Studium@WWW

Gazeta Studium Dziennikarskiego przy Akademii Pedagogicznej w Krakowie

Wydanie szóste, rok akademicki 2002/2003

Wywiad   Reportaż   Felieton   Radio i telewizja   Prace dyplomowe   Internet

Reportaż

Grażyna Mordyńska
Ze szkolnego podwórka

Trudno nie wierzyć w nic...

W październiku zamilkł na dobre

Stoi jako narożny budynek przy małej, ślepej uliczce. Gwarno tu i ruchliwie przez pięć dni w tygodniu: od 7.30 do 15. Popołudniami i wieczorami - cisza. Mieszkańcy mogą odetchnąć. Boczna ściana apteki pokryta kolorowymi graffiti kontrastuje z bielą świeżych tynków naprzeciwległej szkoły. Niespełna pół roku temu obydwa budynki niczym się nie różniły. Prowadziły dialog za pośrednictwem nieporadnych napisów sprayem. Odkąd Gmina wprowadziła w życie plan "estetyzacji elewacji budynków szkolnych", frontowa fasada gimnazjum zamilkła. Zgaszona czerwień chodnika i przykryty zimowym kurzem trawnik nabierają kolorów po kwietniowym deszczu. Zaświeciło słońce. Na całej ulicy jest wiosennie i uroczyście. Gdy zbliżam się do furtki, rozlega się dzwonek. Ze szkoły wymyka się chyłkiem kilku młodzieńców w szeleszczących dresach, bluzach z kapturem i bejsbolówkach na głowie. Przechodzą obok zaparkowanych wzdłuż bocznej ściany szkoły samochodów nauczycieli. Zaglądają przez szyby do środka, ale boją się dotykać. Może się włączyć alarm. Szkoda czasu. Nie po to wyszli. Długa przerwa nie trwa wiecznie.

Ludzie głośno mówią

-Też byłem młody, proszę pani, popalaliśmy. Teraz mi się to wydaje dziecinne. Ale kiedy ich widzę, bierze mnie złość. Niech sobie palą, nic mi do tego. Każde ma swoich rodziców, to niech się martwią. Tylko, widzi pani, oni pstrykają tymi petami w moje okno. Kiedyś zauważyłem. Boję się zostawiać otwarte. Dlaczego to robią? Chyba przez złośliwość. Ochrzaniłem ich, że mi zaśmiecają chodnik przed zakładem. Nie siedzę przecież cały dzień w ciemni, to widzę, co się dzieje za oknem. A czasem i słyszę. Nawet dziewczyny klną. I to jak! Czy szkoła naprawdę nic z tym nie może zrobić? Przecież nauczyciele wiedzą...
- Nie wiedzieli, że ich widzę. Wyszłam pozbierać śmieci koło kontenera. Najpierw zobaczyłam dym za żywopłotem, potem usłyszałam śmiechy. Zaszłam ich z boku, od boiska. Było ich pięciu. Kurzyli ile wlezie. Pewnie, że znam. Nie ma tygodnia, żeby nie dokuczyli. Te napisy na ścianach, te zepsute szafki - to ich sprawka. Trudno im coś udowodnić, gdy się nie złapie za rękę. A nawet jak się złapie jednego z drugim, to w żywe oczy się zaprze, że to nie on, że tylko przechodził obok. Inni uczniowie boją się mówić, a dla tych łobuzów kara to zabawa. Już sił brakuje. Niechby skończyli tę szkołę i poszli. Ja się pytam, gdzie są ich rodzice? Czy w domu jest tak samo?
- Przychodzę tu codziennie. Oprócz polskiego uczę filozofii w ramach tzw. ścieżki edukacyjnej. W ubiegłym roku każda trzecia klasa musiała przejść przez moje ręce. Teraz tylko klasy nieprofilowane. Historia, którą opowiem, wydarzyła się w ubiegłym roku na zajęciach w klasie o profilu sportowym. 20 chłopców, większość rosłych i silnych oraz 5 niepozornych, żujących gumy dziewcząt. Wpuszczam ich po raz pierwszy do klasy. Ławki ustawione w podkowę - układ sprzyjający dialogowi. Pokonują je jak w biegu przez płotki. Hałaśliwie przesuwają krzesła, kopiąc je. Nic nie mówię, nie mam szans, by mnie usłyszano - jest za głośno. Otwierają butelki z napojami gazowanymi. "Jeszcze ostatnie łyki tego paliwa i będą gotowi do lekcji"- myślę. Ale nie! Po napojach gazowanych świetnie się beka, korzystają z okazji. Nadmiar gazów znajduje również ujście z drugiej strony... Rechoczą, otwierają okna, zatykają sobie nosy. "Czy teraz już możemy zacząć?"- pytam. Bez odzewu. Trwa śledztwo, który "to" zrobił. Mam wrażenie, że jestem na planie "Młodych gniewnych". Idę spod tablicy na środek sali, między nich. Wiem, że muszę nawiązać kontakt. Pytam przyjaźnie: - Lubicie amerykańskie filmy? - No... - A oglądaliście jakiś amerykański film, gdzie była pokazana amerykańska szkoła? - No pewnie. Nauczyciele tam chodzą jak w zegarku - rechot aprobaty. - To wam się podoba? - Nie to, co u nas...
Do tej pory działałam bez planu, teraz wiem, co zrobić. Pytam spokojnie:
- To co wy tu jeszcze, k..., robicie? - Podchodzę do drzwi i otwieram - Wypad do Ameryki!- Nastała cisza. - Mówię serio, zbierać manatki i wynocha. - Cisza. Patrzą po sobie.
Co było dalej? To, co być powinno - normalna lekcja i każda następna też była normalna. Przypomniała mi się rada dydaktyka filozofii: "przemów językiem klienta". To nie jest łatwe ani przyjemne. Lubię swoją pracę i lubię swoich uczniów. Większość moich kolegów również lubi. Wierzę, że ma sens. "Trudno nie wierzyć w nic' - jak śpiewa Adam Nowak z "Raz, dwa, trzy". Ludzie znają naszą młodzież od tej złej strony. Kiedy kilku łobuzów nabroi, wie o tym całe miasteczko i okolica. Generalizuje się wtedy, że młodzież zła, nauczyciele nieporadni. Nie mówi się z takimi emocjami o tym, co dobre. Gdyby zapytać najbliższych sąsiadów szkoły, co wiedzą na temat działalności charytatywnej naszych uczniów,pewnie okaże się, że nic.

W ciszy murów

Długim, ciemnym korytarzem na I piętrze prawego skrzydła dochodzę do pokoju nauczycielskiego. To ciasna kanciapa, w której z trudem mieści się dwadzieścia osób. Pośrodku zsunięte trzy kwadratowe stoliki z fornirem na wysoki połysk. Obok krzesła z co najmniej trzech kompletów. Po kątach rozstawione zdezelowane szafki z płyt wiórowych. Kilka kolorowych reprodukcji martwej natury na jednej i plakaty teatralne na przeciwległej ścianie ożywiają ich burą żółtość. Moja rozmówczyni to postawna blondynka o pogodnym spojrzeniu. Uśmiech ani na chwilę nie znika z jej twarzy. Opowiada chętnie i z satysfakcją. - Spośród osiemdziesięciu członków, którzy regularnie opłacają składki, kilkanaście osób jest naprawdę oddanych pracy. Sami ustalają kalendarz akcji charytatywnych. We wrześniu kompletują wyprawki szkolne, które przekazuje się dzieciom z rodzin gorzej sytuowanych. W październiku sprzedają znicze i wspierają Fundację "Dziecięce Marzenia". Pod koniec listopada zaczyna się akcja "I ty możesz zostać Świętym Mikołajem", podczas której zbiera się prezenty dla dzieci z domów dziecka, kolejna zbiórka odbywa się przed Dniem Dziecka. Teraz trwa "Gorączka złota", czyli zbiórka monet o nominałach: 1, 2 i 5 gr, wpłacanych również na konto Fundacji "Dziecięce Marzenia". Kółkowicze pozyskują też fundusze na rzecz dzieci przewlekle chorych. Prowadzę Koło PCK już kilka lat i od początku jest tak samo. Uczniowie, którzy odnajdą w sobie potrzebę pomagania innym, robią to z coraz większym zaangażowaniem i poświęceniem. Nigdy takich nie brakuje.
Magda, absolwentka gimnazjum mówi: Świat jest pełen ludzi potrzebujących wsparcia. Włączałam się do wielu akcji organizowanych w gimnazjum. Chyba najbardziej zapadł mi w pamięci koncert charytatywny "Dla Mateusza", zorganizowany w 2001 roku. Staraliśmy się ze wszystkich sił pomóc naszemu koledze choremu na raka. Długo ustalaliśmy program koncertu, ponieważ na widowni miał się pojawić sam Mateusz i jego rodzice. Baliśmy się, że popełnimy jakiś nietakt i urazimy ich. Zaczęliśmy od wesołego przedstawienia, później przeszliśmy do melancholijnych wierszy. Najważniejsza była jednak aukcja prac plastycznych. Dopingowaliśmy naszych gości do licytacji. Najbardziej przygnębiała mnie świadomość, że uzbierane pieniądze to tylko kropla w morzu potrzeb. Mateuszowi nie pomogliśmy. Kilka miesięcy temu umarł, ale to chyba ważne, że tego dnia widział, jak nam zależy, by wyzdrowiał. Udział w akcjach charytatywnych był dla mnie doskonałą lekcją pracy w grupie, ale też lekcją pokory i przyjmowania przegranej.

Ponad 2,5 tysiąca złotych. Tyle Gimnazjalne Koło Misyjne przekaże zaprzyjaźnionej szkole w Nairobi. Wśród organizatorów panuje ożywienie. Wspominają II Dni Afrykańskie, zorganizowane tym razem w niepołomickim zamku. Do pokoju nauczycielskiego, gdzie odbywa się podsumowanie akcji, co chwilę wpadają uczniowie - wolontariusze. Jednemu udało się rozprowadzić materiały reklamowe z krakowskich klubów sportowych. Inny przynosi koszulki z autografami piłkarzy z Cracovii. Ma nadzieję, że jeszcze znajdą nabywców. Są zadowoleni i dumni z siebie. Powodzenie wczorajszej aukcji dodaje im energii. Dzisiejszy "Dziennik Polski" i "Gazeta Krakowska" pisały o ich przedsięwzięciu. Ludzie będą wiedzieć. Czy im to zapamiętają?

Reportaż

Copyright by Studium Dziennikarskie 2003