Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad    |

Olga Kleczka

Ukraina wita was! Zapiski z podroży do Lwowa

Budzę się w środku nocy, tylko dzięki licznym, porozstawianym po całym niemalże mieszkaniu budzikom. Kilka dni wcześniej powiedziałam znajomym, ze zamierzam wyjechać na Ukrainę. Byli zaskoczeni. Każdy ostrzegał przed licznymi niebezpieczeństwami czyhającymi u wschodnich sąsiadów.

Jadę sama, i zamierzam przejść granicę piechotą. Chce poczuć wszystkie wygody i niewygody tej podroży. Najlepiej dotrzeć do Lwowa koleją, "elektriczką". Lwów ma tak piękny dworzec kolejowy, a ja lubię jeździć koleją. Moi znajomi: Ania, Kasia i dwa Tomki wybrali bardziej komfortowy i bezpieczny dojazd -  autobusem linii: Kraków  - Lwów.

W podziemiu krakowskiego dworca, bukinisci mocno zmęczeni i nie zainteresowani książkami. Mój pociąg odjechał jakieś 5 min. temu, chce mi się płakać. Jeden z "nocnych stróży" zauważa to i wola do mnie -  Do Przemyśla? -  Jest opóźniony! Całkiem przebudzona, biegnę na peron. Z trudem udaje mi się wejść do pełnego wagonu.

Do Lwowa dotrzeć można na różne sposoby, ale zawsze będzie to podróż odkrywcza i egzotyczna.

W Przemyślu fala polskich turystów i wschodnich handlarzy, płynie w jednym kierunku. Nie znam tego miasta i postanawiam iść za wszystkimi.

Siedzę już w busie w drodze do granicy. Kierowca puszcza nam rodzime dysko - polo: Księżniczko powiedz mi, dlaczego nie chcesz mnie, ooo... Chłopakom z tyłu samochodu pęka głowa. Siedzą tuż pod rozwrzeszczonymi głośnikami, mają za sobą imprezową noc. Jadą na wschód po tani alkohol i dobrą zabawę. Na przejściu granicznym ustawia się kolejka. Każdy z nas musi wypełnić kartę pobytu tzw. "Immigracyjnaja Kartoczka" z absurdalnymi pytaniami o cel pobytu i miejsce zameldowania na miejscu. Jeszcze nie znam Lwowa, dla świętego spokoju wpisuję jedyną znaną mi ulice Iwana Franki, gdzie znajduje się konsulat generalny RP. Jestem zabezpieczona we wszelkie możliwe dane, w razie niebezpiecznego napadu i innych nieprzyjemności. Tyle się nasłuchałam o tym "dzikim wschodzie".

"UKRAINA WITA WAS" głosi napis. Gromada stłocznych ludzi na przestrzeni jakichś 10 m, czeka na swoją kolejkę. Każdy z nich zostanie później dokładnie zrewidowany. Młody mężczyzna prosi mnie bym kupiła karton ukraińskich papierosów. Kilkanaście metrów dalej starsze kobieciny w charakterystycznych chustach na włosach pytają - kto dziś stoi na granicy? Odpowiadam, że jestem tu pierwszy raz. Pospiesznie chowają w cholewy butów papierosy.

Wsiadam do kolejnego busa. Kierowca po drodze zabiera wszystkich, przydrożnych pasażerów, a leciwa nyska, która nie miałaby prawa jeździć po polskich drogach, życzliwie rozciąga się niczym balon. Jestem ciekawa tego, co mnie czeka, ale nie mijam glinianek, pokrytych średniowieczną strzechą, lecz domy, jakich wiele na polskich wsiach i miasteczkach. Przydrożne nowe cerkwie i stare kapliczki. Wolno stojące przy nich dzwonnice. Jedynie, co rożni te miejsca od naszych rodzimych, to ludzie. Kobiety stojące "u płota" plotkują. Rozległe równiny i pola, krowy i młode źrebięta pasące się na nich. Ogrody z kwitnącymi o tej porze roku jabłoniami. Krajobraz sielski, chciałoby się wysiąść i pobiec przed siebie, wszak to zielony maj.

W większych miasteczkach na rynku duże ozdobne pisanki. Główną, choć wąską ulicą, jedzie fura zaprzężona w dwa rosłe konie i źrebaka przy boku. Chłopczyk siedzący obok mnie, co chwilę szarpie matkę za rękaw: Patrz tu to, tam cos innego! Kobieta jest Polką, jej mąż pochodzi stąd.

Dworzec główny robi na mnie wrażenie. Wysiadam z busu i zaraz otoczają mnie rumuńskie dzieci   -  Pani daj kopiejku, daj kanapkę.


Fot. Rumuńskie dzieci, buszujące w śmieciach.
 

Zastanawiam się jak sobie poradzę w tym mieście, nie pamiętam już dobrze rosyjskiego. Zauważa to kierowca, który mnie tu przywiózł i pyta gdzie chcę jechać. Podaję mu adres, a on cierpliwie tłumaczy jak dojechać.

Wsiadam do tramwaju -  kobieta w granatowym fartuszku w grochy sprzedaje mi bilet za 50 kopiejek, jakieś nasze 35 groszy i idzie dalej. Nie ma szans by przejechać na gapę   -  myślę sobie  - to znacznie lepsze i przyjemniejsze rozwiązanie niż krakowskie kanary, którzy straszą samym tylko wyglądem. W tramwaju spotykam znajomego ze studiów, Maciek wybiera się w Karpaty Ukraińskie. Korzystając z okazji chce zobaczyć śródmieście Lwowa. Moim celem jest jednak znalezienie się w okolicy Cmentarza Łyczakowskiego, później ulica Pasiecznaja i spotkanie ze znajomymi z autobusu.

Tramwaj jedzie niemal przez całe miasto. Trasa 9-ki jest niezmienna od ponad stu lat. Przejeżdża przez rynek, tylko w tym mieście Europy.

Jest piękna pogoda. Południowe słońce odbija się o bruk pamiętający pewnie czasy... Kazimierza Wielkiego. Pomnik Mickiewicza ufundowany przez wszystkich mieszkańców miasta, przetrwał. Ponoć zachowały się, umieszczone z tyłu cokołu, godła Rzeczypospolitej  -  polski Orzeł i litewska Pogoń

To jedna z niewielu pamiątek minionej kultury pozostawiona na swoim miejscu i bez zmiany napisu na język ukraiński.


Fot. Pomnik wieszcza przy placu Mickiewicza.
 

Tak wita mnie to zaczarowane miasto...

Rodzinny akademik studentów wychowania fizycznego przy ulicy Pasiecznej, mieści się nieopodal pięknego parku Pohulanka. Przy wejściu spotykam Kasię. Zarówno ona jak i chłopcy są przerażeni wizją trzech dni w tym miejscu. Brak wody, brak łazienki, do spania prycze ze sprężynami na wierzchu. Ulokowano nas w jakiejś przechowalni, albo raczej graciarni. Dobre wrażenie robi jedynie portierka: Idź na spacer, tu takij krasny park, a dalej ten wasz cmentarz  -  mówi.

Jestem "kupiona", gotowa zostać tu, nocując choćby na podłodze! Moi znajomi nie podzielają tego entuzjazmu.


Fot. Łazienka akademicka nie wzbudza entuzjazmu.
 

Przenosimy się do znacznie droższego "Niezaljeznego Hotelu", standard podobny z tym wyjątkiem, że na łóżkach leżą sienniki! Wieczorem będziemy słyszeć dzwony i obserwować z balkonu procesję złożoną z samych tylko mężczyzn, na których przy wejściu do kościoła czekają kobiety.

W hotelu wypełniamy kolejna kartę meldunkową, możemy wyjść na miasto.

Dziś Wielka Sobota dla Grekokatolików i Prawosławnych, na ulicach pełno ludzi z charakterystycznymi koszami, przykrytymi ukraińskimi serwetami, niosą święconkę. Całe rodziny chodzą pod kościoły, gdzie na zewnątrz ksiądz czy pop świeci pokarmy, wyśpiewując na prawosławna nutę błogosławieństwo. W koszykach obowiązkowo ukraińska Pascha (słodkie ciasto drożdżowe z rodzynkami), kiełbasa, zapalona świeca, sól. Kobiety przynoszą kwiaty i składaja je pod krzyżem. Wchodząc do Świątyni po trzykroć klękają całując ziemie i żegnają się nabożnie. To moje pierwsze zetknięcie ze wschodnią duchowością. Zdumiewa mnie, z jakim zapałem Lwowianie przeżywają święta.


Fot. Świecone na Placu Bernardyńskim.
 

Olga (pracownik naukowy na wydziale poligraficznym, Uniwersytetu Lwowskiego) opowiada mi, jak Ukraina jest niezmiernie przywiązana do tradycji.

Olga, pół Polka  -  po matce urodzonej we Lwowie,  - pół Ukrainka po ojcu. Matka ojca też była Polką, ale on surowo podkreśla swoją ukraińskość. Dzieci zostały ochrzczone w obrządku greckim, wychowane w duchu ukraińskim.

Wasia (mąż Olgi, psychiatra i terapeuta, rodowity Rosjanin, studiował medycynę na Uniwersytecie Lwowskim). Nie jest przywiązany do tradycji, lecz w domu podwójnie obchodzą wszystkie święta. Na stole świąteczna kolacja, gospodarze opowiadają o przemianach, jakie zachodzą na Ukrainie, odpowiadają na nasze pytania:

Wczoraj "Gazeta Lwowska" podała, że większość mieszkańców w ogóle nie wypowiada się w sporze toczącym się miedzy nieliczną grupą urzędników, a dotyczącą otwarcia cmentarza  - powie Olga, a Wasia doda: Ukraina to nie geograficzna przestrzeń, lecz duchowa, tu zawsze będzie pamięć o polskim mieście Lwowie - , choć już nie dla pokolenia ich córki Katii. Pijemy mocną "kawę po rusku", słuchamy muzyki.

Niegdyś Wspólnota Ludzi zamieszkujących jedną ziemię. Niemcy, Polacy, Żydzi, Ormianie, Grecy, Tatarzy. Żyli w pokoju i solidarności. Tolerancja zagwarantowana była jeszcze przez polskich królów.

Ukraiński pisarz, znany w Polsce, Jurij Andruchowycz wylicza nacje zamieszkujące miasto:

Lwów przypomina okręt, na którego pokładzie, a także w kajucie i ładowni, pojawiają się Żydzi, Ormianie oraz Niemcy, ale także Baskowie i Scytowie, Etiopczycy i Cyklopi, masoni, Metysi i Małorusini, urszulanki, sakramentki i cecylianki, dominikanie, bazylianie i rastafarianie, prawosławni i lewosławni.

Brak Polaków...

Dopiero pod koniec Andruchowycz wspomina miasto polskie, jego bramy, zaułki, które Polacy znali na pamięć, bo to:w nich umawiali się ze swymi pannami na pierwsze randki.


Fot.Jedna z Bram Lwowa.
 

Dlaczego tyle słów przestrogi i negatywnych uwag usłyszałam wybierając się na Ukrainę? Czy Polska nieufność ma swoje korzenie w tęsknocie za tym najpiękniejszym niegdyś polskim mitem?

Następnego dnia, idąc na proszoną kolacje do Cioci Ani, zostaje ostro pouczona, żeby nie pytać o Cmentarz Obrońców Lwowa. Nici z mojego reporterskiego obowiązku, ale kultura musi być. Może uda się między słowami porozmawiać o wzajemnych urazach.

Przed przystąpieniem do stołu rytualnie obmywamy dłonie. Rytualnie, bo we Lwowie brak jest wody, i to od zawsze. Miasto leży na dziale wodnym dwóch zlewisk morza Czarnego i Bałtyckiego, przepływających tuż pod kościołem św. Elżbiety.

Wujek Jura, emerytowany inżynier, mógłby być naszym dziadkiem. Choruje na serce i jest bardzo nerwowy -  ostrzegała mnie Ania.

Ciocia Helena, emerytowana nauczycielka języka polskiego, to energiczna kobieta, bardzo nam życzliwa. Każdy z nas przy wyjściu zostanie obdarowany ukraińskimi słodyczmi. Zaczyna wieczerzę wspólną modlitwą i częstuje nas święconym jajkiem, znakiem nowego życia. Staruszkowie wznoszą pierwszy toast domowym winem: Za naszych gości. Kolej na nas, odwdzięczamy się tym razem gospodarzom: Na zdrowie.

Dziadek Jura wnosi kurę i ogromny półmisek ziemniaków. To, co wzięliśmy za uroczystą kolację było tylko przystawką. Siedzimy do późna. Jura miło wspomina Gdynię, którą widział jakieś 70 lat temu. Nalewając po kieliszku koniaczku cytuje tamtejsze powiedzenie: Wódka, wódka, wódka wódka musi być -  kto nie pije wódki ma umysł krótki.

Zabawne  - myślę -  u nas w Polsce jest zupełnie odwrotne porzekadło!

Wychodzimy późną nocą, nieco skołowani, lecz w dobrych humorach. Olga z Wasią oprowadzają nas po mieście. Nocą we Lwowie ruch zamiera. Mijamy Teatr Wielki, najpiękniejszy w Europie po wiedeńskiej Operze. Przed Operą kwietnik W tym miejscu stał kiedyś Pomnik Lenina, a kiedy burzyli go odkryto pod nim krzyże i białego orła w koronie  - wspomina Olga. Zielona aleja -  Prospekt Swobody, gdzie starzy mężczyźni do późnego wieczoru grają w szachy.


Fot. Aleja Mickiewicza.
 


Fot. Kobieta sprzedająca Ukraińskie serwety.
 

Za dnia wychodzimy na wzgórze zamkowe, którego strzeże Lew. Rozciąga się stąd panorama na całe miasto. Spogladamy na wieże i kopuły w bizantyjskim stylu. Wieża ratuszowa ze słynnym, zawsze śpieszącym o 5 minut, zegarem. Z nim związana historia o dzwonniku, który widząc jazdę kozaczą nacierającą na miasto, przed czasem uderzył w dzwony i zamknęły się bramy miasta nie wpuszczając najeźdźców.

Zwiedzamy liczne kościoły i cerkwie: Wołoska, Preobrazeńska, św. Mikołaja i katedra św. Jura. Przed cerkwią św. Michała spotykamy byłego żołnieża z oddziału Bronisława Piłsudskiego, miesiące walczył w Wietnamie. Później na ponad dwa lata zesłano go na Syberię, rodzinę wymordowano. Niepytany mówi o sobie, że jest "Rosjaninem polskiego ducha" -  po matce Polce. Takich historii jeszcze będzie wiele. Przypadkowi ludzie mają potrzebę mówienia o przeszłości, odkąd tylko czują się wolni.

Polska katedra pw. Wniebowzięcia NMP pięknie odnowiona po ostatniej wizycie papieża Jana Pawła II w 2001r. Do dziś wspomina się tę wizytę. Papież ujął wszystkich mieszkańców Lwowa i okolic słowami: "Wasza Ukraińska Ziemia". Wypowiedział te słowa do ludzi, którzy zawsze mieli trudności ze znalezieniem własnej tożsamości duchowej, językowej, kulturowej, narodowej. Czuli się pogubieni. Najlepszy sposób  -  paradoksalnie  -  zbudowanie własnego miejsca, utwierdzenie się w nim. To daje siłę. Dlatego wszyscy wierzą w nową, demokratyczną Ukrainę. Na wystawach sklepowych fotografie zdrowego jeszcze, młodego prezydenta Juszczenki. Nie pamiętam dokładnie tego, co działo się w Polsce po 1989 roku, ale wyobrażam sobie, że atmosfera musiała być podobna do tej, którą tu zastałam.

Dotykamy nowy, pięknie odnowiony Lwów (jak Uniwersytet im. Iwana Franki i Politechnikę), lecz poznajemy jego zawikłaną historię na każdym kroku. Dzisiaj świąteczna adoracja przy grobie Chrystusa w kościele Dominikanów, wczoraj było tu muzeum ateizmu.

Katedrę Ormiańska z pięknymi freskami Teodorowicza i mozaikami Józefa Mehoffera otwarto po wizycie Ojca Świętego. Niegdyś była składowiskiem obrazów Galerii Miejskiej.

Cmentarz Łyczakowski jest piękny. Maria Konopnicka, dalej Artur Grottger, powstańcy styczniowi, listopadowi i tysiące znanych i nieznanych nazwisk ukraińskich, polskich, niemieckich. Wciąż się odzywają ślady dawnego współbrzmienia.

Stare pomniki mają dusze. Złamane płaczki nagrobne, święte anioły: stróże, anioły zgody, opatrzności i mądrości. Dalej atletyczny sportowiec w stylu ciężkiego realizmu, mały chłopiec za szkolną przedwojenną ławką zamknięty w klatce, która służy tu jako ochrona przed wandalami i licznymi mieszkańcami tego "uśpionego lasu".

W głębi cmentarza, w bardziej dzikiej części, drewniane, używane ławeczki, często spotykany kawałek świątecznej strawy, przeniesiony zmarłym na groby. Czasem złowieszcze epitafium: z prochów naszych powstaną mściciele, ostatni członkowie narodowego rządu straceni w Warszawie 1863 - 1864.


Fot. Cmentarz Łyczakowski.
 

Na cmentarzu Orląt liczne grupy starszych turystów z Polski, spacerują przejęci, słuchają młodych ukraińskich przewodników. Dziewczyna z dredami wspomina najmłodszego 13 - letniego Antosia Petrykiewicza, walczącego w obronie polskiego Lwowa -  odznaczony Orderem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznym, odznaką Rycerzy Śmierci, ranny w Perenskówce.


Fot. Cmentarz Orląt
 

Wydaje mi się, że słyszę jej wzruszony głos, choć może to ten charakterystyczny, lwowski zaśpiew. Do niedawna   -  opowiada - najstarsze mieszkanki Lwowa przychodziły na cmentarz zapalając codziennie na ołtarzu święcę na znak, że to powstanie zwyciężyło!

Wychodzimy przez łuk triumfalny.

Wyjeżdżam tego samego wieczora. Żegnam miasto, do którego jeszcze wrócę. Jestem zmęczona, tyle obrazów przesuwa się w pamięci. Skromne mieszkanie Heleny i Jury, gdzie na ścianach widniały pomarańczowe fotografie całej rodziny Wiktora Juszczenki.

Słowa starszej Pani: Juszczenko powiedział, że 15 lat myśmy byli niezależni, ale dopiero teraz będziemy wolni.

Czułam się bezpiecznie w tym ukraińskim mieście. Ludzie są tu życzliwi i zarazem ciekawi ciebie. Lwów jest i będzie ukraińskim miastem -  nie mam żadnych wątpliwości. A jednocześnie tak tu swojsko.

Askold Jeromin dziennikarz lwowskiego dziennika "Wysoki Zamek" napisał:
Polacy byli razem z nami, dlatego, że zobaczyli, iż my tak jak i oni jesteśmy gotowi walczyć o swoją wolność, że my też chcemy żyć w demokratycznym państwie kierującym się wartościami europejskimi. A te wartości to m.in. tolerancja historyczna, zdolność do porozumienia i przebaczenia konfliktów z przeszłości, nawet krwawych wojen i głębokich urazów.

Lata wojny, komunizm, wygnał nas, a raczej naszych dziadków z małych ojczyzn, podciął ich korzenie, wydziedziczył. Nowoczesny świat wciąż coraz bardziej się otwiera, przemawia wieloma głosami. Trzeba się do tego przygotować.


 

Olga Kleczka

Korzystałam z Przewodnika - "Lwów. Miasto Wschodu i Zachodu" Aleksander Strojny. Wydawnictwo Bezdroża. Fotografie własne.

© copyright Studium Dziennikarske