Studium@WWW

Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie

Wydanie szóste, rok akademicki 2002/2003

Wywiad   Reportaż   Felieton   Radio i telewizja   Prace dyplomowe   Internet

Wywiad

W świecie biesów i czadów

Magdalena Duplaga rozmawia ze Zdzisławem Pękalskim

Istnieje takie miejsce, daleko na południu Polski, gdzie legendarne biesy żyją w zgodzie z sękoskrzydłymi aniołami, gdzie Madonna nosi koronę z końskich podków, a zadumany Chrystus siedzi w kapliczce z dziupli drzewa. W Hoczwi, maleńkiej bieszczadzkiej wiosce, wszyscy są dumni z działalności artystycznej Zdzisława Pękalskiego.

Studiował Pan w Rzeszowie i Lublinie, pracował Pan w Jarosławiu, Przemyślu i wielu innych miastach. Jak to się stało, że tutaj, w sercu Bieszczad, znalazł Pan swoje miejsce?

Otóż winię kolegę, który wcześniej dostał tu pracę jako leśnik. Bardzo kochaliśmy przyrodę. Pod oknem pełzające żmije, w potoku pluskające się pstrągi, no i ten zapach ziół, ta dzikość wspaniała... Chciałem na zawsze zostać w Bieszczadach. Oprócz plastyki zawsze miałem ciągoty ku archeologii, etnografii, historii... A tu jest wszystko.

A skąd wzięła się ta tematyka? Dlaczego maluje Pan ikony,a nie na przykład przyrodę?

Rzeczywiście na początku była przyroda, malowałem pejzaże, malowałem martwe natury z kwiatami... I to kwiatami, które sam zrywałem. Ale przecież wylazł ze mnie niepoprawny amator - etnograf. Zacząłem zbierać legendy, podania, dowiadywać się o obrzędach, podaniach, gusłach. To wszystko mnie interesowało. Zaowocowało to cyklem diabelskim - tak go nazywam. Ten cykl diabelski trwał bardzo długo - kilkanaście lat co najmniej. I czerpałem z niego mocno, bo jak się okazało, Bieszczady są jedynym chyba regionem w Polsce, gdzie demonologia tak była mocno rozrośnięta. Proszę sobie wyobrazić, że naliczyłem ponad trzydziestu demonów i półdemonów, oprócz diabłów które wyłączam zupełnie! I to pozwoliło mi na to, że miałem niewyczerpalne pokłady tematów, pomysłów... Do dziś to jeszcze robię. Ostatnie moje prace związane z demonologią to zupełnie wymyślony bies - dusioł. Z dużymi dłońmi, taki dobrotliwy na twarzy, chociaż ma wszystkie cechy diabła. Ale przyszedł też czas na ikony. Na początku robiłem kopie ikon, ale to trwało krótko. Potem mi się zachciało łamać konwencje ikony i robić swoje własne interpretacje. Pomogło mi w ty odkrycie tego, co kryje w sobie stara, wysłużona, spatynowana, nieraz okaleczona deska. I tam dopisywałem swoje twarze Madonn, Pantokratorów, Chrystusów, aniołów, świętych... I to trwa już dziesięć lat. I jeszcze się nie wyczerpało. Ostatnio maluję cykl prac na deskach po pożarze kościoła w Ulanowie. I proszę: tam jest Madonna w koszulce z utrwalonej spalenizny, nawet taka spopielała w tych swoich fakturach... Podobnie anioły... Słońce oświetla te jakby łuszczące się spalenizny - wychodzi faktura. A nawet pomaga mi mój kot - Nocka. Zauważyłem, że nieraz ostrzy sobie pazurki o skrzydła aniołów! I ja wcale się nie gniewam... Dla mnie wszystkie deski są dobre: mogą to być oszwary tartaczne ciekawie ukształtowane, mogą to być i deski z podłóg ze stajni, mogą to być jakieś dawne, wysłużone sprzęty, takie, które utraciły swój pierwotny życiorys. Niecka, w której kąpano niemowlęta, wktórej ugniatało się ciasto, staje się płaszczyzną obrazu. Przyszedł również na mnie taki okres, kiedy odważyłem się malować na świńskich korytach.

A czy nie uważa Pan, że jest to trochę obrazoburcze, bo przecież ikona tkwi mocno w obrzędowości sakralnej?

A ja też tak o sobie myślałem: chłopie, czy ty nie przesadzasz? Ale jak zrobiłem kilka koryt, jak zaświeciłem w nich świece, to zupełnie coś innego powstało... coś jak ikonostas. Przecież koryto świńskie jest tak samo zbudowane jak tradycyjny żłóbek betlejemski: podobny kształt, też w nim jadły przecież zwierzaki. My sobie sami stwarzamy ikonografię tej szopki. Także ja poszedłem za kształtem żłobka i znalazłem go w korycie świńskim. Ja mam najwięcej koryt świńskich na Podkarpaciu! Nikt nie ma tylu koryt, co ja!

A skąd Pan bierze te koryta?

Przywożą mi je ci ludzie, którzy znają mnie, albo ci, którzy, przyjeżdżają z własnymi korytami, po to, abym namalował jakiś temat. Nawet nie pozwalam im zmywać brudów z korytka, bo mogą zniszczyć coś, co mogłoby być pierwszorzędne jeżeli chodzi o sprawy formy. Nawet księżą z brudnymi korytami do mnie przyjeżdzają!

Wieszają je potem w kościołach?

Rozmawiałem z różnymi księżmi, którzy są doktorami, profesorami... Oni powiedzieli mi, że ja bym nawet nie pasował, bo jednorazowa praca gryzłaby się z wystrojem barokowym, czy jakimś neogotyckim... Jak to by wyglądało?! Doszliśmy do wniosku, że Pękalski musi zrobić cały jeden kościół - od początku do końca! Wtedy by to miało sens.

A jak na Pana prace reagują Prawosławni?

Ja sobie zadawałem to pytanie i kiedy po raz pierwszy wystawiałem w Przemyślu, większość moich prac, to były koryta świńskie. One były tak pięknie wygryzione zębami świnek, że stanowiły ciekawe obramowanie.I tak sobie myślałem: jak przyjdą Ukraińcy... no to będzie! Ale nie! Obawiałem się pytań... Ale najładnie wyraziła to pewna stara Ukrainka, która pogratulowała mi i powiedziała: ja niemal codziennie widzę ikony w cerkwi, ale tamte nie są dla mnie takie święte jak te. To ja już nie bałem się niczego! Do tego stopnia, że zacząłem malować na deskach z podłogi ze stajni. Ale co mnie urzeka w descse z podłogi ze stajni? Przede wszystkim to, że kopyta i racice zwierząt rzeźbią w sposób przypadkowy, różne ciekawe formy. Ja je sobie wybieram, łącze, poprawiam i tworzą się nowe prace. Łączę przede wszystkim ze starym żelastwem: wysłużone podkowy, zawiasy, okucia od dyszli, łańcuchy, gwoździe stare - wszystko mi się przydaje.

Jak długo trwa namalowanie takiej ikony?

Samo malowanie jest bardzo szybkie, w ciągu jednego dnia załatwiam sprawę. Ale odczekiwanie, suszenie deski, czyszczenie jej, impregnacja... Kiedy deska jest już godna do przeniesienia na nią rysunku... to trudno powiedzieć. Była Wielkanoc i proszę: zrobiłem tę urokliwą Madonnę z trzema kopułkami. Jaki niesamowity kawał drewna! Jak wyłania się ledwie zarysowana forma sugerująca Madonnę i Dzieciątko. Jak tu jest dużo wieloznaczności, ile metafory poetyckiej. Ta trójkopułowość wieńcząca tę pracę jest nawiązaniem do cerkwi bieszczadzkiej. Te wszystkie ubytki, schorowane, zniszczone i w słojach wyszukana głowa Madonny. Na pozór wydaje się, że tutaj pracy było niewiele. Może i nie było wiele, ale to dla mnie była wielka uczta duchowa. I tego nie sprzedam, bo to było namalowane na Wielkanoc.

Czy jest jakiś temat, do którego już Pan nie chce wracać?

Ja nie mam takiego niepokoju, który jest w tym pytaniu ukryty. Zawsze mam taką furtkę interpretacji inaczej. Nawet jeżeli robię 50 aniołów, to zawsze one się czymś różnią. Deska kryje w sobie zupełnie inny rysunek słojów i sęków, a ponieważ robiłem aniołki słojoskrzydłe, to każdy aniołek miał inny rysunek. I każdy miał inną buzię. W cyklu sakralnym nie robię snycerskich krzyży. Kiedyś miałem zrobić 100 krzyży dla Salezjanów z Francji i to była moja najdłuższa droga krzyżowa! I już ich nie robię.

Jakich świętych najbardziej Pan lubi malować?

Ja myślę, że św. Franciszka z Asyżu. To jest numer jeden. Drugie miejsce zajmuje św. Józef, patron cieśli i stolarzy. Maluje go z piłą. A kto go maluje z piłą? Zawsze jest z lilijką jako symbolem czystości małżeńskiej. Ja sobie poczynam ze świętymi inaczej! Lubię też świętego Piotra, świętego Jerzego... I lubię temat Ecce Homo.

A jak powstała Pańska galeria?

Galeria jest najstarszą częścią tego domu. Tu wcześniej stał dom, który spłonął, a piwnica została i w nie urządziłem galerię. A wcześniej mój teść miał tam stajnię i ja ten charakter stajni zachowałem. Podłoga jest wyścielona świeżym siankiem. Ma to swoje dobre strony. Wytłumia kroki turystów i tworzy klimat. Tam nawet potrafię zmieścić cały autokar ludzi. W ubiegłym roku zmieściło się tu jednorazowo 60 osób!

A skąd pomysł na te kapliczki "dziuplowe", które stoją przed domem?

Widziałem w wielu miejscowościach kapliczki zrobione przez takich nowobogackich, kapliczki murowane, zdobione dekoracyjnym tynkiem, w tym tynku - jakieś kolorowe szkiełka, w środku, za szybą jest plastikowa Madonna, ze światłami choinkowymi, z wielką ilością plastikowych kwiatków... Są takie śliczne, że aż ohydne. I pomyślałem: nie! muszę dać przykład! Pomogli mi w tym moi uczniowie. Zakasałem rękawy, zrobiłem pierwszą kapliczkę. Ksiądz przyszedł, ogłosił z ambony, że odbędzie się poświęcenie kapliczki u Zdzisława Pękalskiego. Przyszła cała chmara ludzi,ja jeszcze zaprosiłem wszystkich znajomych i poetów... Po poświęceniu odbył się wernisaż. Zawiesiłem swoje prace na płocie, na murze, na słupach. Było fantastycznie! Księdza poprosiłem, żeby oprowadzał, więc on w tych szatach liturgicznych, a za nim szły kobiety i dziwiły się. A potem była biesiada. Potem robiłem coraz to nowe. No i zaczęły się kapliczki podobać do tego stopnia, że zacząłem być powielany przez innych. I rozprzestrzenia się ta moda i bardzo się cieszę, że do regionu wprowadzam coś, co będzie go różnić od innych.Denerwuje mnie czasem żałosny wygląd bieszczadzkich pamiątek i robię sam serię pamiątek, po to, by zainspirować amatorów - plastyków. Ostatnio zaczynam robić w wolnych chwilach cykl lasek - włóczykijek. Co mnie zainspirowało? Naturalna budowa gałęzi. A że wykończyłem tymi szponiastymi pazurami, to jest nawiązanie do legendy o biesach i czadach. Ja myślę, że taka laska z napisem Bieszczady powieszona na ścianie to świetna pamiątka.

A kim Pan się czuje: rzeźbiarzem, malarzem...?

Ja się czuje plastykiem, wszechstronnym, bo przecież ilustruję książki, zdarza mi się robić scenografię, robiłem też ikony do cerkwi, zajmuję się konserwacją zabytków, rzeźbię... Jestem po prostu plastykiem.

Wywiad

Copyright by Studium Dziennikarskie 2003