.

Właśnie taki obraz Brixton lubię najbardziej. Zaskakujący, trochę czarodziejski, trochę niepokojący. Współczesna, londyńska wersja "Sklepów cynamomowych" Bruno Schulza.

Dagmara Czarska ur. 1976 w Krakowie. Absolwentka Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu śląskiego. Studium Dziennikarskie ukończyła w 1999 roku. Współpracowała z "Gazetą w Krakowie" i "Kurierem" Ilustrowanym". Pracowała również jako redaktor naczelny pierwszego portalu internetowego dla dzieci "Wesołe Miasteczko". Pracując w Urzędzie Marszałkowskim organizowała konferencje oraz szkolnie dla potencjalnych beneficjentów europejskich funduszy strukturalnych. Obecnie mieszka w Londynie. Współpracowała z "Hey Now Polish-British Magazyn". Od 2006 roku zaangażowała się w "The Synergy Project", który organizuje festiwale promujące organizacje pozarządowe działające na rzecz obrony praw człowieka oraz środowiska naturalnego. We wrześniu planuje rozpocząć studia na kierunku "Gender Studiem" na University College London.

Copyright © Studium Dziennikarskie 2006 - 2007
Strona główna | Archiwum Studium@WWW | Redakcja