Logo AP
Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie
Powrót   I rok II rok Jubileusz
 
Wywiad
Reportaż
Felieton
Prasa
Radio
Telewizja
O Studium
Wystąpienia
Fotoreportaż
Autorzy

Pozostałe felietony

Marta Stasińska

Wróżka prawdę Ci powie...

No bo jak nie wróżka, to kto? Na polityków nie ma co liczyć (ten nasz prezydent jakiś taki małomówny, a prawie-premier Lepper co najwyżej uraczy nas historyjkami o lądowaniu UFO w Klewkach), Kościół przez działalność ojca Radiatora ostatnio jakby stracił na wiarygodności, a bliźni, o czym niejeden z nas przekonał się na własnej skórze, niekoniecznie grzeszą prawdomównością...

W tej sytuacji pozostało mi jedno: udać się na Kazimierz do knajpki o wdzięcznej nazwie La Costarica, gdzie urzęduje wróżka Leokadia i raz na zawsze skończyć z bezcelowym miotaniem się z samym sobą. Leokadia powie, co i jak, nada memu życiu właściwy kierunek (w końcu pomogła już niejednej koleżance koleżanki...). Dlaczego nie wpadłam na ten pomysł wcześniej? Tak, od jutra wszystko będzie inne - zdecydowanie prostsze.

W poniedziałkowy wieczór wyruszam więc gotowa, by stanąć twarzą w twarz ze swoją przyszłością. Jaka by ona nie była... Po przekroczeniu progu siedziby Leokadii czuję, że coś się wydarzy. Nie - czuję, to nie jest odpowiednie słowo, ja to po prostu wiem. Dokoła panuje półmrok, pod schodami widnieje sporządzony na tekturowych tabliczkach napis: TAROT. Ale Leokadii ani śladu. Niepewnie podchodzę do baru i konspiracyjnym szeptem pytam sympatycznego obsługującego o prezencji Harrego Pottera, czy przyjmuje dziś wróżka. Z rozbrajającym uśmiechem odpowiada mi, że przybędzie ona za ok. pół godziny i chwali za błyskotliwość. Okazuje się bowiem, że przychodzący do pubu ludzie pytają barmana, czy będzie tak miły i obsłuży Tarota... I tym sposobem już na wejściu czuję się dowartościowana. Ale to dopiero początek... Po jakimś czasie faktycznie zjawia się Leokadia. Jest to starsza kobieta z siatką z zakupami. Gdyby nie towarzyszący jej kot i bezzębny uśmiech, trudno byłoby mi wpaść na to, że mam do czynienia z wróżką.

Leokadia wpatruje się we mnie tak przenikliwym wzrokiem, że zaczynam się zastanawiać, czy aby nie odkryła we mnie jakiegoś kanału energetycznego. Rozkłada karty... I okazuje się, że to, co mnie czeka, nie jest bynajmniej świetlaną przyszłością. Najbliższe pół roku mojego życia to jedno wielkie pasmo nieszczęść. Zacznijmy od sfery tzw. życia prywatnego: spotkam miłego kryminalistę, który płaci alimenty na dziecko, w dodatku nie jego i powinnam się modlić, by alkohol był jego jedynym nałogiem. -Coś w tym musi być - myślę i przed oczyma staje mi wróżka Anna, która podczas wakacji, spędzonych w uroczej nadmorskiej miejscowości, przepowiedziała mi, że mężczyzną mego życia będzie rozwodnik płacący alimenty (niestety, wtedy więcej się nie dowiedziałam, bo wróżkę Annę zgarnęła policja, gdyż, podobno, namiot imitujący salon wróżb był rozbity nielegalnie).

Ale wróćmy do Leokadii... Mam nie chodzić sama po zmroku (może to być trudne, bo większość zajęć kończę wieczorem), nie udostępniać nikomu karty do bankomatu (na to bym nie wpadła) i unikać koleżanki, która w knajpie zawsze pije piwo (z tego wynika, że powinnam zrezygnować z towarzystwa wszystkich moich koleżanek). A na koniec - najlepsze: mam strzec się połączenia wody z prądem w łazience (tu kłaniają się przepisy BHP). Więcej karty na temat mojej przyszłości nie powiedziały (może to i lepiej). Uregulowałam należność (jest to profesjonalna wróżka, więc płaci się, co łaska), i z wypiekami na twarzy udałam się do domu.

Moje współlokatorki wysłuchały relacji z wizyty w największym skupieniu (zwłaszcza, że w drodze powrotnej zaczepiał mnie jakiś podpity typ spod ciemnej gwiazdy). Cóż, przepowiednia już się spełnia... Wprawdzie nie tego spodziewałam się usłyszeć, ale Leokadia, by mnie pocieszyć powiedziała, że wszyscy mamy wpływ na nasze życie, więc mogę jeszcze zmienić swój przyszły los. Uff...

Tymczasem od mojej wizyty na Kazimierzu upłynęły trzy miesiące, podczas których zdążyłam już zapomnieć o wszelkich ponurych prognozach. Pewnego wieczoru wzięłam prysznic (wcześniej wyłączyłam z kontaktu pralkę, by nie zagłuszała mi dochodzącej z pokoju muzyki). Ledwo przywdziałam piżamkę, usłyszałam przeraźliwie długi dzwonek do drzwi. Gdy wyszłam z łazienki, ujrzałam w przedpokoju moje dwie współlokatorki. Na ich twarzach malowało się zdziwienie. W drzwiach stały Pasiaki (postrzelone sąsiadki z dołu, których atrybut stanowiły jaskrawe podkolanówki w paski). Kogo jak kogo, ale ich wizyty raczej się nie spodziewałyśmy. Kiedy usłyszałam pytanie: Co wyśta się k... trzy na raz kąpały?, zamarłam. Okazało się, że zalałyśmy (a ściślej mówiąc, że to ja zalałam) sąsiadów. I wtedy zrozumiałam, że palec przeznaczenia dosięgnie nas wszędzie, nawet w najmniej spodziewanych okolicznościach.

Swoją drogą, z tymi wróżkami jest trochę tak jak z politykami - naobiecują człowiekowi Bóg wie czego, a potem musi się on doszukiwać głębszych sensów w przypadkowych wydarzeniach... Na wszelki wypadek nie oglądam więc telewizji. I nie chodzę już do wróżki.

Logo AP
rok akademicki
2005 / 2006

Copyright ©Studium Dziennikarskie 2005 - 2006