Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad    |

Katarzyna Ptasznik

Obiecanki - cacanki

2 kwietnia 2005 roku o godzinie 21.37 zmarł papież Jan Paweł II. Cały świat pogrążył się w żałobie. Zwłaszcza Polacy, ze zrozumiałych powodów. Wielu pragnęło udać się do Watykanu, aby pożegnać i uczestniczyć w pogrzebie tego wielkiego człowieka.

Biuro Podróży „Okręt”* z Krakowa przedstawiło bardzo atrakcyjny program wyjazdu. Cztery dni w korzystnej cenie 349 złotych i 63 euro. Koszt dla jednych niski, dla drugich - wysoki. Pieniądze nie grały jednak roli. Liczyło się tylko to, żeby być TAM.

Cena zawierała przejazd autokarem klasy Lux, opiekę duszpasterską księdza, opiekę przewodnika i pilota, ubezpieczenie KL i NNW, opłaty parkingowe i winietowe. Nic dziwnego, że wyjechały dwa pełne autokary. Oferta przewyższała propozycje innych biur, które jako jedyny pewnik dawały transport, co dalej - nie było wiadomo... jednakże rzeczywistość daleko odbiegła od programu.

Chaos informacyjny

Już w trakcie przejazdu przez Czechy i Austrię napływały liczne, niezbyt pomyślne dla pielgrzymów wiadomości: kolejkę do Bazyliki św. Piotra zamknięto, nie ma już wjazdu do Rzymu, gdzie jest już 6 mln ludzi, pielgrzymi nie mieszczą się na ulicach, autokary kierowane są do miasteczka studenckiego w pobliżu stolicy. Mimo złych wiadomości wiele osób wierzyło, że uda im się dotrzeć do Watykanu, aby po raz ostatni zobaczyć ukochanego papieża i pożegnać do.

W czwartek ok. 1: 00 autokary minęły rogatki Rzymu, nawet nie próbując do niego wjechać, zgodnie z nakazem przewodnika Bogusława Ozorka*. Uczestników wyjazdu zawieziono prosto do Fiuggi, o dobę wcześniej niż przewidywał to program. Przed 3: 00 zatrzymano się w miasteczku na nieczynnej stacji benzynowej. Przewodnik zawiadomił podróżnych, że muszą poczekać na właściciela hotelu, który przyjedzie za dwie godziny, aby dopilotować autobusy na miejsce.

Nocleg

Po 24 godzinach jazdy wszyscy byli już bardzo zmęczeni, chcieli rozprostować nogi. Nieczynna stacja oznaczał brak dostępu do jakichkolwiek środków sanitarnych. Autokary musiały być wyłączone, w związku z czym podróżni zostali także pozbawieni ogrzewania oraz możliwości zrobienia gorącej herbaty. Kierowcy odmówili przejazdu na inną - czynną stację, ponieważ skończył im się czas jazdy. Mogli ruszyć dopiero o 11:00.

Część pielgrzymów pogodził się z sytuacją, inni głośno wyrażali swój sprzeciw i oburzenie, spowodowane jawnym, według nich, naruszeniem programu i umowy. Domagali się powrotu do Rzymu, tym bardziej, że mieli informacje od rodzin i znajomych, którzy tam mieszkają, że nie ma żadnych problemów z wjazdem do miasta. Ozorek nie chciał w ogóle rozmawiać na ten temat. Wówczas jeden z uczestników, Jan Kowalski*, zadzwonił do Polskiej Ambasady w Rzymie. Przedstawił sytuację, w jakiej się znaleźli. Uzyskał potwierdzenie wiadomości, że do Rzymu spokojnie można wjechać, i że nie napotkają żadnych trudności. Pilot B. Ozorek po kilku gwałtownych wypowiedziach odmówił rozmowy z przedstawicielem ambasady, rozłączając się. Bezczelność i arogancja - skomentowali pielgrzymi.

Właściciel hotelu w ogóle się nie pojawił. Postój na stacji trwał od 3: 00 do 8: 00 rano. Wtedy się okazało, że wspomniany hotel znajduje się dokładnie naprzeciwko. Wystarczyło tylko przejść jezdnię. Na plakietkach identyfikacyjnych, które podróżni otrzymali w Polsce, nie było jego nazwy. Ograniczono się do stwierdzenia: „Hotel: Fiuggi”. Zamiast porządnego noclegu - kilka przypadkowych godzin pobytu w ciągu dnia. Najpierw typowo kontynentalne śniadanie. W tym czasie pokoje hotelowe opuścili ludzie, którzy w nich spali minionej nocy. Pomieszczenia posprzątano szybko i pobieżnie. Zanim pielgrzymów rozlokowano w pokojach, była godzina 10: 00. Wszyscy liczyli, że się odświeżą i pojadą dalej. Kolejne rozczarowanie - organizatorzy odmówili wyjazdu do Rzymu. Dziewięć osób pod przewodnictwem Kowalskiego odłączyło się od grupy i na własną rękę ruszyło do Watykanu. Im udało się dotrzeć do bazyliki i zobaczyć po raz ostatni Jana Pawła II. W kolejce do wejścia czekaliśmy 20 minut - powiedział Kowalski - a po Placu św. Piotra mogliśmy swobodnie spacerować. Żal i rozgoryczenie pozostałych było później tym większe.

Hotel w Fiuggi opuszczono dopiero po godzinie 19: 00, chociaż już około 16: 00 sprzątaczki kazały zwalniać pokoje, chcąc przygotować je dla gości, którzy mieli przybyć wieczorem.

W Watykanie

Do Rzymu wjechano bez najmniejszych przeszkód. Autokary stanęły na bezpłatnym parkingu w dzielnicy Laurentina. Stamtąd pielgrzymi w towarzystwie dwóch pilotów ruszyli do Watykanu - najpierw metrem, następnie od Schodów Hiszpańskich - pieszo. Do celu dotarli przed godziną 22: 00. Watykan był prawie pusty, kręciło się tam naprawdę niewielu ludzi. Tak samo z wjazdem do Rzymu nie było żadnych problemów, nie staliśmy w ani jednym korku, a na parkingu było jeszcze mnóstwo wolnych miejsc - mówi Katarzyna Bolek*, jedna z uczestniczek.

Plac św. Piotra był zamknięty. Dostępu pilnowali karabinierzy, którzy mieli wpuszczać wiernych dopiero o 6: 00. Na zimną noc pod gołym niebem nikt nie był przygotowany. Kiedy przed wyjazdem pytano organizatorów, czy należy wziąć ze sobą śpiwory, odpowiadali przecząco: Przecież będzie nocleg w hotelu.

Nie mieliśmy ani wystarczająco ciepłych ubrań, ani kocy czy śpiworów. Przemarzliśmy do szpiku kości. Kiedy na chwilę usnęłam, po przebudzeniu chciało mi się płakać z zimna - opowiada Joanna Grela*. Jak się okazało, Włoski Czerwony Krzyż był bardzo dobrze przygotowany. Zmarzniętych przybyszów częstowano gorącą herbatą, kakao, ciastkami, rozdawano im koce termoizolacyjne. Kiedy wypiłam dwa kubki herbaty i otuliłam się kocem, poczułam się tak szczęśliwa, jak chyba jeszcze nigdy w życiu - mówi Kasia Pająk*.

Po uroczystościach pogrzebowych cała grupa spotkała się przy moście św. Anioła. Było już pewne, że z planowanego zwiedzania Asyżu nic nie będzie. W zamian piloci zaproponowali zwiedzania Rzymu, a właściwe przejście z bagażami, które pielgrzymi mieli ze sobą w Watykanie do Koloseum, a stamtąd metrem na parking i powrót prosto do kraju. Kilkanaście oburzonych osób odłączyło się od grupy, udając się prosto do metra i autokaru.

Maciej Karski* - Bez przesady, nie mam siły spacerować z ciężkimi torbami, zmęczony, niewyspany. Jest piątek, ostatni raz w normalnych warunkach spałem w poniedziałek. Niech nie odstawiają cyrku i nie próbują nas zbyć byle czym. Sylwia Piwowarczyk* - Chciałam zobaczyć Koloseum, ale nie teraz. Przecież dopiero co pogrzeb się skończył.

W drodze powrotnej do Krakowa uczestnicy pielgrzymki pożegnalnej napisali skargę do Krakowskiej Izby Turystyki oraz reklamację do Biura Podróży „Okręt”. Domagamy się zwrotu pieniędzy za niezrealizowane świadczenia: nocleg w hotelu, zwiedzanie Asyż, postoje na strzeżonych parkingach (staliśmy na jednym i to bezpłatnym), niewykorzystaną benzynę, zwrotu kosztów za rozmowy z ambasadą oraz przeprosin od właścicieli biura za nieodwracalne straty duchowe i moralne - mówi jedna z autorek skargi, Agata Nowalińska.

Co dalej?

Na powrót autokarów nie czekał żaden z właścicieli. W poniedziałek, 11 kwietnia, do biura udała się delegacja pechowych pielgrzymów. Przedstawili reklamację i swoje żądania. Organizatorzy szybko je rozpatrzyli. Na drugi dzień zdecydowali się na zwrot pieniędzy - 200 złotych każdemu z uczestników.

W rozmowie z Dorotą Obirką*, właścicielką biura „Okręt”, pytałam jak to się stało, że dobre o cenione biuro, zawiodło swoich klientów. – Sytuacja przerosła chyba wszystkich. To był wyjazd organizowany bardzo szybko, z racji wyjątkowych okoliczności. W momencie wyjazdu wszystko było pewne, jednak wkrótce zaczęły napływać niepomyślne informacje. Dosłownie z minuty na minutę zmieniały się warunki. Cały czas byliśmy w kontakcie telefonicznym z pilotem, próbowaliśmy znaleźć najlepsze rozwiązanie.

Stąd decyzja o wcześniejszym noclegu, a że go nie było? - to wina koordynatora, mieszkającego na stałe w Fiuggi, z którym biuro od dawna współpracuje. Nie udało mu się załatwić zmiany rezerwacji. Zastanawiał fakt, że na plakietkach nie wymieniono nazwy hotelu, jakby to wszystko było ukartowane, a organizatorzy liczyli, że uda im się zrzucić winę na zamieszanie.

Nigdy nie wiemy, w którym z hoteli będą nocować turyści. Zawsze zajmuje się tym na miejscu nasz koordynator. Dopiero po dotarciu wiadomo, w którym pensjonacie się zatrzymają. To nie było jakieś niezwykle postępowanie z naszej strony. Zawsze odbywa się to w taki sposób - broni się Obierka.

Nie zwiedzano Asyżu z powodu zbyt krótkiego czasu jazdy kierowców oraz chcąc uniknąć korków, które na pewno wydłużyłyby czas jazdy. Właścicielka zapowiedziała, że będzie rozmawiała z firmą przewozową, która nie zapewniła odpowiedniej liczby kierowców. Chce także przyłączyć się do innych biur, które wystąpiły z oskarżeniem mediów za podawanie błędnych informacji. W podobnej sytuacji jak „Okręt” znalazło się jeszcze wielu innych organizatorów wyjazdów na pogrzeb Ojca Świętego. Dorota Obirka straciła ponad 10 tysięcy złotych, decydując się na zwrot części kosztów uczestnikom feralnej wyprawy. Dla niej ważniejsze jest dobre imię firmy. Nie chcę, aby jeden pechowy wyjazd zniszczył moje biuro.

Nikt nie miałby pretensji, gdyby nie obiecywano nam gruszek na wierzbie... Przecież to było łatwe do przewidzenia, że w tak wyjątkowych okolicznościach jak śmierć i pogrzeb papieża, ludzie będą chcieli dotrzeć do Watykanu. Trzeba było brać pod uwagę, że z tej nietypowej sytuacji może wyniknąć wiele problemów. Mogli powiedzieć: zawieziemy was do Rzymu, ale nic więcej nie gwarantujemy. Proszę wziąć ciepłe ubrania, koce, śpiwory, a co tam zastaniemy, okaże się dopiero na miejscu - mówi Krzysztof Kowalik. To byłoby uczciwe. Doświadczony organizator powinien zdawać sobie sprawę, że przy wydarzeniu na skalę masową może zdarzyć się praktycznie wszystko.

*nazwa biura oraz imiona i nazwiska zostały zmienione

Katarzyna Ptasznik

© copyright Studium Dziennikarske