Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad   |

Anna Zielińska

Jest dla mnie miejsce na ziemi


Maciek – 21 lat, od sześciu – na ulicy, przyjechał z Górnego Śląska. Można go spotkać na ul. Karmelickiej, gdzie siedzi z kubkiem na drobne i kartonem z napisem: Jestem głodny.

Dużo masz znajomych?

Nie, nie tak dużo. Mam jakieś dziwne oddziaływanie - ludzie raczej mnie unikają niż się do mnie garną. Mam różnych znajomych – uczniów, studentów, kobietę, która mija mnie na chodniczku. Z Woodstocku - dosyć stuknięta, długowłosa ekipa pokręconych sierściuchów. Przyjdzie ktoś: cześć – cześć, co u ciebie, no i tyle, do widzenia. Prawdziwych przyjaciół czy znajomych nie mam. Jestem człowiekiem samotnym. Powiem ci szczerze, że przywykłem do tego.

Kiedy się wczoraj pierwszy raz spotkaliśmy powiedziałeś, że cierpisz na samotność.

Czasami to potrafi dać w kość, mam takie momenty, że muszę popłakać, bo nie wytrzymam. Kiedy tak siedzę na kartonie i mija mnie taki wesoły, uśmiechnięty berbeć, który plącze się rodzicom między nogami, to mnie aż za serce chwyta. Tak się pytam sam siebie i Boga, dlaczego ja nie miałem takiego beztroskiego dzieciństwa? I wiesz, co? Uświadamiam sobie wtedy, że może dostałem taki krzyż. Bo ja nie wierzę, że mieszkam na ulicy bezcelowo, to jest część jakiegoś planu, może mam komuś pomóc dojść do czegoś? Wiesz, co ci powiem? Czasami mi się wydaje, że ktoś z góry dał mi trochę za ciężki ten krzyż.

Jak to się stało, że jesteś bezdomny?

Mam rodziców alkoholików i oni się oboje mnie pozbyli, ja im się po prostu znudziłem. Nie wiem, może dlatego, że byłem wypadkiem przy pracy? Była jakaś taka chora nienawiść moich rodziców do mnie. Jak już miałem dwanaście, trzynaście lat, to musiałem prosić moją matkę o kromkę chleba.

Masz rodzeństwo?

Mam dwóch młodszych braci, którzy są w domu. Jeden młodszy o trzy lata, drugi - o dwa. Klapki na oczach: mama, tata, mama, tata. Nie lubię mówić o domu. Dla mnie dom to jest melina, a rodzice to zwierzęta. Ja byłem wypadkiem przy pracy. Zero uczuć. Nie wiem, co znaczy przytulić się do matki, kiedy matka mówi „kocham cię” Drażnią mnie ludzie, którzy mówią, że rozumieją. Gówno rozumieją. Ludzie nie wiedzą, co znaczy tulić się do nieprzytomnej matki. Tulę się do niej, a ona leży zapita. Czekam aż wstanie i mnie przytuli, a ona leży nieprzytomna, a ja tulę się ze łzami w oczach i po prostu tak leżę...

A ty pijesz?

Nie, broń cię Panie Boże, mnie przecież rodzice alkoholicy wyrzucili na ulicę. Ja się brzydziłem alkoholem. Napatrzyłem się przez całe dzieciństwo na to, uwierz mi, można nabrać obrzydzenia. Fakt faktem, na ulicy byłem już długo. A depresja, jak to depresja, męczy niemiłosiernie. No i tak pochlałem, że w Sylwestra się przechlałem. Kiedy przyjechała po mnie karetka, od dwóch minut nie pracowało mi serce. Gdy się człowiek obudzi i zobaczy, jak mu pompują dwanaście butelek kroplówki dziennie, żeby go oczyścić i doprowadzić do stanu używalności, to się idzie nieźle przerazić. To było trzy lata temu, od tego czasu nie ruszyłem alkoholu. A jeśli chodzi o dragi... Jeżeli marihuanę można nazwać ćpaniem, to jestem strasznym ćpunem. Jak mnie ktoś poczęstuje, spoko, nie odmówię. Sam nie mogę sobie pozwolić, żeby kupić.

Zaglądasz czasem do domu?

Pół roku temu byłem, i myślisz, że się coś zmieniło? Dalej taka sama melina. Zrozum, moja matka zapijała ciążę, to są naprawdę alkoholicy. Ojciec stracił pracę, bo ma padaczkę poalkoholową. Jak się nie napije to dostaje ataku. Ja sobie rodziców nie wybrałem.

Zepsułam ci humor?

Nie, tylko obudziłaś wspomnienia, to, o czym staram się nie myśleć, co mnie paraliżuje. Nie można myśleć o przyszłości, kiedy ciąży na tobie przeszłość. Co, pójdę szukać pracy i nagle się rozpłaczę?

Z czego teraz żyjesz?

Z tego, co nazbieram. Bywa różnie, czasami ludzie coś tam nawrzucają do tego kubka, a masz takie dni, że idziesz głodny spać. Wiesz, nawet jedzenia pod sklepem nikt ci nie kupi. Raz nawet płakałem, żeby mi ktoś coś kupił.

I zrobił to?

W końcu tak. Ja już nie mówię o pieniądzach. Ciężko. Nie mam czasu, nie mam drobnych, a weź się do roboty, Ligusie. Wtedy mam normalnie ochotę takiego buraka z krawatem trzepnąć w głowę. Co z tego, że się ma pieniądze, jak się jest zwierzęciem?

Kiedy zacząłeś żebrać?

No przepraszam, musiałem się od razu przełamać, bo bym z głodu umarł. Kraść nie pójdę. Bo nawet nie umiem. Wiesz co, ja tak naprawdę to jestem o wiele, wiele bogatszy od tych wszystkich milionerów, biznesmenów i innych burżujów pod krawatem. Oni są burakami. Co z tego, że mają pieniądze, stać ich na różne piękne rzeczy, kiedy dla tych pieniędzy kradną, robią różne przekręty czyli krótko mówiąc schodzą na psy.

Ty nic takiego nie robisz?

Starałem się być zawsze w życiu uczciwy. Nie ukradłem nikomu nic. Z tego jestem dumny. Chociaż miałem wiele okazji. Kłamałem tylko, żeby przeżyć.

Jak to - żeby przeżyć?

Jak mnie zaczepiają tacy sympatycy amerykańskiego baseballa, kickboxingu i siłowni, czyli tzw. skinheadzi albo dresiarze. Za co? Za twarzowe? Ty lumpie, śmieciu, śmierdzielu, brudasie...  Wymieniać dalej? Taki bez karku, mutant genetyczny dosłownie, na sam widok człowiek miał pełne portki albo sam miał ochotę skręcić sobie kark, byleby on nie bił. Raz mnie jeden obudził na klatce, to jak mnie kopnął w żebra – a leżałem twarzą do kaloryfera - cieplutko było – to wylądowałem na tym kaloryferze. Bogu dziękowałem, że tylko raz to zrobił. Odwróciłem się, dziękuję, ja już sobie pójdę. Z twarzowego ja bym mu dał osiem razy dożywocie i karę śmierci - za samo twarzowe.

A śpisz gdzie?

Wszędzie: klatki, dworzec, poczekalnie, komory zsypowe, śmietniki, wszędzie, gdzie mnie nie wygonią. Czasem nie śpię w ogóle. Tak było dzisiejszej nocy. Zimą ludzie potrafili mnie lodowatą wodą oblać na klatce schodowej i wyrzucić na mróz. Ich to gówno obchodziło, bo ja im klatkę zaśmiecam. Tym, że śpię. Koleś podszedł - łup, wiadro lodowatej wody, wypierdalaj! - Ale przecież ja zamarznę! To mnie za szmaty wziął i sam wyrzucił. Gdyby nie dobra, kochana staruszka, co się nade mną zlitowała, to bym nie żył. Przecież ja miałem pięć minut na takim mrozie. Tacy są ludzie. Taki jest świat.

Nie ma żadnych dobrych?

Nie mówię, że nie, ale takich naprawdę dobrych ludzi albo jest mało albo się po prostu chowają. No bo wstyd jest pomóc. Co sobie sąsiedzi pomyślą? Znajomi? Ja nie mogę! Ja?? Wielu ludzi chciałoby pomóc, ale się wstydzą. Bo wiesz, zaraz znajomi będą plotkować, takie rzeczy. Czasami boli mnie to, jak ludzie mnie mijają i patrzą na mnie z politowaniem, normalnie jak na jakieś zwierzę. Siedzę i mija mnie jakiś gościu – typowy, pod krawacikiem, i tak patrzy z tym wykrzywionym ryjem: Trza było nie pić albo nie ćpać, do roboty się weź! To ja często odkrzykuję takiemu: to daj mi robotę! Nic nie powie, idzie dalej. Albo taki najgorszy przypadek, typowy łysy dresiarz, szedł z dziewczyną i kumplem i wiesz, co zrobił? Ja sobie siedzę na kartonie, a on mi prosto w oczy splunął. Jak psu. Jeszcze z taką pogardą na twarzy. Nie wiem, czy on chciał przed panienką zaszpanować...  Ja wtedy zacząłem płakać, bo po prostu poczułem się jak pies.

A starasz się coś zmienić czy czekasz?

Logiczną rzeczą jest, że nie jest moją ambicją umrzeć gdzieś pod mostem z butelką denaturatu. Tak, czekam, aż się nadarzy jakaś konkretna okazja. Aż dostanę jakąś normalną pracę. Aż potraktują mnie jak normalnego człowieka, a nie jak bezdomnego. A nie - zatrudni mnie ktoś na czarno i będę tyrał po kilkadziesiąt godzin w polu. Normalną, ludzką. Tak, jak ci powiedziałem, wierzę, że na końcu tej mojej drogi, tego mojego krzyża jest dla mnie miejsce na tej ziemi, gdzie jest fajny domek, kochana żona i mały berbeć biegający mi koło nóg. Ta wiara jeszcze trzyma mnie przy życiu. Na pewno kiedyś znajdę sobie pracę, żonę, dom, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie czas, jeszcze nie teraz.

Dlaczego nie teraz?

Takie mam odczucie, bo jak do tej pory próbowałem sam coś zdziałać z pracą i nigdy mi się to nie udawało. Czasem na budowie, przychodziłem, porobiłem parę dni, no i tyle. Wszystko się kiedyś kończy. Na przykład zimą w Zakopanem, dwa lata temu - dobrze pamiętam - najpierw pracowałem w namiocie jako stróż: kasiorka, cieplutko, luksusik jak dla mnie. Ale włamali mi się tam, kurczę, nie dopilnowałem, zostałem z miejsca wyrzucony.

Później pracowałem w ośrodku wczasowym jako palacz w kotłowni, miałem też swoją kanciapkę do mieszkania, znaczy byłem chłopak do wszystkiego. Najlepiej jest zawsze w sezonach, lato czy zima, zawsze się u jakiegoś gospodarza zaczepisz, robotę znajdziesz. Ale nie każdy mi tę pracę da, przecież bezdomny to ćpun, złodziej, alkoholik, nierób. Po co piłeś, sam jesteś sobie winien, poszedł mi stąd! W takim społeczeństwie żyjemy, niestety. Ciężko pracę znaleźć.

Masz w ogóle dowód osobisty?

Miałem, ale mi ukradli. Współbezdomni oczywiście, a jak. Tam, na dworcu, bezdomny bezdomnego okrada. Przejdź się na dworzec w nocy czy wieczorem, to zobaczysz, tam gdzie są kasy. Całe ławki pod ścianą zasrane, zaszczane. Pełno nieprzytomnych z przepicia bezdomnych. Podejdzie ci taki półprzytomny: Przepraszam, ja na bułeczkę zbieram, bo ja głodny, a ledwo się na nogach trzyma. Ich widać. Ludzie tak przesiąkli tymi alkoholikami, że nie wierzą w uczciwych i dobrych bezdomnych jak ja.

Piją, bo są bezdomni czy są bezdomni, bo piją?

Piją z bólu, z bezradności, żeby zapomnieć. Na początku. Ale później, bo muszą, i w bezdomności się pogrążają. Po co on ma szukać pracy, jak się zapije alkoholem i jemu jest fajnie. Już nie mają poczucia jakiejkolwiek własnej godności. Żal mi tych ludzi, wiesz? Bo to są jednak ludzie. Dla większości naszego społeczeństwa - tak zwany żul, obszczymurek, lump, a dla mnie to jest człowiek, oddycha, ma serce, miał rodzinę. I przez to, że mieszka na ulicy, nie może być przez innych poniewierany. Chociaż niektórzy na to zasługują i naprawdę sami są sobie winni. Duża ilość ma szanse wyjść z bezdomności, ale oni nie chcą, im tak wygodnie. Wolą sobie wyżebrać, pomieszkać po klatkach...  Ta wolność - nikt im nic nie każe, nic nie muszą, żadnych obowiązków. Tak uciekają przed odpowiedzialnością.

Miałeś kiedyś okazję wyjść z tego?

Jeszcze mi się nie zdarzyło. Zawsze chętnie szedłem do roboty i dopiero tam coś nie wypalało, albo pracodawca okazywał się kawał ch... , albo ja coś spieprzyłem. Po sześciu latach życia na ulicy ciężko jest się przestawić. Dlatego często coś knocę i wylatuję. Ale mówię, mnie przy życiu trzyma wiara w Boga i to, że będzie lepiej. A będzie na pewno.

Mówisz „nasze społeczeństwo” Czujesz się jego częścią?

Czasem, jak mnie tak ludzie omijają i patrzą na mnie z pogardą i poniewierką, czuję się, jak odrzutek, jak takie gówno dla społeczeństwa. Ale gdy spotykam takich ludzi jak ty, albo takich, co mi się żalą, czuję się zauważany, czuję, że istnieję. Mieszkanie na ulicy ma swoje dobre strony. Na przykład: ludzie przechodzą obok kiedy siedzę na kartonie, dosłownie przychodzą do mnie i płaczą. Zwierzają mi się z tego, co im leży na sercu. Wyobraź sobie, jakie to musi być dla mnie, bezdomnego, budujące i cudowne, kiedy na drugi dzień czy za kilka dni ta osoba przyjdzie i dziękuje mi tylko za to, że żyję, że jestem. Szczęśliwa, uśmiechnięta, odmieniona. Maciek, dziękuje ci, że jesteś. Jak mnie to motywuje! Wiem, że nie egzystuję na tej ziemi tak bez celu. Zawsze od ludzi ja się czegoś nowego nauczę, a oni ode mnie. Po prostu, jako że nigdy nie miałem domu, ciepła i miłości, dlatego też ja w sobie mam tego bardzo dużo. Po prostu lubię się tym dzielić.

A co będziesz dzisiaj robił?

Nie wiem, muszę tam jeszcze wrócić i posiedzieć. Na pewno sobie zrobię wycieczkę po lumpeksach - wyglądam jak kawał łajzy.

Moim zdaniem wyglądasz w porządku.

Dla ciebie w porządku, ale jak wchodzę do McDonalds’a, to mi każą wyjść.

A robisz sobie plany?

Zawsze, jak rano wstaję, zastanawiam się, co by tu robić. Każdy dzień jest taki sam, szary i podobny do poprzedniego. Zrobisz coś dla mnie? Wpadaj czasem pogadać, jakbyś miała jakiś problem albo potrzebowała się wypłakać.

Rozmawiała: Anna Zielińska

© copyright Studium Dziennikarske