Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad   |

Katarzyna Czajowska

Praktyka katolika

Muszę przyznać, że nasza mała parafia w podkrakowskiej miejscowości ma nadzwyczajne szczęście. Odkąd pamiętam, zawsze przysyłali do nas księży z powołaniem, a raczej z wołaniem po ofiarę na dzwonnice, ołtarz, nową chrzcielnicę, remont, poprawę remontu, na zdrowie, na zaś... Na dodatek mieli bardzo ciekawe pomysły, którymi zachęcali swoje owieczki do bardziej gorliwego uczestnictwa w nabożeństwach.

Nabożeństwa u nas są w cenie. Wiadomo przecież, ze dobry towar kosztuje. Ostatnio na przykład dowiedziałam się, że za „dobry ślub” w Krakowie ( do tej pory sądziłam, że ślub to ślub i z założenia to coś dobrego) trzeba dać średnio 300 złotych. Można by się spodziewać tańszych usług poza Krakowem, ale tu niespodzianka. W podkrakowskiej małej miejscowości taki luksus to około 500 złotych. Oczywiście to dobrowolna ofiara, jednak dając 300 złotych nie można już liczyć na dobrze przygotowane kazanie i sympatyczny uśmiech księdza. Za to mamy przyciężkawą atmosferę i wymowne spojrzenie duszpasterza, sugerujące, że z tej mąki chleba nie będzie. Jak sądzę, to para młoda staje się ofiarą. Wystarczy jednak zaspokoić oczekiwania proboszcza i, dokładając się do nowej parafialnej Toyoty 2047, mamy piękną, wzruszającą uroczystość ślubną.

A wszystko zaczęło się od ks. Zdzisia (przesympatyczny grubasek! Na lekcjach religii wypisywał uwagi typu: „Paweł zagląda księdzu pod sutannę”- nauczyciele mieli niezły ubaw w trakcie sprawdzianów, kiedy zamiast gazet czytali zeszyt z uwagami). Otóż ów ksiądz udzielał ślubu pewnej młodej parze. Trzeba przyznać, że uroczystość, jak na polskie obyczaje, była dość oryginalna. Trwała niespełna 20 minut. Zapewne suma, jaką młodzi ofiarowali, nie pokrywała kosztów całej mszy, więc ksiądz zaproponował pakiet oszczędny i obeszło się bez kazania, komunii i innych mniej istotnych elementów uroczystości. Ten sam ksiądz kilka lat później, pewnej wiosennej niedzieli, w trakcie komunii minął klęczącą 9-letnią dziewczynkę (jakoś tak się złożyło, że była to córka młodych oszczędnych). Omijał ją tak kilka razy, więc nikt ze zgromadzonych w kościele nie miał wątpliwości, że dziewczynka tej komunii nie dostanie. W końcu i ona straciła nadzieję, i ze łzami wróciła do ławki. Społeczność parafialna miała o czym plotkować, a dziewczynka nad czym myśleć.

Na pewno ksiądz miał najlepsze intencje (a te u księdza Zdzisia kosztowały sporo), w końcu nie bez powodu zastosował tę karę. Kilka dni wcześniej sąsiadka wyraźnie mu powiedziała, że tej małej to lepiej nie dawać komunii, bo ona kiedyś pluła po mszy, no to chyba wiadomo, co to znaczy... Potem, w związku z tym zajściem, przyszedł do księdza ojciec dziewczynki, która bardzo przejęła się całą sprawą. Gorączkował się tatuś, że teraz jego córka boi się chodzić do kościoła i w ogóle - jak tak można?! Ksiądz na to, że dziecko zrobiło źle, że musi ponieść karę, która z pewnością przyniesie poprawę, a poza tym - to nic dziwnego, że dziecko zachowuje się w ten sposób, mając takiego ojca (ksiądz miał żal, że pan X nie chodzi do niego do spowiedzi i stwierdził, że nie jest on praktykującym katolikiem). Rodzice dziecka nie zrozumieli tej, jakże cennej, nauki i nie znajdując wspólnego języka z proboszczem (a wystarczyła przecież jakaś drobna ofiara), udali się do biskupa. Wkrótce potem ksiądz Zdzisiu został skierowany do bardziej cywilizowanej parafii, gdzie mógł z powodzeniem testować swoje metody na bardziej praktykujących parafianach.

Zastanawiam się tylko, na czym w końcu tak naprawdę polega praktyka katolika.

Katarzyna Czajowska

© copyright Studium Dziennikarske