Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad    |

Piotr Urbanik

Internetowi społecznicy

Bezpowrotnie minęły czasy, kiedy film wyświetlany na zachodzie, przedstawiany był publiczności w naszym kraju z kilkuletnim opóźnieniem. Na forum film.onet.pl znalazło się ponad siedemset komentarzy do filmu Piła, jeszcze przed jego oficjalną premierą kinową. Można się domyślać, że nie wszyscy komentatorzy byli krytykami filmowymi mającymi przywilej uczęszczania na pokazy przedpremierowe.

Większość osób ma okazję oglądać amerykańskie nowości za sprawą tłumaczy list dialogowych, którzy bezinteresownie poświęcają swój czas, ułatwiając życie wielu miłośnikom filmu. Do takich ludzi należą Anka i Robert, para znajomych, która uznała, że zna język angielski na tyle dobrze, by swoją wiedzą podzielić się z innymi.

Doktor Judym ery internetu?

Anka, podobnie jak większość twórców napisów filmowych, studiowała filologię angielską. Swoje hobby traktuje jako niezobowiązującą zabawę, choć początkowo uważała, że tłumaczenie list dialogowych stanowi pierwszy szlif w zawodzie translatora. Pracodawcy, zdaniem Anki, znacznie wyżej cenią udokumentowaną praktykę, np. w biurze tłumaczeń, niż działania na własną rękę o niewymiernym efekcie. Z tego właśnie powodu Robert wybrał filologię polską. Jest świadomy, że przyszłości zawodowej nie powinien wiązać z posadą tłumacza.

Starają się nie mówić za dużo na swój temat, ponieważ tłumaczenia, których dokonują, są dołączane do nielegalnych plików filmowych, ściąganych przez internet, bądź kupowanych na giełdzie. Przez to, że na ich pracy wzbogacają się piraci, którzy sprzedają ich tłumaczenia razem z filmami, uważani są przez niektórych za ważny składnik plagi piractwa.

- Osobiście jestem przeciwniczką wszelkiego łamania przepisów, nawet, jeśli są zaklasyfikowane, jako te o niskiej szkodliwości społecznej – stwierdza kategorycznie Daria, studentka prawa. – Fakt, że nie zawsze stać mnie na oryginalne filmy DVD, czy bilet do kina, nie upoważnia mnie do łamania praw autorskich, a osoby, które przyczyniają się do naruszania przepisów, są moim zdaniem niepoważne. Anka i Robert podchodzą do sprawy bardziej liberalnie. Teoretycznie dokonują tłumaczenia na język polski angielskich napisów, dla osób niesłyszących, a prawo naruszają tylko te osoby, które oglądają film z ich tłumaczeniem na komputerze. Na wszelki wypadek, nie podają swoich nazwisk, a inni czasami nawet nicków, którymi posługują się w sieci. Anka zgodziła się na rozmowę, ale z zastrzeżeniem, że będziemy mówić głównie o jej pracy, a nie życiu osobistym.

Być może to za sprawą swojej anonimowości, tłumacze są bardzo cenieni przez osoby, które dzięki nim mogą oglądać holywoodzkie nowości jeszcze przed ich pojawieniem się w kinie. – Jestem naprawdę bardzo wdzięczny, za to, co robią – mówi Krzysiek, student IV roku zarządzania na AGH – Sam nie mam problemów z językiem angielskim, lecz na pewno nie znam go na tyle, aby bezbłędnie uchwycić wszystkie dialogi.

Tak Robert, jak i Anka swoje pierwsze kroki w zawodzie stawiali z konieczności. – Bardzo lubię kino konesera, niestety sporo filmów reżyserów niszowych nie jest tłumaczonych – ubolewa Anka, absolwentka filologii angielskiej. – Gdy po raz kolejny musieliśmy ze znajomymi zrezygnować z wieczoru filmowego pod znakiem Petera Greenawaya, czy Dario Argento z powodu braku tłumaczeń, uznałam, że nikt nie zrobi tego za mnie. Tak rozpoczął się „translatorski epizod” w moim życiu. Anka nie wyolbrzymia swoich zasług. Tłumaczy filmy dla siebie i swoich przyjaciół. Skoro musiała tej pracy poświęcić sporo czasu, lepiej żeby inni również na tym skorzystali. Jednak niektórzy odbiorcy podchodzą do jej hobby z dużo większą powagą. -Działalność takich ludzi jak Anka kojarzy mi się z pozytywizmem. To dzięki niej wiele osób ma szansę zaznajomić się z arcydziełami światowej kinematografii – uważa Robert, bliski przyjaciel, który razem z nią zajął się tłumaczeniami. – Można zażartować, że jest ona doktorem Judymem ery internetu. Sam Robert o sobie mówi z większość pokorą, ponieważ głównie tłumaczy filmy sensacyjne i nowości. – Jestem zwykłym wyrobnikiem – stwierdza z uśmiechem.

W roli głównej: Clint Wschodnilas

W zgodnej opinii translatorów i widzów, prawdziwą plagą stają się nieudolne tłumaczenia, które mogą całkowicie zniwelować wszelkie zalety oglądanego filmu. Zdaniem jednego z administratorów portalu: napisy.org, ludzie, którzy chcą zostać profesjonalistami, w pewnym momencie przestają tłumaczyć, gdyż nie chcą tego dłużej robić za darmo. Dlatego w sieci dużo jest marnej jakości przekładów.

Wiele osób chcących sprawdzić swoją znajomość języków obcych, napotyka na trudności już przy pierwszym bardziej skomplikowanym dialogu. Większość z nich ma tyle zdrowego rozsądku, żeby zostawić tłumaczenie ludziom o większych zdolnościach językowych. – Niektórzy idą na łatwiznę, kopiując listę dialogową do programu, który dokonuje automatycznej translacji. – mówi Anka. – Oglądanie filmu z takimi napisami jest drogą przez mękę. Dosłowne tłumaczenia idiomów, translacja słowo po słowie, brak poszanowania dla reguł gramatyki, wszystko to powoduje, że nawet osoba, która nie przywiązuje wagi do czystości ojczystego języka, po 15 minutach musi przerwać projekcję. Anka przyznaje, że na początku swojej przygody sama często nie przykładała wyjątkowej wagi do tłumaczonego tekstu. - Grzechem anglistów, szczególnie podczas pierwszych lat studiów, jest przekonanie o doskonałej znajomości tego języka. Mnie również niekiedy brakowało pokory, dlatego zdarzyło się, że spod mojej klawiatury wyszło kilka potworków językowych. – śmieje się Anka Na szczęście dowody zostały zatarte przez wnikliwego widza, który podobnie jak ja w wielu przypadkach, nie mógł znieść niepoważnego podejścia do tłumaczenia.

Użytkownicy forów dyskusyjnych poświęconych napisom, często przywołują najbardziej spektakularne wpadki tłumaczy. W jednym z odcinków Latającego Cyrku Monty Pythona, w skeczu poświęconym historycznym monarchom, "Ivan the Terrible" przetłumaczony został jako „Iwan Okrótny”, co obnażyło nie tylko całkowitą nieznajomość ortografii przez tłumacza, ale również ignorancję w dziedzinie historii. Jeszcze bardziej wyrazistym zdaje się być tłumaczenie nazwiska amerykańskiej gwiazdy - Clinta Eastwooda, na Clint Wschodnilas.

Ludzie robiący tłumaczenia, zdają sobie sprawę, że osoby, które być może znają nawet dobrze język angielski, lecz z polskim mają spore kłopoty, stanowią mniej niż 10 procent społeczności. Najgorsze napisy do filmów są bardziej widoczne, ponieważ właściwe tłumaczenia odbiorcy uważają za rzecz normalną, a rażące naruszenia poprawności językowej zdecydowanie łatwiej uchwycić. Ci, którzy poważnie podchodzą do swojego zajęcia, starają się zamieszczać poprawki do niedbale przygotowanych napisów, jednak biorąc pod uwagę zasoby światowej kinematografii, zdaje się to być walką z wiatrakami. Według Roberta, który w zeszłym roku zdał na studia polonistyczne, „radosna twórczość” niektórych kolegów po fachu zmusza go intensywniejszej pracy. – Zacząłem tłumaczyć filmy, ponieważ nie mogłem dłużej patrzeć na błędy ortograficzne, robione w najprostszych wyrazach. Dzięki temu doświadczeniu, w zeszłym roku zdałem egzamin CAE z języka angielskiego. Robert jest zdania, że jako przyszły polonista może trafnie przybliżyć widzowi atmosferę danej sceny. – Nasza praca nie polega na mechanicznym tłumaczeniu tekstu, pragniemy jak najlepiej oddać charakter dialogu, pozwolić widzom poczuć klimat filmu. Wymaga to od nas perfekcyjnej znajomości obu języków, ale również zdolności rozróżnienia rozmaitych konwencji i kodów popkultury.

Zmierzch lektorów

Pozytywnym aspektem rozprzestrzeniania się wersji tłumaczenia filmowego w postaci napisów jest fakt, że ten sposób pomaga w nauce języków obcych. Przeciwnicy lektora, który podobnie beznamiętnym głosem przytacza kwestie wypowiadane w gniewie, czy przerażeniu, przywołują przykład Skandynawii, gdzie telewidzowie, mogą słyszeć oryginalny dźwięk we wszystkich programach, dzięki czemu już dzieci ze szkół podstawowych nie mają najmniejszych problemów z opanowaniem języka angielskiego. – Moim zdaniem, wprowadzenie napisów do polskiej telewizji miałoby podobne skutki jak w Szwecji, czy Norwegii – uważa Robert. – Zdaję sobie jednak sprawę, że oznaczałoby to zmianę przyzwyczajeń milionów ludzi, którzy czas wolny spędzają w zasięgu szklanego ekranu. Możemy się jedynie cieszyć, że młodzi ludzie dzięki filmom oglądanym na komputerze, mają możliwość rozwijania zdolności językowych.

Anka wykazuje większy konserwatyzm w tej kwestii. Twierdzi, że czym innym jest oglądanie filmów na ekranie monitora, a czym innym w telewizji. Przyznaje, że telewizor, jako medium towarzyszące człowiekowi w codziennych zajęciach, nie powinien zmuszać do poświęcania mu całej uwagi, jak w przypadku wyświetlania filmów w oryginalnej wersji językowej.

Niestety, mimo tego, że oglądanie zagranicznych filmów z napisami, zamiast lektora czy dubbingu, wpływa bardzo pozytywnie na naukę obcych języków, wiele osób traktuje to jako zło konieczne. Ich niechęć do nauki języka Robert kwituje sentencją Jana Himilsbacha, który powiedział po odrzuceniu propozycji zagrania w zachodnim filmie: - Ja się nauczę angielskiego, a oni jeszcze gotowi odwołać produkcję filmu. I co wtedy? Zostanę jak głupi z tym angielskim...

Piotr Urbanik

© copyright Studium Dziennikarske