Do strony głównej Studium Dziennikarskiego   Do strony głównej Akademii Pedagogicznej  
Rok akademicki 2004/2005
Strona główna   

 

Prace studentów   
I rok   
II rok   

 

Linki   

 

Autorki   
   Felieton   |    Reportaż   |    Wywiad   |

Józef Budacz

Jestem bardziej znana w Norwegii niż w Polsce


Mówi o sobie Justyna Kowalczyk, nasza najlepsza biegaczka nart klasycznych.

Przed kilkoma dniami(28.04), PZN zatwierdził skład polskiej kadry biorącej udział w skokach narciarskich, biegach narciarskich i narciarstwie alpejskim, która będzie przygotowywać się do IO Turyn 2006. Biegi narciarskie będzie reprezentować skromny, 3- osobowy zespół: Janusz Krężelok, Maciej Kreczmer i Justyna Kowalczyk, którzy będą się przygotowywać do tej imprezy pod okiem trenerów - Aleksandra Wierietielnego i Jakovasa Gimbickisa. Wśród tej trójki naszych reprezentantów jest jedyna przedstawicielka płci pięknej, aktualnie nasza najlepsza narciarka – Justyna Kowalczyk. Zawodniczka AZS AWF Katowice po bardzo dla niej udanym i wyczerpującym sezonie, właśnie nadrabia zaległości na uczelni, których, jak sama przyznaje, dość dużo się uzbierało, ale z którymi sobie radzi, i to z niezłym skutkiem.

Justyna Kowalczyk: Tak, to prawda. Teraz oddaję się całkowicie egzaminom, które mnie pochłonęły, a co z kolei nie przeszkodziło mi w udzieleniu wywiadu (śmiech). A tak poważnie, to sezon, który się zakończył, był dla mnie startowo dość intensywny: PŚ, MŚ i Uniwersjada, więc musiało się to w jakiś sposób odbić, i to jak zwykle na nauce. Jednak mam nadzieję, że szybko się z tymi egzaminami uporam.

JB: Startujesz we wszystkich tych zawodach. Czy nie za intensywnie? Przecież jesteś młodą zawodniczką. W ten najlepszy wiek dla narciarki dopiero będziesz wkraczać?

JK: Ten optymalny wiek, w którym powinno się osiągać „życiówki” przede mną.

Natomiast, co do startów, to każde zawody mają dla mnie różną hierarchię wartości, a także inny charakter i inny cel. W Uniwersjadzie trzeba było stratować, aby potwierdzić swoją przewagę nad rywalkami i sprawdzić siebie. Cykl startów w PŚ to dla mnie przede wszystkim pięć startów, na które położyliśmy z trenerem zdecydowany nacisk. Natomiast najważniejsze dla mnie były MŚ w Obersdorfie.

JB: W MŚ swą postawą, ale i niezłomnym charakterem, chociażby w biegu na 30 km, gdy tuż przed 20 km złamał ci się kijek i odpychałaś się już tylko jednym, pokazałaś, że nie tak łatwo cię złamać. Co czułaś kiedy spiker mówił przez mikrofon: Kto poda kijek Kowalczyk?!!!

JK: O ten kijek wszyscy mnie pytają. Powstało tyle historii na ten temat, że sama nie wiem, która z nich jest prawdziwa. Widocznie tak musiało się stać. Nie wydaje mi się, żebym przez to straciła więcej sił i mogła coś więcej w tym akurat biegu osiągnąć. Po biegu byłam zmęczona, ale czułam się bardzo dobrze. To miłe, kiedy jesteś na ustach wszystkich, zwłaszcza w taki sposób, jak zrobił to spiker niemiecki.

JB: Otarłaś się o podium, tracąc do Rosjanki Baranowej-Masolkiny na mecie 12,8 s. Sportowcy nie lubią chyba zajmować czwartych miejsc.

JK: W tym biegu dałam z siebie wszystko. Wydaje mi się, że ta zawodniczka zasłużyła na to 3 miejsce i brązowy medal tak, jak ja na czwarta lokatę. Nie uważam, by ta czwarta lokata była złą czy nieprzyjemną. Ktoś musi zajmować „czwórki”.

JB: Znalazłaś się w doborowej stawce zawodniczek ze światowej czołówki - Bjoergen, Kuitunen i Baranowa-Masolkina. Czy czujesz się na tyle mocna, że możesz już swobodnie rywalizować z tymi narciarkami?

JK: Zawodniczki, o których tu mowa, ale także i wiele innych, są bardzo dobre w tym, co robią. Punktują i zdobywają medale na różnych zawodach rangi mistrzowskiej. Ja chciałabym już w przyszłym sezonie olimpijskim nawiązać stałą rywalizację i regularnie mieścić się w piętnastce PŚ. Najlepszy wiek dla narciarki to okres od 25 do 30 lat, więc mam czas na to by jeszcze poprawić wiele, m.in. w technice biegania.

JB: Jeśli już mowa o rywalkach: mimo, że rywalizujecie ze sobą i znacie się, to macie do siebie wielki szacunek. Czy poza areną tras narciarskich czasem rozmawiacie ze sobą, chociażby w przelocie?

JK: Szacunek do siebie wzajemnie mamy. Wynika on z tego, że wszystkie, ciężko pracując na wynik, wiemy ile nas to kosztuje i wydaje mi się, że kochamy to, co robimy. Jesteśmy taką wielką narciarską rodziną. Po biegach na mecie gratulujemy sobie i w przelocie szepniemy parę słów, albo w sposób niewerbalny próbujemy sobie coś powiedzieć.

JB: Z jakim skutkiem?

JK: Bywa różnie. Ale pamiętam, że kiedyś nawet Dorota Kwaśny – Lejawa porozumiała się na gesty z Japonkami, więc wydaje mi się, że i my między sobą się w mniejszym bądź większym stopniu dogadujemy.

JB: W tej doborowej międzynarodowej „śmietance” narciarek, ty, jako chyba jedyna z tej grupy, nie masz wsparcia w koleżankach. Nawet gdy startujesz w sztafecie, to z zawodniczkami innych ekip. Czy nie brakuje ci czasem chociażby nawet takiego zwykłego słowa wsparcia?

JK: Startowałam w sztafecie z innymi biegaczkami, bo pozwalały na to przepisy, które akurat w PŚ są trochę inne. Każda z drużyn, zwłaszcza Skandynawek, Rosjanek, Niemek czy Włoszek ma po kilka zawodniczek, które prezentują zbliżony do siebie poziom sportowy. Jest to temat na zupełnie inną opowieść. Federacje narciarskie tych krajów mają nie tylko lepszą organizację, system szkolenia, ale przede wszystkim u nas nie ma zaplecza infrastruktury, a także obiektów, na którym nasza młodzież mogłaby trenować.

JB: Jesteś niewątpliwie indywidualistką. Trenujesz sama. Twoją sytuację można porównać z Adamem Małyszem, który, tak samo jak ty, nie ma wsparcia w kolegach z drużyny. Czy nie ma u nas zdolnej młodzieży, a talenty na miarę twojego czy wspomnianego przeze mnie skoczka z Wisły, pojawiają się bardzo rzadko?

JK: Młodzieży zdolnej jest dość sporo. Wydaje mi się jednak, że nie ma u nas „masowości” tego sportu. Selekcja tej młodzieży kończy się tylko na ich zachęceniu. Brakuje im mobilizacji i wsparcia, by jednak przekonać się, że warto. Wokół skoków wytworzono już pewną pozytywną energię. Biegi narciarskie w tym kierunku dopiero raczkują.

JB: Każdy sportowiec ma jakiś wzór, który stara się naśladować. Czy Justyna Kowalczyk też ma taki wzorzec sportowca?

JK: Oczywiście, że tak. Moim niedoścignionym wzorem jest M. Bjergen – zawodniczka z Norwegii. Jest wszechstronna i w każdej z konkurencji u rywalek budzi postrach i czują przed nią respekt.

JB: Na temat Twoich startów więcej można się dowiedzieć z mediów lokalnych województwa śląskiego. Nie mówię tu o wielkich sukcesach, bo to odnotowują wszystkie media. Czy to trochę cię nie dziwi? Chyba nie zamierzasz zmieniać swego regionalnego paszportu?

JK: Związane jest to przede wszystkim z tym, że więcej czasu spędzam w Katowicach, na mojej uczelni. Dwa lata z rzędu zostałam wybrana sportowcem Katowic, dlatego więcej piszą czy mówią o mnie media tego regionu, a co do paszportu, to w najbliższym czasie nie zamierzam go zmieniać.

JB: Dostarczyłaś swoimi występami na MŚ wielu wzruszeń, nie tylko komentatorom TV, którzy oglądając ciebie, chcieli uchwycić każdy twój ruch czy gest. Na pewno twoja rodzinna miejscowość przeżyła to wyjątkowo. Myślisz, że Kasina Wielka może stać się, za twoją sprawą, drugą Wisłą?

JK: Gratulacje po moich startach w tych mistrzostwach spływały nie tylko na moje ręce, ale także na ręce moich rodziców, którzy, mimo ogromnej ilości telefonów pochwalnych, wszystko bardzo dzielnie znosili. Co do mojej rodzinnej miejscowości, to powiem, że reakcje na moje sukcesy nie miały jakiegoś specjalnego charakteru. Wydaje mi się, że jeszcze w Polsce nie mamy takich tradycji jak w innych krajach, które są potęgami narciarskimi. Powiem więcej... bardziej jestem znana w Norwegii niż w Polsce, dlatego też wydaje mi się, że nie można od ludzi oczekiwać zbyt wiele. Ludziom trzeba dać więcej czasu na przyswojenie przede wszystkim tajników tej dyscypliny, tak jak było to w przypadku skoków narciarskich. Wielkie zadanie jest tu dla mass mediów, które powinny bardziej zaangażować się w pokazywanie tej konkurencji w TV czy innych środkach przekazu.

JB: Przedstawiciele lokalnych władz chyba w jakiś sposób uhonorowały twoje starty w tym sezonie?

JK: Ze względu na śmierć, a później żałobę po naszym papieżu, zaplanowane uroczystości, które miały uwieńczyć moje dokonania, odwołano. Wójt Mszany Dolnej osobiście przyjechał do mnie do domu i złożył mi gratulacje w dowód uznania za moje dokonania sportowe. Byłam również zapraszana na różne imprezy okazjonalne, które miały propagować biegi narciarskie. Jednak ze względu na nadmiar obowiązków, nie mogłam w nich uczestniczyć. Natomiast muszę przyznać, że świetnie w tej roli wystąpili moi rodzice, którzy po raz kolejny okazali się bardzo pomocni.

GK: Rodzice, jak sama podkreślasz, służą ci chyba nie tylko pomocą przy okazji takich sytuacji.

JK: Przede wszystkim są moim oparciem i w chwilach, w których nie było tak różowo, zawsze mogłam i nadal mogę liczyć na ich radę i dobre słowo, utwierdzające mnie w tym, co robię i do czego chcę dążyć w życiu.

JB: W domu bywasz raczej rzadko. Nie tęsknisz?

JK: Przyjeżdżam kiedy tylko mogę, ale nie jest to często tak jak bym tego sobie życzyła. Jednak jak już przyjeżdżam, to czas poświęcam przede wszystkim na rozmowy z bliskimi, z rodzicami, rodzeństwem. Upływa mi on bardzo intensywnie i niestety szybko. Na początku bardzo tęskniłam, teraz już tego tak nie odczuwam, jak kiedy byłam w szkole sportowej czy na początku studiów.

JB: Czy tylko w rodzicach masz oparcie?

JK: Oczywiście, że nie, ale są jakby głównym motorem moich poczynań. To również trener Wierietelny, z którym mam przyjemność pracować. Jest świetnym fachowcem, zna się na swojej pracy jak mało kto i co bardzo ważne - potrafi swą wiedzą nie tylko się ze mną podzielić, ale mi ją przekazać. Co prawda dochodzi miedzy nami do kłótni i różnej oceny treningów, ale zapewniam, że są to kłótnie, które podbudowują mnie psychicznie. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, przemierzając setki kilometrów naszym niebieskim busem.

JB: Trener Wierietielny mówi o tobie, że jesteś bardzo ambitna i pracowita, aż czasem za bardzo. Czy zgadzasz się z tą opinią?

JK: - Chcę, aby wszystko to, co robię, było wykonane jak najlepiej, więc trener się tu nie myli. Staram się mieć wszystko zawsze dopięte na ostatni guzik, dlatego też czasem może jestem nadgorliwa.

JB: Co myślisz o współpracy z psychologiem? Czy sportsmenom potrzebne są porady specjalistów? Czy równie dobrze mogą się bez nich obejść?

JK: W moim przypadku taki specjalista jest zbędny, zresztą nakłaniano mnie, abym kogoś takiego miała, ale w opinii mojego trenera – nie wytrzymałby ze mną nawet jednego dnia (śmiech). Natomiast niektórzy sportowcy wierzą, że taka współpraca przynosi wymierne korzyści. Wydaje mi się, że współpraca taka przydaje się wtedy, gdy człowiek nie radzi sobie z koncentracją, czasem z presją, oczekiwaniami itd.

JB: Media czasem, potrafią „dowalić”. Zwłaszcza wtedy, kiedy oczekiwany przez wszystkich sukces był tylko pobożnym życzeniem i spalił na panewce.

JK: Odczułam to na własnej skórze, kiedy w krajowych zawodach byłam trzecia, a wszyscy liczyli na wygraną. Po zawodach było bardzo dużo telefonów z pytaniami, czy to spadek formy – musiałam się tłumaczyć, że to jeden z etapów przygotowań do bardziej ważnych dla mnie imprez. Dlatego wydaje mi się, że trzeba umiejętnie sobą kierować i nie poddawać manipulacji. To także kwestia wychowania, które się wynosi z domu. Człowiek, który ma dobry kontakt z rodzicami, wie, że zawsze może na nich liczyć i w takich sytuacjach ma gdzie się schronić.

JB: Jak wygląda zwykły dzień, kiedy nie startujesz w zawodach?

JK: Jest to dość trudne pytanie, bo jest on uzależniony od wielu czynników. Trenuję mniej więcej 3 godziny dziennie, dość intensywnie. W wolnych chwilach czytam, oczywiście chodzę na uczelnię. Każdy dzień jest w jakiś sposób planowany przeze mnie, więc trudno tak jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie.

JB: Czy prywatnie Justyna Kowalczyk jest inna od tej, jaką znamy z tras biegowych?

JK: Hmm... Po troszkę tak i nie. Justyna Kowalczyk z tras biegowych jest przede wszystkim bardzo sumienna i poukładana. Bardzo serio traktuję to, czym się zajmuję i podchodzę do treningu profesjonalnie. Jeśli chodzi o tę stronę mojej osoby, to dbam o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, który może wpłynąć na osiągane przeze mnie wyniki. Ta drobiazgowość przeradza się w nadgorliwość, której czasem nawet mój trener ma dosyć. Natomiast ten ład i harmonia nie zawsze przekładają się na moje prywatne życie, ale radzę sobie i z tym. Poza tym mogę o sobie powiedzieć, że jestem pracoholikiem. Trenuję dużo i intensywnie. Czasem trener stara się, aby mój trening był bardziej urozmaicony, a przez to, bardziej luźny niż wymaga tego sytuacja. Ale ja tak dużo trenując, poznaję swoje ciało, które staram się odkrywać i patrzeć na nie z perspektywy fizjologii, która bardzo mnie pociąga i której, być może, poświęcę więcej czasu w przyszłości. Bardzo lubię, co mi się wydaje dość dziwnym hobby jak na dziewczynę, czytanie prasy codziennej. Daje mi to pewien wgląd w rzeczywistość, którą śledzę „w locie”. Zawsze kupuję plik gazet, wertuję je od deski do deski. Staram się, prócz literatury fachowej, która też mnie interesuje z racji prowadzonych studiów, czytać również inną, bardziej lekką. Mimo wszystko tych zainteresowań pozasportowych by się trochę nazbierało (śmiech). Nie lubię mówić o swoim życiu prywatnym zbyt dużo. Mówię tyle ile trzeba.

JB: Bardzo twardo stąpasz po ziemi...

JK: Tak, co z jednej strony nie przeszkadza mi być nadal sobą, a z drugiej daje możliwość pewnej odskoczni i czasem niekonwencjonalnych zachowań...

JB: Jakich?

JK: - Może innym razem o nich porozmawiamy.

JB: Nie brakuje ci czasem takiej normalności? Nie chciałabyś uciec na koniec świata?

JK: Czasem tak. Ale wybrałam taką profesję, którą polubiłam i oddałam się jej bezgranicznie. Podczas przemierzania tras narciarskich mam okazję do różnych przemyśleń i zastanawiam się nad sobą, nad tym, co robię. Trzeba lubić przebywać ze sobą. Hartuję w ten sposób swoją psychikę. Uważam, że zawodnik może być dobrze przygotowany do startu, może świetnie wyglądać fizycznie, ale gdy nie ma mocnej psychiki, to ciężko mu się biegnie, a metry stają się kilometrami.

JB: Czy w takim razie udało ci się zaskoczyć kiedykolwiek samą siebie?

JK: Pamiętam, że przed „30” na MŚ podszedł do mojego trenera trener estońskiego biegacza Andrusa Verpalu i powiedział mu, obserwując mnie na rozgrzewce przed biegiem: - Słuchaj, twoja zawodniczka będzie dziś walczyć o miejsce na podium. To było dla mnie naprawdę wielkie zaskoczenie, ale potwierdziły się jego słowa (4 lokata).

JB: Czego nauczyły Cię narty?

JK: Zanim odpowiem... tyle na temat samego rzemiosła narciarskiego wiem, że czasem mówię o nich „moje nartki”. A powracając do pytania – mnie osobiście nauczyły pokory i szacunku nie tylko do siebie, ale także do tego, co robię i jak to robię.

JB: Gdybyś miała zachęcić młode dziewczęta, chłopców do uprawiania tego sportu, to co byś im powiedziała, jak przekonała, że jednak warto uprawiać biegi narciarskie?

JK: Sama po sobie wiem, że aby coś w tym sporcie osiągnąć, to trzeba przede wszystkim nie tylko chcieć, ale i być upartym, konsekwentnie zmierzać do obranego przez siebie celu. Jestem tego chyba najlepszym przykładem (śmiech). Poza tym, trzeba wierzyć w swoje możliwości i w to, że tylko ciężką pracą coś się osiąga w życiu. Nie lubię leniuchów, którzy narzekają, ale nic nie robią, aby swoją sytuację zmienić. Gdy się spełni podstawowe kryteria, to jest się w stanie ocenić i zadać sobie pytanie: Czy ja sobie rzeczywiście poradzę? Poza tym można, tak jak ja jeżdżąc ze startu na start, przy okazji zwiedzać, na co normalnie pozwolić bym sobie nie mogła. To też jest jakaś forma zachęty. Uważam również, że młodzież z małych miejscowości – tam gdzie „diabeł mówi dobranoc” – ma większe szanse na zaistnienie w ogóle w sporcie. Przemawia za tym chęć wyrwania się z tego miejsca i większy szacunek do pracy, który później procentuje.

JB: Miałaś okazję już stratować na trasach olimpijskich. Czy odpowiadają ci one i czy klimat tam panujący ma jakieś znaczenie dla ciebie?

JK: Startowałam już w Turynie na trasach olimpijskich i muszę powiedzieć, że ten ciepły, włoski klimat i trasy biegowe polubiłam. Może tylko wspomnę, że na trasach, gdzie ten śnieg jest „ciężki”, przy użyciu odpowiednich smarów tzw. klistych i mojej technice, która się dostosowała do warunków, z optymizmem patrzę na te starty.

JB: W opinii wielu fachowców masz szanse w Turynie pokazać, na co cię naprawdę stać i zapisać się w annałach polskiego sportu złotymi zgłoskami. Czy nie obawiasz się presji, która na tobie w jakiś sposób ciąży, co do oczekiwanego wyniku?

JK: Już na MŚ w Obersdorfie starano się kreować pewien wizerunek mojej osoby. Poprzez moje wyniki osiągnięte na tej imprezie, przy słabszych pozostałej naszej drużyny, miałam wrażenie, że to ja mam zaspokoić cały niedosyt sukcesów, których się spodziewano przede wszystkim po Małyszu. Mam wielki szacunek do Adama i cenię go bardzo jako zawodnika. Jest naprawdę wielki a to, co osiągnął w sporcie, jest dla mnie tylko marzeniem i chylę czoła przed nim. Natomiast ten ciężar gatunkowy związany z igrzyskami chciałabym rozłożyć na cała naszą reprezentację, chociażby wspomnianego Adama Małysza, czy Tomka Sikorę.

JB: W ilu konkurencjach zamierzasz startować?

JK: We wszystkich...

JB: We wszystkich? Podziwiam i chylę czoła.

JK: Po prostu lubię to, co robię. Sprawia mi to satysfakcję i radość.

JB: Twój największy sukces do tej pory?

JK: Wicemistrzostwo świata juniorek i czwarte miejsce na MŚ w Obersdorfie.

JB: Najbliższe plany?

JK: Po zakończonych egzaminach wyjeżdżam 10 maja na 3-tygodniowe zgrupowanie do Wałcza, gdzie z trenerem będziemy realizować wcześniej nakreślony wspólnie plan bezpośredniego przygotowania do igrzysk w Turynie. Wiem, na co mnie stać i jakie mogę osiągnąć wyniki. Jednak na starcie stanie 70, a może i więcej biegaczek z takim samym nastawieniem jak ja, tak samo ciężko przygotowujących się do igrzysk. Mogę okazać się czarnym koniem tej imprezy. Mówiąc poważnie, to nawet chciałabym.

JB: Czego ci życzyć w perspektywie - myślę oczywiście o IO?

JK: Myślę, że przede wszystkim tego, by mnie omijały jak największym łukiem wszelkie urazy i kontuzje, o które w sporcie nie trudno. Imprezą numer 1 są Igrzyska Olimpijskie, które będą dla mnie absolutnym debiutem. Chciałabym na nich wypaść bardzo dobrze.

JB: Tego Ci w takim razie życzę. Myślę, że nie tylko w swoim imieniu, ale także w imieniu kibiców. Dziękuje, że mimo tylu obowiązków mogłaś poświęcić prawie 2 godziny swojego cennego czasu.

JK: Ja też dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników.

Rozmawiał: Józef Budacz

© copyright Studium Dziennikarske