Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad   |

Monika Kołodziej

Homo Consumentus

Homo Consumentus potrzebuje coraz to nowych podniet w drodze na zakupy.

Krakowski Rynek. Siedzę na ławce. Nad wieżą Ratusza gołębie robią to, co zawsze, wokoło ławeczek jest biało. Ludzie, jak zawsze, tasują się - spostrzeżeni lub nie, w zależności od kolorystyki i pomysłu na image. Nagle pojawiają się obok mnie dwie Wielkie Czerwone Łapy. Nadmuchane zjawisko, przewyższające rozmiary człowieka podchodzi i ukazuje swe ludzkie oblicze. Stoi przede mną dwóch młodych osobników urody orientalnej i pytają zupełnie niemodnie, bo po angielsku, czy wiem jak dojechać do jednego z centrów handlowych. Tłumaczą, że Wielkie Czerwone Łapy to gadżety wypożyczone, które muszą dzisiaj zwrócić. Ja objaśniam, oni słuchają. Odchodząc dają ulotkę. No właśnie, ulotkę. Wstaję, żeby ja wyrzucić, a ponieważ do kosza daleko, zdążę jeszcze zerknąć. Na ulotce plan miasta z trasą do owego centrum, gdzie Wielka Czerwona Łapa ma swój sklep i sprzedaje telefony. Niezły chwyt. Japończycy w wersji anglo żywą reklamą usług komórkowych w Polsce.

Kwadrans później. Ulica Szewska. Całkiem realna osoba na całkiem realnej smyczy prowadzi zupełnie nierealne zwierzę. Pies – niewidek czyni z pobliskiego krawężnika toaletę, na co właściciel żywo reaguje upomnieniem i ponagla psiaka szarpiąc za smycz. Przejaw ekscentryzmu? Atak szaleństwa? Nieważne, spacer jest ciekawy, obok przelatują gołębie i szczeka urojony pies. Mijam realne i nierealne fekalia. Naturalnie te drugie są wygodniejsze, bo podeszwy po nich nadają się bez czyszczenia do wyjścia, a raczej wejścia do znajomych.

Bilboardy przestały wystarczać. Telewizyjna reklama bardziej irytuje niż zachęca. Nawet żywe manekiny w sklepowych witrynach coraz rzadziej budzą zainteresowanie. Wszystko to, czym nas dotychczas karmiono, stało się nudne. Homo Consumentus potrzebuje coraz to nowych podniet w drodze na zakupy.

To, jaki jest świat wpływa na rodzaj reklamy, ale jak wygląda relacja odwrotna? W jakim stopniu reklama kształtuje naszą rzeczywistość? Poprzez swoją wszechobecność stała się elementem otaczającej przestrzeni, zarówno w aspekcie wizualnym, jak i obyczajowym. Komentujemy świstakiem, który siedzi i zawija, dogadujemy, że łyżka na to niemożliwe, witamy się na heya. Teraz zamiast na piwo będziemy „chodzić na psa”?

W książce Philipa K. Dick’a Ubik opisującej świat, w którym rozróżnienie między jawą a zwidem okazuje się niemożliwością*, każdy rozdział rozpoczyna reklama tytułowego Ubika. W zasadzie nie wiadomo, czym naprawdę jest ów produkt. Wszystkie spoty zachęcają do korzystania z Ubika, ale Ubik to za każdym razem coś innego. Jest najlepszym sposobem zamawiania piwa, kasą oszczędnościowo – pożyczkową, aerozolem, balsamem na nerki i wątrobę, a nawet biustonoszem. Towarem bezpiecznym przy użyciu według instrukcji i w zalecanej dawce. Ubik, czymkolwiek by nie był, jest wszędzie. I tak jak z każdego tramwaju, ekranu bankomatu, gazety, w świecie Dicka coś mówi a nawet krzyczy: kup MNIE! KUUUP!

Nad ostatnim rozdziałem Ubika znajduje się tekst: Ja jestem Ubikiem. Zanim świat był, jam jest. Stworzyłem słońca. Stworzyłem światy. Stworzyłem istoty żywe i miejsca przez niezamieszkiwane; umieszczam je to tu, to tam. Idą, gdzie im każę, robią, co im polecę. Jestem słowem i nigdy nie bywa wypowiedziane moje imię – imię, którego nikt nie zna. Nazywają mnie Ubik, ale nie to jest moje imię. Ja jestem. Ja będę zawsze.

* S. Lem z posłowia do pierwszego wydania Ubika

Monika Kołodziej

© copyright Studium Dziennikarske