Logo AP
Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Powrót   I rok II rok Jubileusz
 
Wywiad
Reportaż
Felieton
Prasa
Radio
Telewizja
O Studium
Wystąpienia
Fotoreportaż
Autorzy

Pozostałe wywiady

Paulina Myśliwiecka

Tutaj wzięli mi nazwisko i stałem się numerem

Wywiad z Panem Józefem Paczyńskim

Jak wyglądało pana życie na krótko przed tym zanim trafił pan do obozu?

Byłem żołnierzem 1939 roku. Walczyłem na froncie w I linii w okopach w Lublinie. Moim obowiązkiem było dokładanie amunicji, noszenie chorych i rannych do szpitala. Razem z kolegami wpadliśmy w ręce Niemców, którzy wzięli nas do niewoli, do której byliśmy prowadzeni pieszo. Mojemu koledze i mnie udało się uciec. Dotarliśmy do Krakowa. Tam wstąpiłem w szeregi Młodzieżowej Organizacji Socjalistycznej. Wkrótce rozpoczęły się aresztowania kompanów z organizacji. Wiedziałem, że mnie spotka taki sam los więc ponownie we dwóch postanowiliśmy przedostać się do Francji. To było we wrześniu 1940 roku.

Jak to się stało, że znalazł się pan w KL Auschwitz?

Słowacy aresztowali nas na przejściu w Tyliczu i wydali Niemcom. Trafiliśmy do więzienia w Muszynie, Nowym Sączu, a następnie w Tarnowie. Stamtąd 14 VI 1941 r. wyprowadzili nas do pociągu. Był to pociąg osobowy, każdy miał miejsce siedzące. Nikt z nas nie wiedział dokąd jedziemy. Pociąg zatrzymał się na ogrodzonej drutem kolczastym stacji "Auschwitz". Tak trafił do obozu pierwszy transport liczący 728 młodych chłopców. Nie wiedzieliśmy co nas czeka....

Jak "powitano" pierwszy transport więźniów?

W towarzystwie SS-obersturmfuhrera Fritscha zjawił się ówczesny komendant Hess. Fritsch stanął na beczce po piwie i powiedział: "Nie zdajecie sobie sprawy z tego gdzie jesteście. To nie jest żadne sanatorium. Jesteście w obozie koncentracyjnym, a ten obóz nazywa się Auschwitz. Tu żyje się 3 miesiące. Żydzi i księża 6 tygodni, a wyjście jest jedno - przez komin".

Pierwsza myśl jaka przyszła panu do głowy po usłyszeniu tych słów?

Ja w to nie uwierzyłem, Niemcy naród taki znany, ma się żyć 3 miesiące? za co? dlaczego?

Co było potem?

Wzięli nas do pomieszczeń najniższej kondygnacji i tam zaczęli zakładać nam kartotekę. Imię, nazwisko, data urodzenia, miejscowość, wszystkie dane osobowe. Pytali na co w domu chorowali rodzice, a nawet ile kto ma złotych zębów. Zostałem numerem 121.

Po co im były takie informacje?

Jak zakładali z góry, że będzie się żyło 3 miesiące to jak zabiją , rozstrzelają lub umrze się w inny sposób to najpierw zaglądają do ust i wyrywają złote zęby. A choroby potrzebne były do meldunku o zgonie, który wysyłali do domu. W jakikolwiek sposób zabili kogoś, do domu szła wiadomość, że umarł na to na co chorował ojciec.

Jak wyglądała obozowa rzeczywistość?

2 pierwsze tygodnie to była tzw. kwarantanna. Od świtu do zmroku sport. Ale to nie był zwykły sport, najcięższa praca była lepsza niż to. "Hupfen" - skakanie tzw. żabką w przysiadzie, czasami z rękami na karku; "rollen" polegało na toczeniu się po ziemi. "Kriechen" - czołganie; "entengang" - posuwanie się do przodu w przysiadzie, trzymając pięty w rękach.

Czy istniał jakiś sposób na przeżycie?

Ja nie miałem żadnego sposobu, ale znalazł się ktoś kto mi pomógł. Mnie rękę podał Niemiec. Zawodowy przestępca kryminalny numer 2 - Otto Kusel. Cudowny człowiek, na przestępcę w ogóle nie wyglądał. Zawsze był gotów przyjść nam z pomocą. Do jego obowiązków należało formowanie grup roboczych. Dzięki niemu wielu moich kolegów dostało pracę w lepszych komandach. Wybrał mnie z szeregu więźniów i przydzielił do pracy do swojego kolegi ( Arno Bohma ), do sklepu fryzjerskiego. Do moich obowiązków należało układanie towaru, sprzątanie. Była to jedna z lżejszych prac obozowych.

Jak wyglądała fotografia dnia?

Wstawaliśmy o świcie. Obowiązki ustalane były wg. jasności dnia. Przed zmrokiem trzeba było być z powrotem za drutami kolczastymi, ponieważ w nocy zwiększały się możliwości ucieczki. Jak tylko się obudziliśmy musieliśmy się umyć. Na początku była jedna studnia, w której myli się wszyscy, trzeba było spokojnie czekać na swoją kolej. Najgorzej było w zimie, bo niezależnie od pory roku nie wolno było wyjść w koszuli. O mydle i ręczniku mogliśmy zapomnieć. Następnie był apel, który polegał na liczeniu wszystkich więźniów. Po apelu śniadanie. Na śniadanie mieliśmy kawę lub herbatę, ale to nigdy ani kawą ani herbatą nie było. Kawa smakowała jak żołędzie, herbata jak wygotowane siano. Jedyną zaletą było to, że napój był lekko ciepły. Po śniadaniu wychodziliśmy do pracy. Przerwa obiadowa trwała pół godziny. Z obiadem było różnie. Na samym początku mieliśmy dostawać litr zupy, ale nigdy tyle nie zjedliśmy, bo nas po drodze okradli. W późniejszym okresie była brukiew. W lecie zbierano pokrzywy i wrzucano do kotła. W obozie było kartoflarnia gdzie obierano ziemniaki. One dostawały się esesmanom, nam zostawały łupiny albo zgniła kapusta. Na kolacje znów kawa lub herbata, mały kawałek chleba najgorszego gatunku i tzw. Zulage czyli dodatek. Był to cm2 margaryny, łyżka marmolady zrobionej z buraków lub plasterek kiełbasy. W piątek był kąsek słoniny, a czasem dostawaliśmy małe serki. To były serki przeznaczane dla esesmanów, ale te które się zepsuły dawali nam. Wszystko było w robakach. To było całe wyżywienie, za mało by móc normalnie żyć.

Czy rodzaj pracy decydował o racjach żywieniowych?

Nie, to wszystko zależało od komendanta. Niektórzy mieli dobrych komendantów, m.in. ja. Nie wszyscy Niemcy byli źli. Jak ktoś pracował przy hodowli psów to mu było dobrze, bo zjadał psom to, co im było przeznaczone, przy koniach podobnie. Nawet owies zjadano.

Jaka była najcięższa obozowa praca?

Praca na placu z materiałami budowlanymi. Podjeżdżały pociągi i trzeba było je rozładowywać. Noszono cement, drewniane belki. Szczęście było takie jak ktoś dostał pracę pod dachem i tam gdzie dało się coś zorganizować.

Czym było to popularnie nazywane organizowanie?

To była po prostu kradzież. Jak ktoś pracował w aptece wynosił leki do obozu, kelnerzy i kucharze wynosili jedzenie, czasem udało się nam nawet pójść na piwo które przechowywali Niemcy w piwnicy. Do obowiązków więźniów należało też dostarczanie jedzenia esesmanom. Gdy chłopcy pojechali do kuchni po wyżywienie dla nich, zawsze dali im trochę więcej. Tak więc najpierw my sobie pojedliśmy, a później zanoszono esesmanom.

Czy był ktoś szczególny , kto wnosił sztandar miłości w to obozowe życie?

Postacią, która zapisała się złotymi literami na kartach obozu była Maria Stromberger. Ona milcząco akceptowała wszystko to, co my robiliśmy. To była nasza cicha organizacja. Przywództwo objął najmłodszy z nas Staszek Barański. Wszyscy się mu podporządkowaliśmy. Miał wrodzony talent organizatorski. Nawiązała się między nami ścisła współpraca, a do niepisanego obowiązku należało pomaganie sobie. Wszystko co było potrzebne do fizycznego i duchowego wsparcia kolegów.

W Auschwitz zaczęto wykorzystywać do zabijania więźniów cyklon B. Czy był pan świadomy tego co działo się wokół pana?

Ja pracowałem w SS - rewirze, vis a vis krematorium. Wszedłem na strych budynku, podniosłem dachówkę i obserwowałem jak przyprowadzono grupę Żydów. Esesmani obchodzili się z nimi bardzo grzecznie, nikt nikogo nie bił. Kazali się im rozebrać, zostawić ubranie. Mówiono, że idą pod prysznic, a jak wrócą to sobie to zabiorą. Jak wszyscy się rozebrali wepchali ich do dużej sali, zatrzasnęły się drzwi. Na płaski dach wyszedł esesman, odsunął zasuwę i wsypał proszek. Wtedy mimo tych grubych murów słychać było wielki krzyk, tak wielki, że w pewnej chwili myślałem, że te mury porozrywa. Później słabł. 15 - 20 minut i wszystko ucichło. To wszystko działo się w ciągu dnia w porze obiadowej (zeznawałem to na procesie 40 dostojników). Chodzili tamtędy esesmani i więźniowie. Żeby ten krzyk zagłuszyć obok parkanu postawiono dwa motory - na luzie, ale równocześnie na pełnym gazie. Oprócz tego tam i z powrotem jeździł samochód, ale tego się nie dało stłumić.

Czy znał pan osobiście komendanta obozu Rudolfa Hessa?

W drugim roku mojego pobytu w obozie zacząłem strzyc w zakładzie fryzjerskim, w którym pracowałem. Niedługo potem Arno został aresztowany za kradzież kosmetyków z zakładu, które sprzedawał Niemkom. Na jego miejsce przyszedł nowy więzień, również zawodowy przestępca kryminalny. Hessa zawsze strzygł Arno. Nowy kapo chyba mu się nie spodobał, bo tydzień po jego debiucie do zakładu przyszedł podoficer kompanii wartowniczej i powiedział wskazując na mnie, żeby ten "kleine Pole" przyszedł ostrzyc komendanta. Ręce i nogi mi zadrżały, ale wziąłem narzędzia i poszedłem do willi Hessa. W drzwiach czekała już na mnie jego żona. Zaprowadziła mnie do łazienki, w której ostrzygłem go dokładnie tak, jak to robił Arno. Tak rozpoczęła się moja przygoda z Hessem i już do końca 1944 roku strzygłem komendanta. W październiku 1943 roku przeniesiono Hessa do Berlina, ale cała jego rodzina została. Tutaj mieli dobrze - wille, służące, ogrodników. Hess bardzo często tu przyjeżdżał i nawet wtedy mnie wzywał. Przyjeżdżał nie tylko dlatego, że cała jego rodzina tu została. Był prawą ręką Eichmanna, on wyszukał cyklon B.

Czy zapadło panu w pamięć coś szczególnego co zdarzyło się w związku z komendantem i jego rodziną?

W ogrodzie u Hessów pracował kolega z jednej izby Stanisław Dubiel. Tył ogrodu sięgał do krematorium. Pewna deska parkanu wisiała tylko na jednym gwoździu. Stanisław zostawiał mi tam wiadro pomidorów i konewkę cebuli, a ja je zabierałem i zanosiłem do kotłowni, gdzie się wszyscy zbieraliśmy. Jeden raz jak przyszedłem po pomidory do ogrodu weszła Hessowa z jakąś kobietą. Zamarłem. Wycofałem się w maliny i czekałem, ale one nie odchodziły. Postanowiłem wyjść. Ukłoniłem się, nie zostawiłem tego, nie uciekałem, ale gdy doszedłem do kotłowni byłem cały blady i mokry. Pomyślałem sobie - koniec ze mną. Kradnę pomidory z ogrodu komendanta. Czekałem na wieczór, aż wywołają mnie na apelu. Ale tak się nie stało. Poszedłem do Staszka opowiedzieć mu o wszystkim. Okazało się, że on wziął na siebie cała winę. Jemu nic nie groziło, bo Hessowa bardzo polubiła Staszka, po wyjeździe męża jadała z nim nawet śniadania.

Jak wyglądały kontakty z rodziną?

Oficjalne kontakty polegały na pisaniu listów, ale te listy przechodziły przez cenzurę. Można było napisać tylko, że jest się zdrowym i wiedzie się dobrze. Ale jeden z moich kolegów - Edek znalazł na to sposób. W czasie wojny Niemcy mieli samochody na Holzgaz. Na stacji, na której tankowały pracował właśnie Edek. Bardzo odważny chłopak. Raz zapytał kierowców gdzie jadą. Odpowiedzieli, że do Krakowa. W Krakowie mieszkała mama Edka. Kierowcy kazali mu dać jej adres. Oni podjechali do niej, a ona zapakowała Edkowi paczkę z jedzeniem i wódką. Wieczorem nakarmiła tych esesmanów i poczęstowała wódką. Spodobało im się to i za każdym razem, gdy jechali do Krakowa odwiedzali jego matkę i przywozili ze sobą paczkę dla niego.

Czy spotkał się pan w obozie z jakąś znaną osobistością?

W 1942 roku do obozu przywieziono Józefa Cyrankiewicza. Został przydzielony do biura pracy gdzie prowadzono ewidencje grup roboczych. Następnie został pisarzem blokowym. Pamiętam go jak dziś - wysoki jak tyka, z teczką. Do jego obowiązków należało prowadzić ewidencje bloku. Musiał to przygotowywać na wieczorny apel, na podstawie tego meldunku pobierał z kuchni żywność. Cyrankiewicz wraz z kolegami przygotowywał ucieczkę. Dwa razy stchórzył, trzeci raz ktoś na nich doniósł. Groziła za to kara rozstrzelania, Wsadzili więc Cyrankiewicza razem z Żydem Blumem do bunkra, ale w trakcie czekania na wyrok zmienił się komendant. Arthur Liebehenschel był łagodniejszy. Za jego czasów nie było terroru i bicia. Natomiast Hess był niesamowitym terrorystą, przekraczał wszystkie normy regulaminu obozowego. Choć sam nikogo nigdy nawet nie uderzył, skrupulatnie pilnował, by wszystkie jego rozkazy byłe należycie wykonywane. Nowy komendant wypuścił Cyrankiewicza i wszystkich innych więźniów bunkra na wolność, ale otrzymali oni zakaz wychodzenia poza druty kolczaste. Przyszyto im na ubrania czerwone punkty z literami IL( In Lager) co oznaczało, że nie wolno ich wypuszczać do pracy poza obręb bramy. Cyrankiewicz przy pomocy najstarszego więźnia szpitala więziennego, zarazem lekarzem udawał chorego. Przyjęli go na blok 20 - zakaźny, tyfusowy. Tam żaden z esesmanów nie przyszedł, bo się bał. Cyrankiewicz przetrzymał tam do końca obozu.

Fritsch powiedział, że jedyne wyjście z obozu jest przez komin. Czy komuś udało się znaleźć inną drogę?

Dwóch moich kolegów Edward Galiński i Jerzy Bielecki uciekło z obozu. Jurek pracował jako konserwator w młynie. Żydówki naprawiały tam worki. Upatrzył sobie jedną z nich - Cylę Cybulską. Z kolegami przygotowywali ucieczkę, jednak gdy koledzy dowiedzieli się, że on chce zabrać ze sobą Cylę odstąpili od planu. Tylko jeden z nich - Tadeusz Srogi( choć za pomoc w ucieczce groziło rozstrzelanie) przygotował mu mundur esesmana i podrobioną przepustkę. Jurek przebrał się w mundur i poszedł po Żydówkę. Powiedział Kommandoführerin, że ma rozkaz zabrać na przesłuchanie więźniarkę o nazwisku Cyla Cybulska-Stawiska, numer 29 558.W oczekiwaniu na nią stał pośrodku pralni na miękkich nogach, wycierając mokre od potu okulary i tłumacząc bez sensu, że widocznie zaparowały od prania. Kommandoführerin przyglądała mu się badawczo, w końcu zażartowała: "Panie Rottenführer, po co okulary? Ma pan przecież ładne oczy". Wydała mu ją. Szedł przez obóz prowadząc Cylę przed sobą. Stanął przed strażnikiem, wręczył przepustkę i oznajmił, że prowadzi więźniarkę na przesłuchanie. Strażnik SS powiedział: - "Weiter machen", co miało oznaczać, że mogą iść. W ten sam sposób uciekł z obozu Edward Galiński. Jednak ucieczka jego i Żydówki Mali Zimetbaum zakończyła się niepowodzeniem. Po kilkunastu dniach zostali ujęci, gdyż Edek za długo chodził w mundurze esesmana, a Mala poszła w Żywcu na targ sprzedawać złoto, które zabrała ze sobą z obozu. Zostali odesłani do obozu i po okrutnym śledztwie straceni.

Jakie wydarzenie najmocniej utkwiło w pańskiej pamięci?

Pewnego dnia na bloku 11 rozstrzelano kobietę. Przy niej stało jej dziecko. Po wykonaniu wyroku esesman zapytał co zrobić z dzieckiem. Komendant odpowiedział: "Zabić! Niech wróg nie żyje". Drugim wydarzeniem które mną wstrząsnęło było to gdy w 1943 roku przywieziono trzydziestu młodych chłopców. Zaprowadzili ich na blok 20 i po kolei uśmiercili zastrzykami z fenolu.

Jak wyglądało wyzwolenie obozu?

Wiedzieliśmy, że front się zbliża, czekaliśmy na armię radziecką. 18 stycznia w nocy wyprowadzili nas z obozu. To była droga usłana trupami, marsz śmierci. Gdy ktoś nie mógł iść, był rozstrzeliwany. 6 maja zatrzymaliśmy się w obozie, w lesie za Alpami. Tam weszli amerykańscy żołnierze, prowadzeni przez więźnia. Otwarli bramy. Nie płakałem, ale łzy pociekły mi po twarzy. Po pięciu latach za drutami bałem się wyjść za bramę. Po inne narodowości przyjeżdżały autobusy, Polakami nikt się nie interesował. Byli tylko emisariusze armii Andersa. Gdy w sierpniu wróciłem do Polski koledzy powiedzieli do mnie: Tu nie ma po co wracać. Poznałem wtedy tą czerwoną Polskę.

Czy możliwe jest odnalezienie się w normalnym życiu po obozie?

Musiało się żyć, ja po wyjściu z obozu studiowałem, założyłem rodzinę, zorganizowałem własną szkołę i zostałem jej pierwszym dyrektorem. Był to zespół szkół Mechaniczno - Elektrycznych im. Bohaterów Westerplatte w Brzesku. Dostałem Krzyż Komandorski. Na pierwszy rzut oka moje życie nie różniło się od życia większości. Swój dramat przeżywałem w ukryciu.

Jaki jest pana stosunek do zmiany nazwy obozu?

Gdy trafiliśmy do obozu powiedziano nam w pierwszej przemowie, że to jest niemiecki obóz koncentracyjny. A więc jest niemiecki. To było miejsce mordu, nienawiści. Ale czasy się zmieniły. Dziś Auschwitz jest miejscem pojednania. Ja się często spotykam z Niemcami. Oni są ciekawi co się tam zdarzyło, szczególnie młodzież. Ich bardzo boli jak my mówimy niemieckie obozy koncentracyjne, oni nie są temu winni, dlatego ja staram się mówić hitlerowskie obozy.

W czym panu pomaga a w czym przeszkadza wspomnienie obozu?

To co ja pani opowiadam wcale mi tak lekko nie przychodzi. Ja to mówię, ale widzę te kobiety z dziećmi, które idą na śmierć, ja widzę swoich kolegów, którzy byli tam mordowani, mnie łzy w oczach ciekną. Tak ja to przeżywam. Nie lubię patrzeć na próżnotę, na nieludzkie traktowanie ludzi, jak jeden drugiemu przeszkadza zamiast pomagać, tak jak myśmy pomagali. Ja nie myślałem o tym, że ryzykuje życie pomagając. Przejąłem niemiecka dyscyplinę. Porządek musiał być. Ja tego porządku chyba tam się nauczyłem. Szkoła dała co mogła, ale najwyższą szkołą jest życie.

Jak długo zajęło panu pogodzenie się ze wspomnieniami?

Ja się nie pogodziłem z tym nigdy. Kiedyś kolega powiedział mi "My nawet gdy wyjdziemy z obozu, nigdy już nie będziemy normalnymi ludźmi".

Logo AP
rok akademicki
2005 / 2006

Copyright ©Studium Dziennikarskie 2005 - 2006