Logo AP
Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Powrót   I rok II rok Jubileusz
 
Wywiad
Reportaż
Felieton
Prasa
Radio
Telewizja
O Studium
Wystąpienia
Fotoreportaż
Autorzy

Pozostałe wywiady

Leszek Marmon

Czy diabeł taki straszny jak go malują?

Rozmowa z Moniką M, spedytorką w realnym świecie i sieciową moną_me

LM: Technologia, dzięki której dziś mamy Internet powstała na zamówienie wojska. Później pracowała na rzecz nauki a w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku opanowana została przez komercję. Teraz Internet to wirtualny świat współistniejący z realną rzeczywistością. Jest w nim wszystko, co w realnym świecie a nawet więcej. Jak Ty odnajdujesz się tej podwójnej rzeczywistości?

MM: To nie podwójna rzeczywistość, ale uzupełnienie ,cały czas tej samej rzeczywistości. Łatwiejszy dostęp do informacji czy wiedzy. To zdecydowane plusy. Kontrowersją jest "net" jako sposób zawierania znajomości, albo raczej jako sposób na utrzymywanie kontaktów międzyludzkich, namiastka prawdziwego spotkania czy rozmowy. Nie lubię osób "podwójnych", innych w sieci i innych w "realu". Sieć ma współgrać, współdziałać, tworzyć całość. Kreowanie się na kogoś innego pozbawione jest sensu i budzi mój niesmak.

LM: Czyli uważasz, że Internet to kolejne gniazdko w ścianie, które dostarcza nowego medium, bez którego następne po nas pokolenie nie będzie umiało się obyć tak jak my dziś nie wyobrażamy sobie godnego życia bez prądu, gazu czy telefonu?

MM: Tak. Na pewno tak. To "uzależniacz" z jednej strony i wygoda z drugiej. Żeby być na bieżąco należy być w "necie" i to na pewno będzie się, jeżeli nie nasilać to utrzymywać na podobnym poziomie. Internet jako narzędzie pracy, narzędzie rozrywki, narzędzie do komunikowania się. Każdy wybiera sobie swoje zastosowanie sieci i dla każdego staje się ona niezbędna.

LM: Czemu zatem wokół sieci tak dużo kontrowersji, o których sama wspominałaś mówiąc np. o nawiązywaniu, czy raczej utrzymywaniu międzyludzkich kontaktów?

MM: Bo dla niektórych staje się "zastępnikiem", surogatem zwyczajnej przyjaźni. Rozmawiając przez sieć czujemy się rozgrzeszeni z nie spotykania się ze znajomymi, bo przecież poGGadujemy z nimi. Poza tym problemem może być sieciowe "drugie ja", kreowanie się na kogoś innego, swoiste rozdwojenie jaźni. Drugą jaźń zamykamy wychodzą z sieci, kończąc pracę czy zamykając okienko czata. W sieci jesteśmy lepsi niż w rzeczywistości. Problemem jest korzystanie z "netu" przez dzieci i zagrożenia z tym związane. Problemem jest hazard przez "net", który uzależnia bardziej niż ten realny. No i nie wymaga to wychodzenia z domu.

LM: Z telefonu, prądu lub gazu korzystamy jednak praktycznie bezwiednie. Te "media" po prostu są a Internet, chyba przez swój gwałtowny rozkwit, budzi sporo emocji. Jedni widzą w nim zło, inni przedstawiają w samych superlatywach. Zagrożenia, o których wspominasz dotyczą także telefonów, których już jako społeczeństwo tak się nie boimy. Tymczasem telefon także daje dziś możliwość anonimowych kontaktów, nawiązywania przygodnych znajomości a w SMS-ach także łatwo nam udawać kogoś innego niż w rzeczywistym świecie. Może więc nie boimy się tych nieco starszych technologii a Internet po prostu "płaci" za to, że jest wśród tych nowoczesnych mediów najmłodszy?

MM: Nie. Wpływ na to ma raczej jego wszechstronność i niesamowita łatwość zastępowania wszystkiego innego: prawdziwej książki, gazety, przyjaźni, listu, telefonu, telewizji. Żadne z innych mediów tego warunku nie spełniało więc i ich siła "rażenia" jest i była mniejsza. A tu, "dla każdego coś dobrego".

LM: Czy w takim razie sama korzystasz tylko z tych bezpiecznych zasobów sieci czy też zapuszczasz się także w ciemniejsze rewiry cyberprzestrzeni?

MM: Miałam problem z pokerem on-line, na szczęście tylko w formie gry na punkciki, ale jednak wiem ile czasu potrafił zjeść i jak ciężko było mi z niego zrezygnować. To uzależnia. Sama potrzeba bycia w sieci, na komunikatorze, w mailach, na blogu. Ciężko oderwać się od komputera, bo... no właśnie, może ktoś coś napisze albo pojawi się w sieci. To problem, z którym niby sobie radzę, ale i tak wolę być on-line. Nie wyobrażam sobie bycia w domu i nie wejścia do sieci. Książkę czytam mając włączony komputer i załączone GG. Nie muszę klikać, wystarcza, że jestem. Gdy z jakiegoś powodu nie ma "netu" pojawia się typowy syndrom nałogowca: "dlaczego nie ma, musi być", a więc to nałóg.

LM: Od gry w karty można się uzależnić tak w Internecie jak przy stole z prawdziwymi kartami. Czy w takim razie to, o czym mówisz jest uzależnieniem od sieci czy od tego, co można w niej znaleźć?

MM: Odnośnie kart, to było możliwe tylko w sieci. Po prostu w "necie" były dużo atrakcyjniejsze. Odpowiadając na pytanie, nie wiem. To chyba i jedno i drugie. Sieć bez tego, co w niej, nie istnieje.

LM: Czy w takim razie problemem nie leży po prostu w łatwość dostępu do tego, co może uzależniać lub w inny sposób szkodzić?

MM: Nie, bo papierosy też są łatwo dostępne i alkohol i narkotyki... W seksoholizm tez łatwo wpaść. "Net" to coś więcej. Nawet bez demonizowania stwarza ogromne możliwości i ogromne zagrożenia.

LM: Ułatwia także dostęp do "dobrych" treści, Usprawnia prace, pomaga zarówno w komunikacji jak i obniża jej koszty. Czy używając Internetu w pracy także uważasz, że go nadużywasz?

MM: Nie. Zawodowo to po prostu narzędzie pracy jak telefon, maszyna do pisania, długopis czy notatnik. Nic więcej.

LM: Mimo wszystko jesteś od tych narzędzi w pracy uzależniona. Gdzie zatem biegnie ta cienka granica między uzależnianiem się od technologii "w słusznej sprawie" a chorobą, którą trzeba leczyć?

MM: Nie wiem. Jako osoba uzależniona nie powinnam się wypowiadać. A tak serio, wydaje mi się, że problem "do leczenia" zaczyna się wtedy, gdy uzależnienie zaburza normalne funkcjonowanie. Gdy prowadzi do zaniedbań w pracy, opiece nad dziećmi, zaniedbań związanych z funkcjonowaniem domu czy rodziny, ale to kwestia umowna.

LM: Gdy pojawiło się kino ludzie bali się filmu "Wjazd pociągu na stację". O uzależnieniu od telewizji sami słyszeliśmy w czasach naszego dzieciństwa. Dziś mamy Internet, wokół którego skupia się cała uwaga "krzyczących na alarm". Może zatem dopatrujemy się złego w tym co nowe, bo może po prostu do końca tego nie znamy?

MM: Nie. Od telewizji też można się uzależnić i wcale nie jest to takie rzadkie. To raczej problem odpowiedniego podejścia, zdawania sobie sprawy, ze jest to jedynie narzędzie. Dotyczy to zarówno Internetu jak i telewizji czy innych mediów.

LM: Czym zatem sieć jest dla Ciebie? W pracy narzędziem, a po pracy?

MM: Też narzędziem, tyle, że takim, bez którego ciężko się obyć.

LM: Czyli tak jak w pracy. Skąd zatem to ostrożne podejście do tej rozrywkowej części cyberprzestrzeni?

MM: Z tego, że zdaję sobie sprawę z możliwych zagrożeń.

LM: A czy spotkało Cię w sieci cos niedobrego, przykrego albo groźnego?

MM: Właściwie nie.

LM: Właściwie? Czyli jednak coś takiego było?

MM: Poza pokerem nie. Chociaż spotykałam takich podwójnych, nieprawdziwych ludzi. Innych "netowo" i innych realnie.

LM: Mimo tego, podchodzisz nieufnie. Czy uważasz zatem, że konieczna jest jakaś odgórna regulacja cyberprzestrzeni, podobnie jak to ma miejsce w wypadku innych mediów?

MM: Do narkotyków też podchodzę nieufnie..., Nie, regulacje odgórne nie mają sensu. Wystarczy zdrowy rozsądek i świadomość.

LM: Narkotyki także są nielegalne, niezależnie od podejścia, jakie mają do nich ludzie.

MM: To tylko przykład. Nieufnie podchodzę też do kuchenek gazowych i artykułów pirotechnicznych.

LM: Zasady korzystania z nich określają jednak dość rygorystyczne przepisy. Dlaczego więc nie widzisz potrzeby kontroli wszechstronnego (jak sama wcześniej powiedziałaś) medium jakim jest Internet?

MM: Bo nie widzę możliwości wyegzekwowania tej kontroli. Poza tym coś, co nielegalne lub ograniczone staje się często czymś bardziej pożądanym, a nie o to chodzi. Zapałki też mogą być niebezpieczne i zwykły kamień.

LM: Uważasz więc, że wirtualna przestrzeń może rozwijać się sama w realnym świecie w oparciu o prawa w nim obowiązujące?

MM: Tak. Wystarczy przestrzegać tych praw czyli np. zwalczać pedofilię czy pornografię dziecięcą w sieci.

LM: Czy możesz zatem poradzić coś ludziom aby nie dali się realnie skrzywdzić w wirtualnym świecie Internetu?

MM: Nie. Zachowywanie zdrowego rozsądku to nie rada. Nie należy podchodzić do sieci bezkrytycznie.

LM: Czyli tak jak w realnym życiu?

MM: Bingo.

LM: Zatem wirtualna rzeczywistość nie jest wcale taka groźna jak się nam ją przedstawia. W każdym razie nie bardziej niż świat, w którym żyjemy. Dziękuję za rozmowę.

MM: Nie należy ani demonizować sieci ani apologizować, tylko tyle. Ja też dziękuję.

Logo AP
rok akademicki
2005 / 2006

Copyright ©Studium Dziennikarskie 2005 - 2006