Logo AP
Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Powrót   I rok II rok Jubileusz
 
Wywiad
Reportaż
Felieton
Prasa
Radio
Telewizja
O Studium
Wystąpienia
Fotoreportaż
Autorzy

Pozostałe reportaże

Anna Kapelan

Zdrowie na wagę pieniądza

7 kwietnia, w swoje święto służba zdrowia, zdecydowała się na protest. Większość lekarzy z całego kraju wzięła dzień urlopu na żądanie. Pozostali nie pracowali przez kilka godzin bądź "plakatowali" siedziby swoich zakładów na znak jedności z protestującymi. Chcemy 30% podwyżek już w tym roku i wzrostu z 4 do 6 procent nakładów na zdrowie PKB - postulowali. Ale czy lekarze faktycznie mało zarabiają?

Pani Ewa jest od 2005 roku ordynatorem neurologii w jednym z podkarpackich szpitali. W zawodzie pracuje od 1987 roku. Żeby objąć takie stanowisko musiała bardzo długo się dokształcać. "Obecnie mam drugi stopień to znaczy, że jestem starszym asystentem. Ale młody lekarz za moich czasów musiał najpierw odbyć dwuletni staż. Następnie załatwiał sobie etat na oddziale i po kilku latach pracy stawał się młodszym asystentem. Kolejnych kilka lat na oddziale i pozycja starszego asystenta. Ale żeby przejść te wszystkie etapy trzeba było oprócz staży i lat pracy zrobić jeszcze odpowiednie kursy i zdać egzamin specjalizacyjny."

Pracując codziennie od 7:30 - 15:00 ordynator Ewa zarabia ok. 2 tysięcy złotych na rękę z czego opłaca trzy pożyczki. W szpitalu pieniądze ma też z dyżurów, które są obowiązkowe. "Obecnie one mnie najbardziej męczą. Mam ich cztery do pięciu w miesiącu, ale na początku pracy bierze się je chętnie i w większych ilościach, bo są o wiele lepiej opłacane. Najwięcej chętnych lekarzy jest na te świąteczne" - dodaje. Tu stawka wzrasta jeszcze bardziej. Za czas spędzony w szpitalu od 15 do 7:30 dnia następnego stawkę godzinową liczy się razy dwadzieścia cztery godziny i to jeszcze razy dwa. " Znam lekarzy, którzy biorą 20 dyżurów miesięcznie, ale oni już do niczego się nie nadają. Sama wiem, że po takiej dwudniówce (dwa dyżury pod rząd) człowiek jest do niczego." Oprócz pracy w szpitalu pani Ewa w czwartki i piątki przyjmuje w poradni od 15:00 - 18:00, a w poniedziałki po pracy i w soboty od 10:00 prowadzi prywatną praktykę. Ostatnim jej zajęciem jest orzecznictwo w KRUZie. Sama praca w nim to dwie godziny tygodniowo ale wypełnianie dokumentów z tym związanych to już zajęcie na dobrych kilka kolejnych godzin. Zapytana o czas wolny odpowiada - " Niedziela jest moim jedynym dniem wolnym, czasem zdarzy się jeszcze jedno popołudnie w tygodniu". Pytana, czy nie mogłaby z czegoś zrezygnować mówi: "Może bym mogła, ale z czego? Do przychodni chodzą ludzie, którzy wychodzą ze szpitala i często nie stać ich na prywatne wizyty, więc tam mogę sprawdzać stan ich zdrowia."

Ciężko jest dostać się do specjalistów. Do kardiologa czeka się ok. pięciu miesięcy. Oprócz długich kolejek do gabinetów dochodzą jeszcze inne argumenty jak sposób traktowania lub "wypracowanie" znajomości u lekarza, który potem w publicznej placówce będzie, na przykład, wykonywał zabieg. Na takie rozwiązana decydują się też coraz częściej kobiety w ciąży. "Chciałam mieć pewność, że będę dobrze traktowana ze strony lekarza, który mnie prowadzi. Inna sprawa, że nie było lekarza, który pracowałby w jakiejś publicznej przychodni a potem był w szpitalu przy porodzie." Taką odpowiedź dała mi pani Urszula 34 letnia matka dwójki dzieci dodając, że "takie postępowanie jest praktyką powszechną. Robi się tak, bo tak się słyszało. Mniej żenujące jest bowiem chodzenie prywatnie do położnika niż płacenie zaraz przed porodem."

Są też tacy, którzy decydują się na inne rozwiązania, by czuć się pewnie na stole operacyjnym. Pani Genowefa do urologa trafiła dzięki lekarce prowadzącej, która poleciła jej tego specjalistę. Poszła więc prywatnie do jego gabinetu. Zdiagnozowane kamienie należało usunąć operacyjnie. "Zaraz po ustaleniu co mi jest wręczyłam kopertę z tysiącem złotych, która została przyjęta". Na takiej samej zasadzie u tego samego lekarza został zoperowany syn pani Genowefy. Zresztą sama podkreśla, że jest bardzo zadowolona, czuje się dobrze i poleca tego specjalistę innym. Proceder wręczania lekarzom gratyfikacji we własnym zakresie jest czymś powszechnym. W tygodniku "Wprost" czytam: " Neurochirurg za operację, którą wykonuje w ramach etatu w państwowej służbie zdrowia, otrzymuje w kopercie 10 tys. zł. Operacja ortopedyczna kosztuje 7-8 tys. zł. Prawie połowa lekarzy bierze łapówki za wykonanie operacji, a co trzeci za przyjęcie chorego do szpitala lub skrócenie kolejki do zabiegu. Co piąty ordynator otrzymuje w kopercie od pacjenta 500-1000 zł, a co dziesiąty - równowartość przeciętnej pensji. W ten sposób pacjenci często muszą płacić nie tylko za tzw. zabiegi planowe, ale też za ratujące życie". Organizacja Pracodawców Prywatnej Służby Zdrowia wartość polskiego rynku medycznego szacuje na 60 mld zł.- tylko 36 mld to budżet Narodowego Funduszu Zdrowia. Na prywatne leczenie wydajemy 4 mld zł, 10 mld zł - na łapówki. Kolejne dziesięć na leki.

Kto nie bierze łapówek, a chce godziwie zarabiać musi brać maksymalną ilość obowiązków. Nie ma wtedy czasu na odpoczynek, spacer, wyjazd za miasto z rodziną, zostaje coś co bardzo szybko daje rozluźnienie - alkohol. Nie ma ustawy normującej czas pracy lekarzy ani zakazującej brania 20 dyżurów w ciągu miesiąca. Są też takie przypadki, że taka ich ilość jest wymagana. Na przykład ordynator chirurgii dziecięcej w szpitalu, w którym pracuje pani Ewa nie ma nawet czasu na dodatkowe zajęcia, bo ma w ciągu miesiąca od 12 - 15 dyżurów. "Tak nie może być, na zachodzie jest to już uregulowane. Lekarz przy takiej ilości pracy nie może sprawnie funkcjonować. Gdzie czas na dokształcanie? Ja sama zmuszona jestem to robić w trakcie nocnej pracy w szpitalu. W domu też bywa ciężko, zdarzają się kłótnie z córkami o to, że nigdy mnie nie ma ." - dodaje pani Ewa.

W mediach głośno jest o lekarzach złapanych na piciu w pracy. Wszyscy zgadzają się, że jest to karygodne. Ale jak radzić sobie ze stresem i zmęczeniem? Są tacy, którzy wracając codziennie z pracy siadają w fotelu i dla relaksu i odprężenia wypijają przed snem drinka. Gorzej jeśli przenoszą to na grunt pracy. "Każdy z nas wiąże się z pacjentem i zaczyna go traktować trochę jak członka rodziny ale np. u mnie na oddziale miesięcznie umiera kilka osób, więc po roku, gdybyśmy nie potrafili w jakimś stopniu dystansować się i radzić sobie z tym, to nie nadawalibyśmy się na lekarza. Są jednak momenty, gdy nami coś bardziej wstrząsa. Zwłaszcza, gdy przyjmuje się młodego człowieka, któremu postawiona diagnoza daje kilka miesięcy życia a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić, żeby go uratować."

Ministerstwo Zdrowia początkowo odmawiało przyznania podwyżek pracownikom służby zdrowia. Ewentualnie proponowało wdrożenie tego programu w przyszłym roku, ale przedłużające się strajki nie pozostawiły mu wyboru. Kilka szpitali na Podkarpaciu, które najdłużej protestowały mają już w maju otrzymać podwyżki. Ale i tak lekarze podchodzą do tego sceptycznie. " Od wielu, wielu lat my i pielęgniarki słyszymy tylko obietnice. Nie może być tak, że młody lekarz zarabia mniej niż sprzątaczka pracująca w prywatnej firmie"- mówi pani Ewa. Prawda jest taka, że choć są lekarze, którzy za swoją pracę na etacie otrzymują 3,3 tysiąca złotych to jednak wielu za te same obowiązki otrzymuje 1,3 tysiąca.

W pensji lekarza powinien być uwzględniony również specyficzny charakter zawodu. Zanim bowiem zacznie on zarabiać nawet te 3,3 tys. zł miesięcznie (wliczone dyżury), musi skończyć trudne sześcioletnie studia, a następnie odbyć staż, podczas którego prawie nic nie zarabia. Praktycznie przez co najmniej 7 lat jest na utrzymaniu rodziców, albo żyje z zajęć dorywczych, niezwiązanych z zawodem. Trudno się dziwić, że po tym wszystkim, oczekuje godnej pensji. Ale takiej nie otrzyma, jeśli nie zrobi specjalizacji. Pani Ewa zastanawia się nad jeszcze jedną kwestią mianowicie, w jaki sposób będą naliczane te podwyżki. " Jeśli będzie ona dotyczyć płacy zasadniczej a od niej będą dopiero naliczane wszystkie dodatki i dyżury to ją poczujemy w kieszeni, ale jeśli naliczona zostanie od całości to będą to naprawdę niewielkie kwoty."

Niskie płace i brak pewnych uregulowań dotyczących czasu pracy i branie łapówek to nie wszystko. Ktoś wziął prezent pieniężny, ale ktoś musiał go dać. Polacy dają. Dają, bo zawsze się dawało, bo boją się o swoje zdrowie, bo nie widzą innego rozwiązania. Statystyczny Polak daje pracownikom w służbie zdrowia 260 zł łapówki rocznie. Co szósta złotówka w polskiej służbie zdrowia przekazywana jest w kopertach, poza oficjalnym obiegiem, poza systemem podatkowym. Nie dziwi więc, że społeczeństwo jest nastawione sceptycznie do pomysłu Ministerstwa Zdrowia polegającego na tym, by przy każdej wizycie dopłacać lekarzowi ok. 10 złotych. Suma wprawdzie niewielka ale gdy pacjent ma w świadomości, że później i tak będzie dopłacał, po co robić to dwa razy? "Uważam, że płacenie przed przyjęciem do szpitala jest korumpowaniem lekarzy. Nigdy nie dałam żadnych pieniędzy. Nigdy też nie czułam się źle w szpitalu, choć zawsze się go bałam. Nie zmienia to jednak faktu, że służba zdrowia jest nie dofinansowana a szpitale w większości zadłużone" - opowiada pani Grażyna lat 52, która w swoim życiu trzy razy była hospitalizowana. "Uważam natomiast, że rzeczowe dowody wdzięczności w postaci kawy, kwiatów czy słodyczy zaraz przed wyjściem ze szpitala są czymś wskazanym. Jeśli opiekowano się mną dobrze, mam potrzebę podziękowania" - dodaje.

Młody lekarz przyjmuje każdą ofertę, żeby tylko zarobić. Tak zaczyna się błędne koło - z jednego miejsca do drugiego, od jednego dyżuru do drugiego. I wcale tak łatwo nie da się z niego wydostać, a praca wciąż się piętrzy. " Nikt nie powiedział, że lekarka jest dobrą żoną. Myślę, że raczej powinno się zapytać jak radzą sobie rodziny gdzie oboje małżonków pracuje w tym zawodzie. Może to śmieszne, ale chciałabym, żeby jedna z moich córek poszła w moje ślady, ale one patrząc na mnie mówią kategorycznie - nigdy w życiu" - kończy pani Ewa.

Logo AP
rok akademicki
2005 / 2006

Copyright ©Studium Dziennikarskie 2005 - 2006